Kambodża

Koh Rong Sanloem chilloutowa wyspa

Ostatnie dni w Kambodży postanowiliśmy spędzić na jednej z wysp południowej Kambodży, aby po kilku tygodniach podróży w końcu trochę polenić się na plaży i zregenerować siły. Na południu Kambodży jest kilka niewielkich wysp rozrzuconych po Zatoce Tajlandzkiej. My wybraliśmy Koh Rong Sanloem leżącą około 25 km na zachód od miasta Sihanoukville. Właśnie z Sihanoukville odpływają promy, którymi można dostać się na tę wyspę oraz na drugą, Koh Rong, większą i położoną na północ od tej, na której wylądowaliśmy. My wykupiliśmy łączony przejazd autobusem i promem z Kampotu i płaciliśmy po 23 USD od osoby, przy czym bilet na prom był od razu w dwie strony w formule open, czyli mogliśmy wrócić na stały ląd w dowolnym terminie. Jak się później okazało był to dobry wybór, bo sam prom na wyspę w jedną stronę kosztuje 12 USD, a w dwie 22 USD. Natomiast z tego co się później dowiedzieliśmy, to sam autobus z Kampotu do Sihanoukville to koszt 5 USD. Nasz bilet obejmował także odbiór bezpośrednio z hotelu i oczywiście zanim bus odebrał wszystkich po drodze i odwiózł do miejsca skąd odjeżdżał autobus, to trochę trwało. Podroż do Sihanoukville trwała około 3 godzin. Droga byłą częściowo w remoncie a i ruch był dość spory.

Spotkany po drodze transport żywych kaczek

Po dotarciu do miasta nasz autobus zaczął kluczyć po ulicach Sihanoukville. Miasto to wygląda okropnie. Ponoć to największy kurort Kambodży, ale na nas zrobiło wrażenie jednej wielkiej budowy z wąskimi błotnistymi ulicami. Brudno tu strasznie, śmierdzi i więcej tu dźwigów niż drzew. Sądząc po ilości powstających budynków, z czego większość to kilkunastopiętrowe hotele i apartamentowce, to jeszcze minie ze dwa lata, nim to wszystko powstanie. Tak więc do tego czasu nie wybierajcie się w te okolice. W końcu autobus wjechał w jakąś stromo opadającą, wąską uliczkę i zatrzymał się przed jakimś większym garażem, który okazał się stacją końcową. Tu mieliśmy czekać na transport do portu, skąd odpływają promy. Tu jedna z rezydujących tu pań wzięła nasze bilety i chciała nam wypisać bilety na prom, no ale pojawiły się kłopoty. My chcieliśmy dopłynąć na naszą wyspę do przystani zwanej M’Pay Bay, zwaną też czasami M23, gdyż w okolicy tej przystani mieliśmy zarezerwowany nocleg. Wykupując bilety w Kampocie specjalnie pytaliśmy się czy dopłyniemy właśnie tam, aby potem nie było problemu, bo na wyspie Koh Rong Sanloem nie ma praktycznie dróg i pomiędzy poszczególnymi plażami czy osadami można się poruszać tylko łodziami wzdłuż brzegu. A pani z garażu stwierdziła, że ta firma, na którą ona wypisuje bilety nie pływa do M’Pay Bay, tylko na plażę Saracen Beach, która jest głównym miejscem, do którego dopływa większość promów, a potem mamy sobie wziąć łódkę, oczywiście już na własny koszt, i dopłynąć gdzie chcemy. Wywiązała się więc mała awantura, bo my tłumaczyliśmy, że wykupiliśmy bilety do M’Pay Bay i nie zamierzamy dodatkowo płacić za dopłynięcie tam z Saracen Beach. W końcu Pani stwierdziła, że w takim razie ona nam wypisze bilet na inną firmę, która pływa do M’Pay Bay, ale prom będzie odpływał dopiero o 13:30 więc mamy czekać na transfer w garażu do 13-tej. A była dopiero 11-ta i szkoda nam było czasu. Okazało się, że jest też prom o 11:30, ale wtedy musimy na własny koszt dojechać do portu i to musimy już pędzić bo czasu jest niewiele. Wybraliśmy tę opcję i udało nam się szybko znaleźć tuk-tuka za 3 USD, który dowiózł nas do portu koło plaży Serendipity/Ochheuteal Beach.

Przystań promów w Sihanoukville
Wybrzeże w Sihanoukville w okolicy przytani promowej

Na miejscu byliśmy koło 11:25. Wpadamy na pirs, a tam każą czekać, bo prom jeszcze nie przypłynął. Po około 15 minutach prom się pojawił i na początku powiedziano nam, że odpłyniemy z opóźnieniem o 12-tej. Po 12-tej podano nową godzinę 12:30, a 12:30 dalej nic się nie działo. Okazało się, że promem miała płynąć jakaś większa grupa, która się spóźnia i na nią czekamy. W końcu się pojawili i przed 13-tą odpłynęliśmy. Prom do wyspy płynie około 45-50 minut. Najpierw dobił w jednym miejscu na Saracen Beach, potem w drugim na północy tej plaży i dopiero trzeci przystanek to był M’Pay Beach, tak więc nam podróż zajęła około 1,5 godziny.

Saracen Beach
Saracen Beach
Saracen Beach
Saracen Beach
Skaliste brzegi Koh Rong Sanloem

Promy Speed Ferry Cambodia z Sihanoukville do M’Pay Bay na Koh Rong Sanloem odpływają według rozkładu o 9:00, 11:30 i 15:00. Promy powrotne a M’Pay bay do Sihanoukville odpływają według rozkładu o 10:00, 12:30 i 16:00. Ważne, aby dzień przed powrotem z wyspy potwierdzić swój bilet powrotny w tureckiej restauracji znajdującej się na pirsie M’Pay Bay.

Turecka restauracja na pirsie M’Pay Bay gdzie trzeba potwierdzić bilety powrotne

Po opuszczeniu promu poszliśmy do zarezerwowanego wcześniej hostelu, ale na miejscu okazało się, że warunki i standard pokojów daleko odbiegają od opisu na Booking.com i postanowiliśmy poszukać innego lokum. Na szczęście właściciel nie robił problemów i zgodził się na bezkosztową anulację rezerwacji. Potem przychodziliśmy tu na ich taras, skąd można było podziwiać piękne zachody słońca oraz na snoorklowanie, bo z ich tarasu na klifie prowadziły w dół kamienne schody do morza gdzie właśnie można było popływać z maską i rurką.

Zachody słońca …
… obserwowane z tarasu

Cała osada w okolicy M’Pay Bay to pewnie nie całe 100 budynków z tego większość oferuje jakieś noclegi. Dość szybko znaleźliśmy pokój przy głównej ulicy prowadzącej od przystani, choć ulica to dużo powiedziane, bo była to raczej szeroka piaszczysta ścieżka.

M’Pay Bay
M’Pay Bay
Widok na pirs w M’Pay Bay
Pirs w M’Pay Bay

Wyspa Koh Rong Sanloem ma 24 km kwadratowe i około 9 km z północy na południe i około 4 km ze wschodu na zachód. Jak już wspomnieliśmy wcześniej nie ma niej dróg łączących poszczególne plaże czy osady. Środek wyspy porasta dżungla i jedyna opcja podróżowania po wyspie to skorzystanie z łódek-taksówek. Są one jednak dość drogie, bo liczą sobie 5 USD od osoby w jedną stronę. Tak więc wyprawa dla dwóch osób na inną plażę to wydatek minimum 20 USD w dwie strony. My byliśmy w północnej części wyspy i widzieliśmy z brzegu tę drugą, większą wyspę Koh Rong leżącą około 4 km na północ. Ponoć Koh Rong jest bardziej rozwinięta turystycznie, ale nam właśnie zależało na tym, aby spędzić czas na bardziej dzikiej, mniejszej wyspie. Choć i tu jest dość dużo wyluzowanych turystów, głównie młodych. Czasami mieliśmy wrażenie, że niektórzy z nich nigdy do końca nie trzeźwieją. Jest tu dużo barów i pubów czy małych restauracji. Głównie są one prowadzone przez Europejczyków, tak jak i większość tutejszych hoteli czy guesthouse’ów. Standard noclegów w okolicach M’Pay Bay nie jest raczej wygórowany. Jeśli ktoś szuka bardziej luksusowych warunków to powinien raczej wybrać Saracen Beach.

Nadbrzeżne bary i restauracje
Nadbrzeżne bary i restauracje
Nadbrzeżne bary i restauracje
Domki jednego z hoteli na zboczu koło Saracen Beach

Ceny na wyspie są dość wysokie i dlatego my stołowaliśmy się w malutkiej restauracyjce prowadzonej przez miejscową rodzinę. Mieli oni niewielki wybór, ale smaczne jedzenie i sensowne ceny, a i my mieliśmy poczucie, że wydając tu pieniądze pomagamy miejscowym, a nie przyjezdnym. Knajpka ta jest oddalona od brzegu i leży po lewej stronie drogi prowadzącej do Cliff Hostelu. W naszej osadzie był też jeden punkt robienia tatuaży, który miał cały czas klientów. Po okolicy chodziło wielu turystów ze świeżo zrobionymi tatuażami, a niektórzy z nich mieli nimi pokrytą większość ciała. Było tu też kilku starszych panów pozujących na takich niby hipisów, ale oczywiście z całą masą elektronicznych gadżetów, bez których nie mogli się obejść. Ogólnie było tu spokojnie i nawet wieczorami nie było zbyt głośno. W ciągu dnia było nawet sennie. Plaża była długa, piaszczysta z licznymi drzewami i palmami dającymi cień. Ludzi na niej było niewiele i można było naprawdę na niej odpocząć. Woda była cieplutka i przezroczysta. Plusem było także to, iż plaża jest całkowicie pozbawiona infrastruktury turystycznej. Nie ma tu żadnych bud czy straganów. Po prostu sama natura – las za plecami, a turkusowa woda przed oczami. Z drugiej strony jest zaledwie parę minut spacerem do najbliższych barów.

Plaża w okolicy M’Pay Bay
Plaża w okolicy M’Pay Bay
Łódki cumujące w pobliżu M’Pay Bay

My na wyspie spędziliśmy trzy dni. Trochę połaziliśmy po okolicy i nawet zapuściliśmy się w las w poszukiwaniu wodospadu, który jednak okazał się o tej porze roku suchym. Posiedzieliśmy trochę na plaży i posnoorklowaliśmy. Nie było tu może zbyt dużo ryb, ale za to było wiele gatunków. Wieczory spędzaliśmy na tarasie Cliff Hostelu podziwiając zachody słońca. Udało nam się tu odpocząć i nabrać sił przed dalszą podróżą. Koh Rong Sanloem to fajne miejsce na kilkudniowy relaks i wyluzowanie. Trzeba tylko pamiętać aby zabrać ze sobą gotówkę, bo nie ma tu banków czy bankomatów, a kart tu raczej nikt nie akceptuje.

Koh Rong Sanloem
Las porastający środek wyspy
Jedna z trudno dostępnych zatoczek
Droga do wioski rybackiej
Świątynia w wiosce rybackiej
Wioska rybacka
Jedna z zatoczek na wyspie
Turkusowa woda okalająca brzegi
Zachód słońca z tarasu Cliff Hostel

Z wyspy wróciliśmy promem do Sihanoukville i w jego okolicy zostaliśmy na jedną noc gdyż autobusy w stronę Tajlandii, dokąd chcieliśmy się udać, odjeżdżają stąd tylko rano.

W oczekiwaniu na powrotny prom

Nie chcieliśmy spać w tym okropnym mieście i dlatego wybraliśmy nocleg niedaleko plaży w Otres czyli takich przedmieściach Sihanoukville, gdzie trafił nam się bardzo fajny pokój w niewielkim hoteliku Arny’s Rest Guesthouse prowadzonym przez Włocha. Nawet tam, gdzie było wprawdzie spokojniej niż w samym mieście, wszędzie na około widać i słychać budowy kolejnych hoteli, apartamentowców i innych budynków. Pełno tu Chińczyków. Wygląda na to, że za większością inwestycji stoi tu chiński kapitał i robotnicy na budowach to też chyba w większości Chińczycy. Mają oni tu całe swoje ulice pełnie chińskich sklepów i barów prowadzonych też przez Chińczyków. Plaża w Otres też nie jest jakaś powalająca, no ale można sobie posiedzieć na piasku pod palmą. Generalnie Sihanoukville i okolice to nie jest miejsce, które polecamy. A nawet za kilka lat jak już te budowy się zakończą, to będzie to raczej skupisko wielkich hoteli molochów, budowanych jeden przy drugim. Taki betonowy kurort. Niestety w Sihanoukville trzeba się liczyć z relatywnie bardzo drogimi tuk-tukami. Za kurs do Otres chcą nawet po 10 USD. Nam się udało wytargować cenę 6 USD umawiając się od razu na powrót do Sihanoukville następnego dnia rano, ale to i tak naszym zdaniem dużo jak za taką trasę.

To już nasz ostatni wpis z Kambodży. Będziemy miło wspominać ten kraj. Większość turystów przyjeżdża tu głównie, aby zobaczyć niesamowite Angkor Wat, ale są tu i inne miejsca warte zobaczenia. Mimo tragicznej, niedalekiej przeszłości ludzie są tu otwarci, pomocni i przyjaźni. Jak wszędzie znajdą się i czarne owce żerujące na turystach, więc trzeba zachować standardową ostrożność. Tradycyjnie, jeśli ktoś ma dodatkowe pytania lub szuka informacji praktycznych o Kambodży, to prosimy o kontakt poprzez facebooka lub bloga. W miarę naszej wiedzy i możliwości postaramy się na nie wszystkie odpowiedzieć.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*