Brunei

Z wizytą u brunejskiej rodziny i w pałacu Sułtana Brunei

Będąc na Borneo postanowiliśmy skorzystać z okazji i odwiedzić jeden z najmniejszych krajów na świecie – Brunei. To niewielki sułtanat wciśnięty między malezyjskie stany Sarawak i Sabah leżących w centralnej części północnego wybrzeża Borneo. Mieszka tam około 430 tys. ludzi na powierzchni 5765 km2. To bardzo mały, a zarazem bogaty kraj, który swoje bogactwo zawdzięcza złożom ropy i gazu, szacowanym na piąte największe na świecie. Te surowce naturalne odpowiadają za 90% PKB tego kraju. Brunei to czwarty producent ropy naftowej w Azji Płd-Wsch oraz dziewiąty eksporter skroplonego gazu naturalnego na świecie. Jest klasyfikowane na 5-tym miejscu w rankingu najbogatszych krajów biorąc pod uwagę PKB na jednego mieszkańca według parytetu siły nabywczej. Sułtan Haji Hassanal Bolkiah będący władcą absolutnym tego państwa, jest jednym z najbogatszych ludzi na naszym globie. Część swojego majątku zainwestował też w kilka luksusowych hoteli w Europie i USA, co obecnie przynosi mu również pokaźne zyski. Jeszce niedawno, kiedy ropa na światowych rynkach była droga, był to dla swoich mieszkańców, można by rzec kraj mlekiem i miodem płynący. Dziś gdy cena ropy spadła, mieszkańcy Brunei nie mogą już liczyć na tak hojne dary jak w przeszłości, ale i tak wiele rzeczy, za które gdzie indziej się płaci, tutejsi mieszkańcy mają od państwa za darmo. Bezpłatna jest edukacja, służba zdrowia, leki, a co najważniejsze mieszańcy Brunei nie płacą żadnych podatków. Paliwo kosztuje około 1,5 PLN, a samochody są tanie. Podobno każdy z obywateli ma po dwa, trzy samochody, a Sułtan ponoć ponad dwa tysiące. Skutkuje to tym, że nawet na krótkich odcinkach nikt tu nie chodzi, tylko jeździ samochodem. Na ulicach nie widać pieszych, za to zawsze jest pełno samochodów, a nawet jak się chce przejść po chodniku, to czasem ciężko takowy znaleźć. Brunei to relatywnie młode państwo gdyż swoja niepodległość uzyskało dopiero 1 stycznia 1984 roku. W 1521 roku zostało ono odkryte przez Portugalczyków. W 1774 przybył tu agent Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, aby wynegocjować umowę handlową dotyczącą pieprzu. Stopniowo wpływy brytyjskie w Brunei się umacniały i w 1888 roku sułtanat Brunei stał się protektoratem brytyjskim. W czasie II Wojny Światowej kraj był pod okupacją japońską. Po wojnie wrócił pod kontrolę Brytyjczyków, którzy w roku 1959 przyznali Brunei częściową autonomię, a w 1971 roku całkowitą autonomię wewnętrzną. Największy skok w swoim rozwoju kraj przeżył w latach 90-tych XX wieku i początku XXI wieku. I obecnie jest on zaliczany do krajów rozwiniętych.

Borne widziane z lotu ptaka
Pod nami już Brunei
Za chwilę lądujemy w królestwie Sułtana

Ostatnimi czasy Brunei nie ma najlepszego PR-u głównie za sprawą wprowadzonego niedawno prawa opartego o prawo Szarijatu. Nawet my zastanawialiśmy się czy powinniśmy tam jechać, gdyż obawialiśmy się, że możemy mieć problem z zameldowaniem się w hotelu w jednym pokoju. Nasze obawy rozwiała poznana parę miesięcy temu w Laosie Anna, która pochodzi z tego kraju i z którą skontaktowaliśmy się przed przyjazdem. Brunei to bardzo religijny, islamski kraj, ale okazało się, że ludzie tu są bardzo otwarci i tolerancyjni. Owszem prawo i normy obyczajowe są bardzo surowe, ale dla muzułmanów, natomiast cudzoziemcy mogą się tu czuć całkiem swobodnie, o ile nie obrażają islamu i Sułtana. Anna prawie przez cały nasz pobyt była naszym przewodnikiem, a czasami i kierowcą. Dzięki niej poznaliśmy Brunei bardziej „od środka”, z punktu widzenia zwykłego Brunejczyka.

Pierwszego dnia Anna odebrała nas z lotniska i po zameldowaniu w hotelu zabrała nas na pierwszą przejażdżkę po okolicy. Nasz hotel znajdował się w rejonie zwanym Kiulap. Pierwszym naszym punktem było uwaga, centrum handlowe, których jest tu bardzo dużo. Ogólnie mówi się tu, że tutejsi mieszkańcy z braku innych rozrywek uciekają w religię i konsumpcję. Anna przywiozła na stoisko swoich kuzynów upieczone przez swoją mamę ciasteczka sprzedawane w okresie Ramadanu. Przy okazji zobaczyliśmy też bardzo ładne męskie, tradycyjne singangi czyli chusty, które przewiązuje się w pasie. Są one zakładane na specjalne okazje. Singangi pochodzące z zakładu jej cioci, są ręcznie tkane, a ich ceny osiągają poziom w przeliczeniu kilku tysięcy złoty. Niektóre z nich były naprawdę piękne.

Po wizycie w centrum handlowym pojechaliśmy do meczetu Jame’Asr Hassanil Bolkiah. To wybudowany w 1994 roku meczet, który może pomieścić nawet 4,5 tys. wiernych. Meczet ma 29 złotych kopuł, a wokół niego jest 29 fontann. A to dlatego, ze obecny Sułtan to 29-ty władca Brunei. Niestety z powodu wciąż trwającego jeszcze Ramadanu, nie mogliśmy wejść do jego środka. Podczas gdy Anna udała się krótką popołudniową modlitwę, my obeszliśmy meczet dookoła i przez uchylone chwilowo, przez wchodzącego do środka wiernego, drzwi rzucić tylko szybko okiem na jego wnętrze.

Przed meczetem Jame’Asr Hassanil Bolkiah
Meczet Jame’Asr Hassanil Bolkiah
Jedna z fontann przed meczetem
Przedsionek meczetu Jame’Asr Hassanil Bolkiah
Kopuła nad schodami prowadzącymi do meczetu
Schody na wyższy poziom
Wyższy poziom meczetu przed wejściem do głównej sali modlitewnej
Drzwi do głównej sali modlitewnej
Główna sala modlitewna przez uchylone drzwi
Meczet Jame’Asr Hassanil Bolkiah …
… po zmroku

Pod wieczór już sami udaliśmy się na targ nocny położony około 1,5 km od naszego hotelu aby coś zjeść. Po powrocie do hotelu gdy już szykowaliśmy się do spania Anna przesłała nam wiadomość, że za 20 minut zabiera nas na spotkanie ze swoimi przyjaciółmi Liz i Aimem. Spotkaliśmy się z nimi w jednej z kawiarni przy herbatce, gdyż alkohol jest tutaj dla muzułmanów zakazany i nie można go to nigdzie i pod żadną postacią kupić. Niemuzułmanie mogą wprawdzie przywieźć do Brunei ze sobą niewielką ilość alkoholu (jedną butelkę i cztery puszki) ale nie mogą go pić w miejscach publicznych. Liz i Ali też okazali się bardzo mili i otwarci, więc wieczór upłynął nam sympatycznie.

Niewielki meczet obok nocnego targu
Nocny targ
Nocny targ
Nocny targ
Nocny targ
Brunejczycy spożywający posiłek na nocnym targu
Nasza kolacja się własnie szykuje
A tu już gotowa, podana w gustownych plastikowych pojemnikach
Herbatka z Anną, Liz i Aimem

Następnego dnia Anna była zajęta domowymi przygotowaniami do święta Hari Raya Aidilfitri. To święto przypadające tuż po zakończeniu Ramadanu. Ciekawostką jest to, że w Brunei czasami to święto jest obchodzone dzień później niż w innych krajach muzułmańskich, a mieszkańcy kraju o tym czy będą świętować już danego dnia, czy dopiero dzień później, dowiadują się dopiero wieczorem dnia poprzedniego. Otóż gdy przychodzi koniec Ramadanu, co w tym roku przypadało na 4-go czerwca wieczorem, o godzinie 18:28 wypatrują oni księżyca. Jeśli w ciągu 5 minut uda się dostrzec księżyc, to wtedy Hari Raya Aidilfitri zaczyna się następnego dnia. Jeśli zaś księżyca nie uda się dostrzec, to wtedy Hari Raya Aidilfitri zaczyna się za dwa dni. Tym razem księżyca 4-go wieczorem nie było, więc święto to miało się rozpocząć dopiero 6-go czerwca. My mieliśmy więc cały 5-ty czerwca dla siebie. Postanowiliśmy więc wybrać się do stolicy Brunei – Bandar Seri Begawan, oddalonej od naszego hotelu o około 2 km, na zwiedzanie. Dojechaliśmy tam autobusem, który zatrzymywał się tuż obok naszego hotelu. Mieliśmy dużo szczęścia, bo autobus przyjechał dosłownie zaraz po tym jak doszliśmy na przystanek, a nie ma tutaj rozkładów i nikt nie wie jak te autobusy jeżdżą i czasami można czekać nawet i godzinę. My zakładaliśmy, że pójdziemy na piechotę, no ale skoro autobus akurat przyjechał to skorzystaliśmy z okazji. Autobusem numer 22 za 1 BND od osoby dojechaliśmy w okolice Royal Regalia Museum. To największe muzeum w Brunei. Wejście tu jest bezpłatne, jak praktycznie wszędzie w Brunei. Muzeum czynne jest codziennie od 9:00 do 17:00, a tylko w piątki od 9:00 do 11:30 i potem od 14:30 do 17:00. Przed wejściem trzeba ściągnąć buty i w szafeczkach zostawić wszelkie plecaki, torby, aparaty a nawet telefony komórkowe. Zdjęcia można robić tylko po zakończeniu zwiedzania i tylko w holu głównym muzeum. W środku jest wręcz zimno więc lepiej zabrać coś cieplejszego do ubrania, bo jest co zobaczyć i zwiedzanie może zająć trochę czasu. W muzeum zobaczyć można artefakty, które używane były podczas królewskich uroczystości w kraju oraz podczas koronacji. Jest tam niezliczona ilość prezentów, jakie Sułtan przez lata otrzymał od głów państwa z całego świata, niektóre ciekawe, niektóre mniej. Wiele jest zdjęć i filmów z życia Sułtana, a wszystko trochę w tonie propagandy wychwalającej władcę. Zwiedzenie całości zajęło nam z 1,5 godziny a i tak zrobiliśmy to szybkim tempem.

Royal Regalia Museum
Wewnątrz Royal Regalia Museum
Wewnątrz Royal Regalia Museum
Wewnątrz Royal Regalia Museum

Z muzeum poszliśmy dalej w kierunku centrum miasta, które jest niewielkie, więc wszędzie tu blisko. Nie wygląda ono jakoś super nowocześnie, ale nie jest też biednym, zacofanym miastem. Jest tu bardzo spokojnie, a wręcz sennie. Co się rzuca w oczy to brak ludzi na ulicach. Nie ma tu też za wiele kawiarni czy restauracji. Królują tu raczej trochę „przyciężkie” budynki i wielopoziomowe parkingi.

Ulice Bandar Seri Begawan
Ulice Bandar Seri Begawan
Bandar Seri Begawan

Idąc jedną z głównych ulic doszliśmy do skrzyżowania gdzie na środku stoi wieża zegarowa.

Jeden z budynków rządowych
Wieża zegarowa

Tuż obok jest dość duży trawiasty plac z trybunami po obu stronach. Wygląda to trochę na jakiś stadion, ale jest to miejsce oficjalnych ceremonii państwowych.

Plac z trybunami, …
… gdzie odbywają się uroczystości państwowe

Za tym placem na sztucznej lagunie stoi meczet Sultan Omar ‘Ali Saifuddien. To meczet wybudowany w 1958 roku przez ojca obecnego Sułtana. Może on pomieścić 3.000 wiernych. Jego kopuła jest pokryta prawdziwym złotem. Ściany są wyłożone włoskim marmurem, a na podłogach są dywany z Arabii Saudyjskiej. Jest to główny meczet gdzie odbywają się królewskie, religijne i państwowe ceremonie. Niestety z powodu Ramadanu i ten meczet był zamknięty dla zwiedzających, ale jeden z pilnujących go panów, pozwolił nam go zobaczyć z progu specjalnie dla nas otworzonych drzwi. Mogliśmy zrobić nawet zdjęcia, a na koniec dostaliśmy po butelce zimnej wody co bardzo nas ucieszyło, bo panował straszy upał. Normalnie meczet jest otwarty dla zwiedzających od soboty do czwartku w godzinach 8:30-12:00, 13:30-15:00 i 16:30-17:30. W piątki i podczas uroczystości religijnych meczet jest zamknięty dla turystów.

Meczet Sultan Omar ‘Ali Saifuddien
Wnętrze meczetu, …
… które mogliśmy sfotografować …
… przez otwarte drzwi
Meczet otoczony jest wodą, na której jest wyspa w kształcie łodzi
Meczet Sultan Omar ‘Ali Saifuddien widziany z pomostu nad otaczająca go wodą
Meczet Sultan Omar ‘Ali Saifuddien
Meczet Sultan Omar ‘Ali Saifuddien

Z meczetu poszliśmy w kierunku targu Kianggeh Market. Po drodze minęliśmy Mauzoleum Raja Ayang i wstąpiliśmy do jedynej w mieście chińskiej świątyni Teng Yuan.

Mauzoleum Raja Ayang
Świątynia Teng Yuan
Świątynia Teng Yuan

Senna atmosfera panowała nawet na targu co jest niezwyczajne dla tego typu miejsc. Można tam było kupić owoce, warzywa, trochę ryb i owoców morza, ale większość straganów była nieczynna.

Targ Kianggeh Market
Targ Kianggeh Market
Targ Kianggeh Market

Po wizycie na targu udaliśmy się w kierunku brzegu rzeki przy której drugim brzegu, rozciąga się wioska na wodzie Kampong Ayer. Dostać się tam można wodnymi taksówkami za 1 BND. My też zabraliśmy się jedną z nich z kanału odbijającego od rzeki. Aby dopłynąć do rzeki musieliśmy przepłynąć pod jednym z kilku mostków łączących oba brzegi kanału, jednak ten był bardzo niski, a poziom wody dość wysoki. Aby zmieścić się pod mostem wszyscy na łodzi musieli mocno się pochylić, a i tak między naszymi głowami a mostem były dosłownie centymetry wolnej przestrzeni.

W Bandar Seri Begawan można też spotkać i takie budynki
Jeden z mostów nad kanałem
A to ten most z bardzo małym prześwitem
Pochyleni przepływamy pod mostem

Po dopłynięciu do wodnej wioski wyszliśmy na drewniany pomost i ruszyliśmy na jej zwiedzanie. To największa wioska na wodzie na świecie. Liczy sobie ona ponad 1300 lat. Mieszka tu 30-40 tys ludzi. Mają tu własny meczet, szkołę, szpital, posterunek policji. Jest tu stara część, gdzie każdy drewniany dom jest nieco inny i nowsza „dzielnica” z wszystkimi takimi samymi domami. To domy wybudowane przez Sułtana dla mieszkańców jego kraju.

Wodna wioska Kampong Ayer
Widok na Bandar Seri Begawan z Kampong Ayer
Po takich pomostach spaceruje się po Kampong Ayer
A to jeden z domów w starej części
Tak wyglądają domy w nowej części
Niektóre domy są całkiem dobrze utrzymane
Pranie dywanów przed nachodzącym świętem
W Kampong Ayer

W tej starej części niektóre domy są w dość kiepskim stanie, ale niektóre są bardzo kolorowe i dobrze utrzymane. Można tu zobaczyć też warsztaty stolarskie czy szkutnicze. Są też serwisy dla łodzi czy domy gdzie wyrabia się chipsy z krewetek. Chodzi się po drewnianych pomostach, a wokół pływa dużo łódek i wodnych taksówek. Niestety co się rzuca w oczy to duże ilości śmieci pływające w wodzie pomiędzy domami.

Jeden z bardzo kolorowych domów w Kampong Ayer
Serwis dla łodzi
Chipsy z krewetek
Przydomowy garaż
Jedna z wielu przystani dla wodnych taksówek
Meczet w Kampong Ayer
Kampong Ayer
Na pomoście w Kampong Ayer
Warsztat szkutniczy

Po zwiedzeniu wioski na jednej z licznych przystani wodnych taksówek złapaliśmy łódź i z pomocą jednej z pasażerek udało nam się wytłumaczyć sternikowi, że chcemy wrócić tą łodzią aż do naszego hotelu, który stał niedaleko jednego z kanałów. Nie byliśmy pewni czy to się uda, ale okazało się że tak, i po kilkunastu minutach rejsu, podczas którego mogliśmy zobaczyć panoramę miasta z rzeki byliśmy już pod naszym hotelem. Taki rejs kosztował nas po 2 BND od osoby.

Meczet Pengiran Muda Haji Al-Muhtadee Billah
Meczet Sultan Omar ‘Ali Saifuddien widziany z rzeki
Kanał w okolicach naszego hotelu

Pod wieczór poszliśmy znowu na nocny targ coś zjeść, a po kolacji czekała na nas kolejna przygoda.

Nasza kolacja

Anna umówiła nam nocną wyprawę na krokodyle. Wystartowaliśmy o 23-ciej z przystani koło naszego hotelu. Mieliśmy zobaczyć krokodyle i świetliki. Liczyliśmy więc, że może zobaczymy jednego krokodyla i mnóstwo świetlików, a było wręcz odwrotnie. Po „zaokrętowaniu” na łódź ruszyliśmy ku naszemu zdziwieniu w kierunku centrum stolicy, a nie poza miasto. Pierwszą myślą było, no tak musimy pewnie przepłynąć całe miasto i dopiero gdzieś za miastem może będzie jakiś krokodyl. A tu po dosłownie około 150 metrach nasz sternik włączył silną lampę i wskazał nam na wodzie pierwsze krokodyle, a właściwie ich świecące na czerwono oczy wystające ponad wodę. Byliśmy w szoku, bo to było jakieś 100 metrów od naszego hotelu. Po chwili ujrzeliśmy kolejne oczy i kolejne. Większość krokodyli było w wodzie i jak do nich się podpływało to się zanurzały. Ale dwa siedziały sobie na brzegu. Jeden na nasz widok uciekł do wody, ale drugi, taki około dwumetrowy, siedział sobie jak gdyby nigdy nic.

Jeden z krokodyli
A tu świecące oczy kolejnego

Potem płynęliśmy dalej i co chwila widzieliśmy kolejne błyszczące oczy, a czasem głowy krokodyli. Po drodze widzieliśmy też centrum stolicy oświetlone nocnym i światłami, w tym meczet Sultan Omar ‘Ali Saifuddien, który stoi bardzo blisko brzegu rzeki. Po przepłynięciu przez centrum Bandar Seri Begawan płynęliśmy dalej poza miasto w kierunku zachodnim. Zaraz za miastem zobaczyliśmy na powierzchni wody naprawdę wielkiego krokodyla. Miał on pewnie ze 4 metry. Jak do niego podpłynęliśmy to rzucił się on z impetem w głębinę, więc nie zdążyliśmy zrobić mu zdjęcia. Często jak krokodyle na nasz widok chowały się pod wodę, to zaraz wokół widać było mnóstwo wyskakujących z wody ryb, które pewnie przed nimi uciekały.

Meczet Sultan Omar ‘Ali Saifuddien nocą
Świecące w ciemnościach oczy krokodyli
Czasami można było dostrzec także głowę

Płynąc dalej, wpłynęliśmy do jakiegoś kanału i minęliśmy nadbrzeże należące do pałacu Sułtana. Kontynuując nasz rejs dopłynęliśmy do miejsca gdzie pojawiły się świetliki. Nasz sternik wpłynął między przybrzeżne zarośla i namorzyny aby nam je lepiej pokazać. Było ich kilka, ale świeciły bardzo ładnie. Następnie, tą samą drogą wróciliśmy do Bandar Seri Begawan, gdzie nasz sternik zabrał nas jeszcze na przejażdżkę nocą po wodnej wiosce Kampong Ayer, a potem odwiózł nas do przystani przy naszym hotelu. Za cały rejs trwający około 1,5 godziny zapłaciliśmy finalnie 25 BND, choć pierwotnie sternik chciał 40 BND. Do hotelu wróciliśmy mocno podekscytowani, w końcu nie często ma się okazję pływać obok takiej ilości krokodyli i to w dodatku praktycznie w środku miasta. Zastanawialiśmy się też gdzie te krokodyle się chowają w ciągu dnia. Pewnie w przybrzeżnych zaroślach czyli tuż obok miejsc gdzie normalnie chodzą ludzie. Pytaliśmy też potem czy zdarzają się więc przypadki ataków na ludzi, ale ponoć nie, choć czasem w wodnej wiosce może się pojawić jakiś krokodyl, no i raczej nikt tu się nie kąpie w rzece.

Kolejnego dnia, który był pierwszym dniem święta Hari Raya Aidilfitri, Anna zabrała nas do swojej licznej rodziny. Mogliśmy więc zobaczyć jak Brunejczycy świętują i poczuć tę atmosferę od środka. Dzień wcześniej Anna przywiozła nam nawet lokalne stroje, abyśmy wyglądali odświętnie. Hari Raya Aidilfitri to jedno z najważniejszych muzułmańskich świąt przypadające na zakończenie świętego miesiąca postu Ramadanu. Pierwszego dnia tego święta muzułmanie od rana licznie odwiedzają swoich bliskich i przyjaciół składając sobie życzenie i obdarowując dzieci prezentami, głównie kopertami z niewielką sumą pieniędzy. Oczywiście podczas takich wizyt nie może zabraknąć wspólnego biesiadowania przy bogato zastawionych stołach pełnych różnych smakołyków. To także dzień modlitwy, wspólnego pojednania i podziękowania Bogu za pomyślne przeżycie okresu postu. Na początku Anna zabrała nas do domu swojej babci. Tam poznaliśmy też jej rodziców, rodzeństwo i liczne kuzynostwo. Było tam ze trzydzieści osób, a to tylko mała część jej rodziny i tylko ze strony jej mamy. Cała rodzina ze strony mamy to ponad setka osób. Nawet sam jej ojciec się śmiał, że nie pamięta wszystkich imion. W jednym pokoju był stół z jedzeniem. Był tam kurczak w różnych postaciach, wołowina, ananas na ostro i oczywiście ryż. W drugim pokoju gdzie siedziała większość osób były słodkości i słone przekąski, głównie z krewetek. Te przekąski i ciasteczka stały w takich dużych zakręcanych słoikach i każdy sobie podchodził i brał co i ile chciał.

Wspólne zdjęcie z rodzicami Anny
Meblościanka prawie kiedyś w Polsce
Wspólna fotka z Anną …
… a to już w większym gronie

W pewnym momencie przyszedł czas na modlitwę za dziadka Anny, który umarł jakiś czas temu. Jeden z jej kuzynów czytał na głos Koran i prowadził modlitwę a reszta razem z nim wymawiała słowa modlitwy. Część osób po prostu modliła się z pamięci, a część czytała z ekranów swoich smartfonów. Oczywiście Koran zawsze pisany jest po arabsku więc wszyscy byli w stanie czytać w tym języku. Ale jak się potem dowiedzieliśmy, większość osób umie czytać Koran, bo uczy się tego w szkołach religijnych, do których uczęszczają po południu po zajęciach w zwykłych szkołach, jednak nie do końca rozumieją język arabski, więc niejako modlą się nie do końca rozumiejąc znaczenie poszczególnych słów. Oczywiście są przekłady Koranu na inne języki, więc znają sens, ale nie do końca znają znaczenie słów.

Po wizycie u babci pojechaliśmy do domu jednej z cioć Anny. Tu znowu było jedzenie, w tym przepyszna baranina, oraz słone przekąski i słodkości. Następnie odwiedziliśmy jeszcze kolejne trzy rodziny. Praktycznie w każdym domu spotykaliśmy częściowo te same osoby co podczas pierwszej wizyty w domu babci Anny, bo tutejsze świętowanie polega też na takim objeżdżaniu i wizytowaniu domów swoich bliskich. Pod koniec dnia byliśmy już przejedzeni i Anna odwiozła nas do hotelu.

Kuzynki Anny w kolejnym odwiedzonym domu
Tu też było sporo gości
Jedna z najmłodszych członkiń rodziny
A to wizyta w jeszcze innym domu

Drugiego dnia Hari Raya Aidilfitri z samego rana wybraliśmy się w odwiedziny do Sułtana. Drugi dzień Hari Raya Aidilfitri to tradycyjnie pierwszy z trzech kolejnych dni, kiedy pałac Sułtana, zwany Istana Nurul Iman, otwiera swoje podwoje dla zwiedzających. To jedyna taka okazja w roku. A ponieważ chętnych jest bardzo dużo, już od samego rana kłębią się tu tłumy. Pałac jest rezydencją Sułtana i jest też siedzibą rządu Brunei. Mieszka tu rodzina Sułtana, którą obsługuje około 600 służących. W pałacu jest 1.788 pokoi i 257 łazienek. Jest też sala balowa na 4 tys osób. W podziemiach jest garaż dla ogromnej ilości samochodów Sułtana. Łączna powierzchnia pałacu to 200 tys. metrów kwadratowych.

My z hotelu wyruszyliśmy z Anną o 6:30 rano i pod pałacem byliśmy przed siódmą. Przed bramą czekało już kilkaset osób, a znaleźć miejsce do parkowania w okolicy było prawie niemożliwym. Anna poprosiła, poznanego przez nas pierwszego dnia Aima, aby nam towarzyszył, gdyż część odwiedzin pałacu jest oddzielna dla kobiet i mężczyzn. Anna więc towarzyszyła Kasi, a Aim mi.

Aim, Kasia i Anna przed bramą pałacu
Pamiątkowe zdjęcie przed bramą pałacu Sułtana Brunei

Po wejściu za bramę wsiedliśmy do podstawionych autobusów, którymi dojeżdża się pod wejście do pałacu.

Jeden z autobusów podwożących pod drzwi pałacu
Wejście do pałacu …
… i kłębiący się przed nim tłum

Dalej po rejestracji następuje rozdzielenie płci i mężczyźni stoją w jednej kolejce, a kobiety w drugiej. Kolejki prowadzą do sali gdzie na królewskich talerzach podawany jest posiłek. Jedzenia jest w bród. Zarówno mięsa, warzyw, ryżu itd. jaki i deserów. Wszystko przygotowane przez królewską kuchnię. Pomimo, że pałac odwiedza w ciągu dnia kilkadziesiąt tysięcy ludzi, to jedzenia nie może zabraknąć. Trochę więc muszą się nagotować. Trochę nas dziwiła ta oddzielna kolejka, bo po przejściu przez bufet serwujący jedzenie i tak zasiada się do stołów razem, kobiety i mężczyźni w jednej sali i nawet przy wspólnych stołach. Jedzenie było wyborne. Tyle że była dopiero 8:30 rano, a my już pałaszowaliśmy dania obiadowe.

Kolejka oddzielna dla mężczyzn …
… i oddzielna dla kobiet
Królewskie talerze
Bufety …
…  oferujące …
… różne pyszności …
… oddzielnie dla mężczyzn …
… i kobiet
Królewska uczta przy wspólnym stole
Na koniec …
… było dużo …
… pysznych słodkości, …
… których nie omieszkaliśmy skosztować

Po posiłku stanęliśmy znowu w kolejce i znowu w podziale na płcie. Tym razem zaczęliśmy oczekiwanie na spotkanie z Sułtanem, jego synami i braćmi, to mężczyźni, i Królową, córkami i szwagierkami, to kobiety. Najpierw staliśmy w kolejce. Potem stopniowo usadzano nas w długich rzędach krzeseł. W jednych mężczyźni, a w innych kobiety.

W kolejce do krzeseł
Długie rzędy krzeseł z ludźmi czekającymi aby zobaczyć Sułtana i Królową

Po czym po kilkudziesięciu minutach czekania znowu przeszliśmy do kolejnej sali pełnej długich rzędów krzeseł, i znowu czekanie. Tym razem po jednej stornie sali mężczyźni, a po drugiej kobiety.

Przechodzimy do …
… kolejnej sali z rzędami krzeseł
Sufit sali, w której czekaliśmy

Następnie znowu kolejna kolejka, tym razem długa, ale prowadząca przez patio pałacu z fontannami i małym ogrodem już do sal gdzie był Sułtan i Królowa. W międzyczasie trzeba jeszcze było oddać na przechowanie wszelkie torebki, plecaki, aparaty itp..

Kolejka do Sułtana …
… i Królowej
Mnie wybierz, mnie 🙂
Po lewej panie, a po prawej panowie
Patio pałacu Sułtana
Fontanny …
… na patio pałacu

I w końcu wchodzi się do pokoju gdzie stoi rodzina królewska. W przypadku mężczyzn pierwszy stoi Sułtan, potem jego najstarszy syn i potem reszta męskiej części rodziny. Podchodzi się w rządku i szybko ściska dłoń z każdym z nich. Wszystko odbywa się bardzo machinalnie. W przypadku kobiet pierwsza była Królowa, która zagadnęła Kasię skąd jest. Tu też szybkie i machinalne uściski dłoni i jest się już poza salą. Na koniec dostaje się pamiątkową kartkę ze zdjęciem Sułtana oraz niewielkie ciasto daktylowo-figowe. Ciasto było w ładnych, stylowych opakowaniach, trochę innych dla mężczyzn i dla kobiet. Ponoć co roku opakowania są inne i niektórzy je kolekcjonują. Dzieci dostawały jeszcze kopertę, w której było 5 BND.

Nasze ciasta i kartka od Sułtana

Ponoć kiedyś Sułtan dawał 10 BND i to wszystkim, a nie tylko dzieciom, no ale cóż ropa widać za tania. Mi z Aimem udało się przejść całą ceremonię szybciej niż dziewczynom. Potem jeszcze tylko odebraliśmy z przechowalni mój apart fotograficzny i wyszliśmy poza obręb pałacu aby poczekać na Kasię i Annę. Po jakiej pół godzinie dziewczyny dołączyły do nas i mogliśmy wrócić do hotelu. Potem okazało się, że tego dnia pałac odwiedziło 34.799 osób. Ponoć niektórzy odwiedzają pałac kilka razy dziennie i przez trzy kolejne dni, aby skorzystać z dobrej kuchni czy otrzymać więcej prezentów.

Ogrody przed …
… pałacem …
… Sułtana Brunei
Sam pałac z zewnątrz nie jest …
… szczególnie piękny

To był ostatni dzień naszego krótkiego, ale jakże interesującego pobytu w Brunei. Na pewno gdyby nie Anna i Aim oraz ich otwartość i uprzejmość, ten pobyt byłby o wiele mniej ciekawy. Dzięki nim mogliśmy dowiedzieć się wiele rzeczy o tym kraju i jego mieszkańcach, a dzięki Annie także uczestniczyć w obchodach święta Hari Raya Aidilfitri „od środka” wraz z jej bardzo liczną i sympatyczną rodziną.

3 komentarze

  1. Pingback: U stóp Mount Kinabalu – Bachurze i ich podróże

  2. Pingback: Park Narodowy Gunung Mulu – w środku dziewiczej dżungli – Bachurze i ich podróże

  3. Pingback: Medan – nasze pierwsze kroki na Sumatrze – Bachurze i ich podróże

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*