Korea Południowa

Jeju – co za wyspa!

Jeju (wymawia się Czedżu) to wulkaniczna wyspa leżąca niecałe 100 km na południe od Półwyspu Koreańskiego. Mierzy ona około 73 km ze wschodu na zachód i około 41 km z północy na południe. To popularne miejsce wakacyjnych wyjazdów Koreańczyków z południa, ale także i zagranicznych turystów oraz ulubione przez Koreańczyków miejsce na spędzanie miodowych miesięcy. Przemysł turystyczny próbuje wypromować tę wyspę jako „Koreańskie Hawaje”, choć w rzeczywistości jest ona zupełnie niepodobna do tych wysp i to zarówno pod względem klimatycznym jak i krajobrazowym. Jest tu jednak wiele malowniczych miejsc i dlatego turystyka to główna gałąź tutejszej gospodarki. Uroki wyspy zostały docenione i od 2007 roku znajduje się ona na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Północ wyspy jest dużo bardziej zurbanizowana i mniej turystyczna, natomiast południe na odwrót. Wyspę zamieszkuje prawie 700 tys. mieszkańców. Jej stolicą jest położone w północnej części miasto o tej samej co wyspa nazwie. W centralnej części wyspy leży wulkan Hallasan mierzący 1950 m n.p.m. i będący najwyższym wzniesieniem nie tylko wyspy, ale też całej Korei Płd. Jego ostatnia erupcja miała miejsce w 1007 roku.

My postanowiliśmy spędzić tu dwa dni i żałujemy trochę, że było to tak krótko, ale mieliśmy już wcześniej wykupione bilety powrotne. Z Seulu leci się tu niecałą godzinę. Lotnisko znajduje się na północny-zachód od miasta Jeju, ale bardzo od niego niedaleko. My po przylocie w okolice naszego hotelu, który znajdował się niedaleko dworca autobusowego, dojechaliśmy z lotniska miejskim autobusem,a zajęło nam to może z 10 minut. Ponieważ był to już późny wieczór, to tego dnia poszliśmy już tylko coś zjeść. Niedaleko naszego hotelu trafiliśmy do niewielkiej lokalnej restauracji, jednej z niewielu jeszcze otwartych. Tam na szczęście właścicielka miała menu po angielsku więc mogliśmy wybrać sobie coś do jedzenia bez ryzyka zamawiania w ciemno. Okazało się, że jedzenie było tu bardzo smaczne, w przystępnej cenie, a do tego do dań głównych właścicielka zawsze podawała zestaw dodatków w postaci warzyw, pikli no i oczywiście kimchi. Ta restauracja stała się miejscem naszych codziennych kolacji na wyspie.

Nasza pierwsza kolacja na Jeju

Jako, że zamierzaliśmy przez dwa dni pobytu na wyspie zobaczyć jak najwięcej, to chcieliśmy wypożyczyć samochód aby szybko i elastycznie przemieszczać się z miejsca na miejsce. Już tuż po przylocie próbowaliśmy tego na lotnisku, ale wszystkie trzy czynne jeszcze wypożyczalnie stwierdziły, że nie mają wolnych samochodów. Następnego dnia od rana zaczęliśmy zatem poszukiwania wypożyczalni samochodów, która ma jeszcze wolne pojazdy. Posiłkowaliśmy się informacjami z map Google (choć niestety aktualność tych danych pozostawia wiele do życzenia), a także podpowiedziami recepcjonisty z naszego hotelu czy informacjami od napotkanych po drodze ludzi. W sumie odwiedziliśmy chyba 5 wypożyczalni, ale nigdzie nie udało nam się wypożyczyć samochodu. Ponoć był to jakiś szczyt wakacyjny i dlatego wszystkie samochodu były wcześniej zarezerwowane.

Niepocieszeni wróciliśmy na moment do hotelu i przeorganizowując nasze plany ruszyliśmy na przystanek autobusowy, aby właśnie autobusem dostać się do miejsc, które chcieliśmy zobaczyć. System transportu publicznego na wyspie jest bardzo dobrze zorganizowany. Na koniec okazało się, że autobusami dojechaliśmy praktycznie wszędzie gdzie wcześniej planowaliśmy i to całkiem sprawnie, a do tego o wiele taniej niż samochodem. W hotelu recepcjonista dał nam mapkę z zaznaczonymi głównymi liniami kursującymi po wyspie i to była nasza kopalnia wiedzy. Autobusem z miasta Jeju, można dojechać praktycznie w każe miejsce wyspy. Można wybrać między nieco droższymi, ale szybszymi autobusami ekspresowymi (trzeba tylko pamiętać, że nie zatrzymują się one na każdym przystanku) albo takimi zwykłymi które są tańsze, ale zatrzymując się na wielu przystankach jadą wolniej. Najważniejsze autobusy to numer 201 jadący z Jeju na północy wzdłuż wschodniego wybrzeża, aż do miasta Seogwipo na południu wyspy i numer 202 jadący z tego samego miejsca i do tej samej destynacji ale wzdłuż zachodniego wybrzeża. Te autobusy zatrzymują się na każdym przystanku, więc w razie konieczności można się gdzieś przesiąść na innym pasujący nam lokalny autobus. Jeśli zaś ktoś chce przejechać szybciej z północy na południe jadąc przez centrum wyspy, a nie wzdłuż jej wybrzeża to najlepiej wybrać autobusy ekspresowe o numerze 182 jadąc z północy na południe i 181 jadąc z południa na północ. Oczywiście za przejazd wszystkimi autobusami można płacić kartą Tmoney, o której pisaliśmy w odcinku poświęconym Seulowi.

My na pierwszy dzień wybraliśmy sobie podróż do Seosang Ilchulbong na wschodnim wybrzeżu, a potem w drodze powrotnej do Manjanggul Lava Tube. Niestety pogoda, która od rana była niewyraźna, nagle znacznie się pogorszyła i przyszła ulewna burza. Tak więc czekając na autobus zastanawialiśmy się jak my będziemy coś zwiedzać, bo lało strasznie. No ale liczyliśmy, że nim dojedziemy na miejsce, a mieliśmy około godziny drogi, to może ten najsilniejszy deszcz przeminie. Czekając na przystanku spotkaliśmy Polkę, która jak się okazało też jechała w to samo miejsce więc w drogę wyruszyliśmy razem. Za namową człowieka z informacji turystycznej do Seosang Ilchulbong pojechaliśmy szybkim autobusem numer 112, który jedzie szybciej niż ten zwykły 201 (można też dojechać tam szybkim autobusem 111). Po drodze cały czas lało, ale z czasem deszcz faktycznie nieco zelżał i przynajmniej jakoś się dało iść. Z przystanku (przedostatni przystanek na trasie linii 112 i 111) na miejsce mieliśmy jeszcze do przejścia kilkaset metrów. Ruszyliśmy więc w deszczu. Po paru minutach byliśmy na miejscu. Seosang Ilchulbong to tufowy krater otoczony z trzech stron morzem. Inaczej nazwany jest Sunrise Peak.

Seosang Ilchulbong

Można wspiąć się na jego krawędź i podziwiać piękne widoki. Niestety nam nie było to dane, bo kiedy tam dotarliśmy to okazało się, że z powodu deszczy i burzy w tym dniu wejście jest zamknięte i już do końca dnia nie będzie można tam wejść. Pozostało nam tylko obejść go z dwóch stron i popatrzeć na jego wysokie na ponad 180 metrów prawie pionowe zbocza. W okolicach krateru o 13:30 i 15:00 można też poobserwować Haenyeo czyli kobiety nurkujące bez aparatów tlenowych. Potrafią one nurkować nawet kilka godzin dziennie w zimnym morzu. Nurkują one aby zbierać z dna morza owoce morza. Powoli tradycja ta zamiera, gdyż jest to ciężki kawałek chleba, a nurkujące tak kobiety to prawdziwe siłaczki. Jednak tego dnia, także te pokazy były odwołane ze względu na pogodę.

Widok na krater Seosang Ilchulbong
Krater Seosang Ilchulbong
Świątynia w okolicy krateru
I jeszcze kilka ujęć …
… krateru Seosang Ilchulbong

Poznana przez nas na przystanku Polka postanowiła zostać i pójść coś zjeść, a my zdecydowaliśmy nie tracić czasu i pojechać do podziemnego tunelu lawowego Manjanggul Lava Tube. Z Seongsan-ri, obok którego leży krater Seosang Ilchulbong pojechaliśmy autobusem 201. Dojechaliśmy do miejsca gdzie od głównej drogi, którą jedzie autobus, odchodzi w głąb wyspy mniejsza droga prowadząca do tunelu lawowego. Od skrzyżowania na miejsce jest 2,5 km i generalnie można ten odcinek przejechać lokalnym autobusem, ale jeżdżą one rzadko, a do tego my zupełnie nie wiedzieliśmy kiedy on nadjedzie. Postanowiliśmy więc ruszyć na piechotę i próbować łapać stopa. Niestety cały czas mocno padało więc, spacer nie był zbyt przyjemny. Nikt też nie chciał się zatrzymać aby nas zabrać. I nagle w połowie drogi mały samochód jadący z naprzeciwka zatrzymał się i zawrócił przy nas. W środku była para młodych Koreańczyków i zaproponowali nam podwózkę. Oczywiście skorzystaliśmy z takiej okazji. Na miejscu po zakupie biletów po 4.000 KRW weszliśmy do tunelu. Było tam bardzo zimno, ale przynajmniej nie padało 🙂 . Generalnie to temperatura wewnątrz wynosi kilkanaście stopni, więc aż tak zimno nie jest, no ale my byliśmy przemoczeni i to powodowało odczucie silnego zimna. Tunel lawowy Manjanggul Lava Tube to pozostałość po aktywności wulkanicznej. W dawnych czasach tym podziemnym korytarzem płynęła gorąca lawa. Jest to jeden z największych na świecie systemów tuneli lawowych mający ponad 8 km długości i od 2 do 23 metrów szerokości. Do zwiedzania udostępniony jest korytarz o długości 1 km.

W tunelu lawowym Manjanggul Lava Tube

Idzie się po zastygłej lawie. Ściany tunelu też pokryte są zastygłą lawą, która stworzyła tu przeróżne formy. Ciężko sobie wyobrazić jaką potężną moc miała ta płynąca z impetem, rozżarzona lawa, która wydrążyła i ukształtowała ten tunel. Co jakiś czas mija się formacje skalne przyniesione tu i też pokryte przez lawę. Jedną z najsłynniejszych formacji jest kamienny żółw, choć nam to bardziej przypominało UFO 🙂 .

Podłoże z zastygłej lawy
Różne formy …
… i kształty utworzone przez …
… lawę na ścianach tunelu
Kamienny żółw a’la UFO
Tunel Manjanggul Lava Tube

Na końcu korytarza udostępnionego dla turystów dochodzi się do szerokiej komnaty gdzie można zobaczyć najwyższą na świecie kolumnę lawową. Ma ona 7,6 metrów wysokości.

Przed największą kolumną lawową na świecie
Wyjście z tunelu lawowego

Po wizycie w tunelu poczekaliśmy na lokalny autobus na przystanku na miejscowym parkingu i tym autobusem dojechaliśmy do głównej drogi. Tam przesiedliśmy się na autobus 210, którym wróciliśmy do miasta Jeju. Na koniec, pomimo że nie udało nam się wypożyczyć tego samochodu to i tak byliśmy zadowoleni, bo autobusem udało nam się dotrzeć do tych punktów, na których nam zależało. Szkoda tylko, że ta pogoda popsuła nam trochę szyki i nie udało się wejść na ten krater Seosang Ilchulbong. Po dojechaniu na dworzec w Jeju od razu w drodze do hotelu wstąpiliśmy do „naszej” knajpki na kolację, a potem już prosto do hotelu.

Nasza pyszna kolacja

Kolejnego dnia z samego rana ruszyliśmy na południe wyspy. Z dworca autobusowego w Jeju pojechaliśmy autobusem 182. Można też jechać autobusem 181. Obie te linie jadą po pętli na południe i potem wracają na północ na dworzec w Jeju. Z tym, że 182 jeździ w kierunku przeciwnym do ruchu zegara, a 181 zgodnym. Ponieważ na zachodnim odcinku pętli jest mniej przystanków i tę część pętli autobusy pokonują szybciej, to na południe szybciej jedzie się linią 182, a na północ wraca linią 181. Wysiedliśmy na przystanku Jungmun Post Office i stąd już na piechotę, ruszyliśmy do pierwszego punktu naszej wyprawy. A były to Wodospady Cheonjeyeon Falls. Wejście kosztuje tam 2.500 KRW. Jest to zespół trzech wodospadów na rzece Jungmuncheon położonych w niewielkim lesie. Ten las jest też ciekawy, bo rośnie w nim wiele gatunków roślin, w tym niektóre dość rzadkie. Przez las wiedzie szlak prowadzący do poszczególnych wodospadów.

Ścieżka przez las okalający Wodospady Cheonjeyeon Falls

Pierwszy z wodospadów był średni jeśli chodzi o wielkość, ale najmniej ciekawy z całej trójki. Ma on 22 metrów wysokości i jego wody wpadają do jeziora Cheonjeyeon Pond, które ma 21 metrów głębokości.

Pierwszy wodospad
Woda z jeziora u stóp pierwszego wodospadu spada dalej małą kaskadą

Drugi wodospad jest największy i najładniejszy z całej trójki. Ma on 30 metrów wysokości. Woda spada tu z dużym impetem, jest głośno i mokro, gdyż wiatr niesie wodną bryzę na sporą odległość. Przez to ciężko tu zrobić zdjęcie, bo obiektyw aparatu jest momentalnie zachlapany kroplami wody.

W mokrej mgle przed drugim wodospadem

Trzeci z wodospadów, do którego idzie się wąską ścieżką w dół pośród lasu jest najmniejszy, ale ładnie położony wśród zieleni. Rzeka Jungmuncheon płynie dalej w zalesionym wąwozie i całkiem niedaleko uchodzi do Oceanu Spokojnego.

Trzeci wodospad
Rzeka Jungmuncheon zmierzająca w kierunku oceanu

My zaś wróciliśmy w górę i odbiliśmy w lewo przechodząc nad rzeką przez most Seonimgyo w kształcie łuku. Most jest dość ładnie zdobiony figurami siedmiu nimf, z którymi związana jest tutejsza legenda. Według niej te siedem nimf zstępowały nocą z nieba, aby wykąpać się w jeziorze pod wodospadem. Z mostu roztacza się ładny widok. Na północ widać drugi wodospad, a w oddali nawet pierwszy. Na południe zaś widać w oddali ocean.

Most Seonimgyo i zdobiące go figury 7 nimf
Na moście Seonimgyo
Widok na drugi wodospad z mostu Seonimgyo

Po drugiej stronie rzeki tuż przy moście, stoi całkiem ciekawa chyba świątynia. Piszemy chyba, bo dokładnie nie wiemy i nie udało nam się znaleźć dokładnej informacji co to właściwie jest.

Świątynia …
… po drugiej stronie rzeki

Stamtąd spacerkiem ruszyliśmy w kierunku wybrzeża. Chcieliśmy dojść do punktu widokowego na jednym z tamtejszych klifów, ale okazało się że szlak na niego jest zamknięty w okolicach dużego hotelu Hyatt, stojącego na innym klifie tuż przy oceanicznym brzegu.

Po drodze spotkaliśmy wielkie, kolorowe pająki
Klif, na który szlak był zamknięty

Zawróciliśmy więc i schodząc z klifu dotarliśmy na plażę Jungmun Saekdal, na której było kilka szkółek surfingowych, których adepci pływali w przybrzeżnych wodach. Plażą przeszliśmy na wschód i dotarliśmy do ujścia rzeki Jungmuncheon.

Plaża Jungmun Saekdal widziana jeszcze z klifu obok Hotelu Hyatt …
A tuż już na plaży Jungmun Saekdal

Musieliśmy więc nieco odejść od brzegu aby przekroczyć rzekę mostem i dalej idąc na wschód chcieliśmy dotrzeć do klifów Jusangjeolli. Po drodze co jakiś czas mijaliśmy kamienne figury Dol Hareubang. To charakterystyczne dla tej wyspy kamienne posągi starców, przedstawiające bóstwa płodności. Dawniej stawiano je przed domami i miały one pełnić rolę ochrony przed złymi duchami. Takie figury widzieliśmy już też wcześniej idąc od wodospadów w kierunku wybrzeża.

Kamienne figury Dol Hareubang na jednym z rond

Wejście na klify Jusangjeolli kosztuje 2.000 KRW. Z tarasu widokowego i krótkiej ścieżki wzdłuż brzegu można tu obserwować bazaltowe kolumny wyrastające wprost z oceanu i stopniowo przechodzące w nadmorski klif. Trochę przypominają one Giant’s Causeway w Północnej Irlandii. Kolumny te powstały kiedy gorąca lawa z wulkanu Hallasan dotarła do brzegów oceanu i została schłodzona oceaniczną wodą.

Bazaltowe kolumny …
… na klifach …
… Jusangjeolli
Klify Jusangjeolli
Ślimak, ślimak pokaż rogi … 🙂

Po wizycie na klifach Jusangjeolli wróciliśmy do głównej drogi przebiegającej przez miasteczko Jungmun i stamtąd autobusem 181 wróciliśmy do Jeju, a potem do naszego hotelu. Już kiedy dochodziliśmy do hotelu, rozpadał się deszcz. My na ostatnią noc na wyspie Jeju musieliśmy zmienić hotel. Aby dotrzeć do tego drugiego hotelu musieliśmy przejść nieco ponad kilometr. Postanowiliśmy więc nieco przeczekać. Niestety nie dawał on za wygraną i po dwóch godzinach czekania, chcąc nie chcąc ruszyliśmy w drogę w deszczu. Padało mocno, więc mimo że dystans był w miarę krótki, to i tak mocno zmokliśmy. Wieczorem wróciliśmy w okolice dworca autobusowego i naszego pierwszego hotelu, tradycyjnie na kolację w tej samej restauracji co w poprzednich dniach. Znowu było pysznie i oczywiście było kimchi. A następnego ranka autobusem dotarliśmy na lotnisko skąd powracaliśmy już na stały ląd. A dokąd dokładnie to już przeczytacie w następnym odcinku.

Jeju to na pewno nietuzinkowe miejsce. Na pewno nie są to rajskie Hawaje, co tutejsi spece od marketingu próbują nam wmówić, ale i tak warto tu zajrzeć. Są tu i plaże jak i inne atrakcje, więc każdy znajdzie tu coś dla siebie. Jak się okazało podróżowanie po wyspie nawet bez samochodu nie nastręcza jakiś szczególnych trudności. Szkoda tylko, że nie zaplanowaliśmy sobie tu więcej czasu, bo na pewno jest tu jeszcze wiele innych ciekawych miejsc, do których nie dotarliśmy. Jest więc powód aby tu wrócić 🙂 .

Jeden Komentarz

  1. Pingback: Busan oraz świątynie Beomeosa i Haedong Yonggungsa – Bachurze i ich podróże

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*