Kirgistan

Osh i pełna przygód droga do niego

Po kilku dniach spędzonych w Talas i emocjach związanych z Mistrzostwami Koczowników, jakie mieliśmy okazję tam obserwować, przyszedł czas na powrót do Biszkeku, gdzie musieliśmy oddać samochód, a skąd potem pod wieczór mieliśmy samolot do Osh. Przed nami było 300 km drogi, ale wiedząc, że musimy przejechać przez dwa pasma górskie i położone w nich przełęcze, a potem że ostatnie kilkadziesiąt kilometrów drogi przed Biszkekiem jest w remoncie i jedzie się tam bardzo wolno, postanowiliśmy wyjechać z samego rana aby mieć nieco czasu w zapasie na ewentualne nieprzewidziane okoliczności. Jak się potem okazało była to bardzo słuszna decyzja, ale o tym za chwilę. Po wczesnym śniadaniu wyruszyliśmy z Talas o 7:30 rano. Pogoda była piękna i przynajmniej z tej strony nie oczekiwaliśmy żadnych niespodzianek, choć w górach i tak mogło być różnie, bo tam pogoda może się przecież zmienić bardzo szybko. Początkowo droga wiodła przez płaskie tereny, ale potem zaczęliśmy się wspinać w górę w kierunku przełączy Otmok na wysokości 3.326 m n.p.m.. Droga, jak to w górach, zaczęła być kręta i czasami dość stroma.

Takie widoki mieliśmy po drodze

Na jednym z ostrych zakrętów podczas podjazdu nagle zaczęły się jakieś problemy z redukcją biegów przez automatyczną skrzynię biegów w naszym samochodzie. Ale po kilku sekundach sytuacja wróciła w miarę do normy choć miałem wrażenie, że samochód nie jedzie pod górę tak jak powinien. Wyglądało to tak jakby skrzynia biegów nie zawsze redukowała bieg podczas podjazdów, więc momentami jechaliśmy na za wysokim biegu i przez to niezbyt szybko i bez zapasu mocy. No ale mimo wszystko jechało się w miarę ok i bez większych problemów dotarliśmy na przełęcz. Potem przez następne kilkadziesiąt kilometrów zjeżdżaliśmy w dół, a następnie jechaliśmy przez płaską dolinę i samochód sprawował się bez zarzutów. Podziwialiśmy więc piękne widoki na około i jechaliśmy dalej zakładając, że na kolejną przełęcz Too Ashuu jaką mieliśmy jeszcze przed sobą uda nam się również wjechać bez problemów, bo kłopoty ze skrzynią biegów mamy już za sobą. Na początku podjazdu na Too Ashuu mijaliśmy znów mnóstwo straganów z kumysem i kurutem czyli lokalnym serem, o którym pisaliśmy w odcinku poświęconym Dolinie Suusamyr.

Stragany z kumysem i kurutem

Jak zaczęły się strome podjazdy to znowu okazało się, że skrzynia biegów nie działa całkowicie poprawnie, ale mimo tego w miarę sprawnie wjechaliśmy na przełęcz na wysokości 3.230 m n.p.m. i przejechaliśmy przez wąski i długi tunel, a następnie sprawnie zjechaliśmy krętą drogą w dół, cały czas otoczeni wspaniałym górskim krajobrazem, który mogliśmy podziwiać w pełnej krasie dzięki pięknej pogodzie. Na dole po zjechaniu z gór na bramce zapłaciliśmy 45 KGS opłaty za przejazd przez przełęcz i dalej już płaskim terenem mknęliśmy w kierunku Biszkeku.

Przed nami tunel Too Ashuu na przełęczy o tej samej nazwie

Czas mieliśmy bardzo dobry i wydawało nam się, że będziemy na miejscu z dużym jego zapasem. Jakieś 77 km przed celem zjechaliśmy na przydrożną stację benzynową aby skorzystać z toalety. Samochód zaparkowałem na przy-stacyjnym parkingu pomiędzy dwoma innymi i przodem do krawężnika na którym była niewielka skarpa w dół wysypana małymi kamieniami. Chwila przerwy i chcemy jechać dalej, a tu niespodzianka. Wrzucam wsteczny bieg, a samochód ani drgnie. Ponawiam próbę i wynik ten sam. Pracownik stacji, który zauważył, że mam jakiś problem, podszedł zapytać co się stało. Opisałem mu problem i zaoferował swoją pomoc, że wypchnie mnie do tyłu. Okazało się jednak, że i to nie jest możliwe, bo bez względu na ustawienie skrzyni biegów, czy na biegu czy w pozycji neutralnej, koła samochodu były całkowicie zblokowane i ani we dwóch, ani we trzech z pomocą kolejnego pracownika stacji nie daliśmy rady go popchnąć ani nawet na centymetr. Wydawało się, że do przodu samochód rusza, ale kilkadziesiąt centymetrów przed przednimi kołami był wysoki krawężnik, a potem ta skarpa, więc nie było jak wyjechać z tego miejsca przodem. Skontaktowałem się więc z właścicielem wypożyczalni aby ustalić co robimy. On powiedział, że skontaktuje się z mechanikiem i mechanik do mnie oddzwoni. Faktycznie po kilku minutach oddzwonił do mnie mechanik, ale wszelkie próby ruszenia samochodu oparte na jego poradach nie dawały rezultatu. W międzyczasie pracownik stacji też wydzwaniał do swojego kolegi i te porady też nie okazały się skuteczne. Samochód stał zablokowany. Wymyśliłem, że jednak spróbuję ruszyć do przodu, pokonać ten krawężnik i może uda mi się ostro po łuku zmieścić przed tą opadającą skarpą. Ale do tego trzeba było przestawić samochód stojący po prawej stronie naszego. Jak na złość okazało, że ten samochód ktoś zostawił poprzedniego dnia i nikt nie wie kogo to samochód i gdzie szukać jego kierowcy. Pomysł więc padł. Skończyło się na tym, że mechanik wezwał do nas pomoc drogową, która miała dojechać na miejsce za 20 minut. Nasz zapas czasowy powoli się kurczył i byliśmy coraz bardziej niespokojni, że nie zdążymy na nasz wieczorny samolot. Na szczęście pomoc przyjechała szybko i gość podpiął pod nasz samochód linkę holowniczą i wyciągnął go do tyłu na wolną przestrzeń. Koła były faktycznie zblokowane i podczas holowania po prostu tarły o asfalt. No ale można było już spróbować ruszyć do przodu. Gość z pomocy drogowej wsiadł i okazało się, że do przodu samochód jedzie bez problemu. Pojechał więc jeszcze na krótką jazdę próbną po okolicy i po minucie wrócił gdyż wszystko wyglądało ok. Ustaliliśmy więc, że ruszamy dalej i po prostu musimy unikać sytuacji, w których musielibyśmy użyć wstecznego biegu. Mechanik z wypożyczalni poprosił nas jeszcze tylko aby zapłacić pomocy drogowej 2.000 KGS, które potem on nam odda przy zwrocie samochodu. Zrobiliśmy tak i ruszyliśmy w kierunku Biszkeku. Przekalkulowaliśmy szybko ile mamy jeszcze czasu i kilometrów i wyszło na to, że wciąż powinniśmy zdążyć na samolot bez problemów. Po kilku kilometrach drogi zaczęły się roboty drogowe i jechaliśmy dość wolno po wąskiej i dziurawej drodze. Po jakiś 10 km samochodem nagle zaczęło od czasu dom czasu szarpać. Niestety okazało się, że problemy ze skrzynią biegów się nie skończyły. Jadąc dalej zadzwoniłem więc znów do mechanika z pytaniem co robimy. Ten kazał nam się zatrzymać i ponownie czekać na pomoc drogową. Przejechaliśmy jeszcze z 5 km i zatrzymaliśmy się w nieco szerszym miejscu tuż przed odcinkiem kolejnych robót drogowych, bo stwierdziliśmy, że jak na tym wąskim odcinku nagle nasz samochód stanie to zablokujemy całkowicie przejazd i nawet pomoc drogowa do nas nie dotrze przez korek. Po jakiś 20 minutach pojawił się ten sam gość z pomocy drogowej. Tym razem już bez ceregieli wciągnął nasz samochód na lawetę i we trójkę w jego kabinie ruszyliśmy w kierunku Biszkeku. Okazało się, że laweta, którą jechaliśmy została ściągnięta z Polski i nawet wciąż była na polskich numerach. Kierowca stwierdził, że nie będzie jej przerejestrowywał, bo dzięki temu nie straszne mu są kirgiskie fotoradary. A że kiedyś pracował w policji, to jak go zatrzyma policja to i tak się wykręci od mandatu za brak przerejestrowania samochodu. I faktycznie raz zatrzymała nas policja, ale kierowca szybko się wykręcił od mandatu. Przebijając się przez roboty drogowe, a potem straszne korki dotarliśmy w końcu w okolice Biszkeku gdzie znajdował się warsztat samochodowy, gdzie mieliśmy zawieść nasz samochód i gdzie miał na nas czekać mechanik, który okazał się wspólnikiem właściciela wypożyczalni. Tak więc samochód wylądował w warsztacie, a my mieliśmy jeszcze odzyskać kaucję i zwrot pieniędzy, które zapłaciliśmy pomocy drogowej. Ale mechanik zachowywał się jakoś dziwnie i cały czas odwlekał moment oddania kasy. Zamówił nam już nawet taksówkę na lotnisko, a kasy cały czas nie oddał. W końcu oddał nam 2000 KGS za pomoc drogową, ale stwierdził, że z kaucji to musi potrącić za paliwo (mieliśmy oddać samochód z pełnym bakiem, no ale z powodu tej całej awarii, to nie mieliśmy jak go tuż przed oddaniem zatankować do pełna) oraz za jakiś mandat, który ponoć przyszedł z fotoradaru, a za który to rzekomo my odpowiadamy. Co do paliwa to zgodziłem się, że zapłacimy mu pewną kwotę, którą wyliczyłem biorąc pod uwagę ile paliwa brakuje i jego cenę za litr. Choć było to mniej niż ten facet chciał to się na to zgodził. Ale co do mandatu to stwierdziłem, że nie ma mowy jeśli nie pokaże mi dowodu potwierdzającego moje przekroczenie. Gość najpierw stwierdził, że ma zdjęcie z fotoradaru w jakiejś aplikacji w swoim smartfonie i że mi może pokazać. Poprosiłem więc o to zdjęcie. On zaczął coś tam szukać i nagle stwierdził, że w takim razie ten mandat to on sam zapłaci, a mi odda całą kwotę. Wyszło więc na to, że próbował nas naciągnąć na 1000 KGS rzekomego mandatu. No ale w końcu oddałem kluczyki, a on poświadczył mi odbiór samochodu. Zapakowaliśmy się do taksówki i pojechaliśmy na lotnisko. Trafił nam się bardzo gadatliwy taksówkarz więc, pomimo że podróż trochę trwała, to jakoś szybko nam minęła. Na lotnisku byliśmy w sam raz jeśli chodzi o czas. Na szczęście pomimo tych wszystkich przygód dotarliśmy na miejsce i to bez pędzenia na ostatnią chwilę. Tak więc wszystko się finalnie dobrze skończyło. Samolot był o czasie i dolecieliśmy na miejsce bez problemów. Dobrze, że tu większość osób używa WhatsApp’a, a my mieliśmy lokalny internet. Inaczej na same te wszystkie telefony do wypożyczalni i mechanika zapłacilibyśmy majątek. W takich sytuacjach awaryjnych potwierdza się zasada, że zawsze warto mieć lokalny internet. Na lotnisku w Osh dopadały nas tłumy taksówkarzy proponujących swoje usługi. Ponieważ był już dość późny wieczór, nie mieliśmy ochoty na szukanie jakiś autobusów i zdecydowaliśmy się pojechać taksówką. Dogadaliśmy się z przypadkowo spotkanymi dwoma Włochami, że pojedziemy razem, tym bardziej że okazało się, iż ich hostel jest tuż obok naszego guesthouse’u. No ale lokalni taksówkarze koniecznie chcieli nas naciągnąć i proponowali jakieś ceny z kosmosu. Trochę nam zajęło aby ich przekonać, że nie jesteśmy głupi i że za takie stawki nie pojedziemy. Przydała się tu znajomość choć kilku słów po rosyjsku i w końcu po dość burzliwych negocjacjach, taksówkarz zgodził się pojechać za zaproponowaną przez nas stawkę. Włosi byli chyba trochę w szoku słuchając tych negocjacji, tym bardziej że oni nie znali nawet słowa po rosyjsku i wydawało im się, że ja to chyba mówię w tym języku biegle. No ale na koniec byli zadowoleni bo nie dość, że pojechaliśmy za normalną stawkę, to jeszcze podzieliśmy koszty na pół. Po przyjeździe do guesthouse poszliśmy jeszcze tylko coś zjeść i wróciliśmy do pokoju. To był koniec długiego i pełnego przygód dnia. Na szczęście wszystko się dobrze skończyło.

Następnego dnia po śniadaniu ruszyliśmy w miasto. Osh (Osz) to drugie co do wielkości miasto Kirgistanu zamieszkane przez ponad 280 tys. mieszkańców. Leży ono w południowo-zachodniej części kraju, około 5 km od granicy z Uzbekistanem. Wśród mieszkańców miasta dużą część stanowią Uzbecy i pod koniec XX w. oraz na początku XXI wieku dochodziło tu do starć na tle etnicznym pomiędzy Kirgizami i właśnie Uzbekami, w których ginęło za każdym razem po kilkaset osób, a kolejne setki czy nawet tysiące były ranne. Według historyków to najstarsze miasto na terenie obecnego Kirgistanu, którego początki sięgają 3.000 lat wstecz. Przez miasto przebiegała trasa Jedwabnego Szlaku i przyjmuje się, że Wzgórze Sulaymana leżące na terenie miasta było punktem wyznaczającym środek tego szlaku wiodącego z Azji do Europy. Położenie na trasie Jedwabnego Szlaku przyczyniło się do rozwoju miasta, w tym do powstania dużego bazaru, który działa do dziś w tym samym miejscu od ponad 2 tys. lat. My oczywiście odwiedziliśmy to miejsce. To dalej wielki bazar oferujący różnorodne produkty spożywcze i nie tylko. W części tekstylnej przeważa niestety chińszczyzna, ale w części spożywczej można tu kupić wszystkie lokalne owoce, warzywa i inne wyroby. Część handlu odbywa się pod dachami, część na świeżym powietrzu, a nawet na okolicznych chodnikach. Panuje tu jak zawsze w takich miejscach harmider i jest dość tłoczno.

Stoiska owocowo-warzywne …
… na wielkim …
… bazarze w Osh
Stoisko z przyprawami
Sekcja tekstylna zdominowana przez wyroby Made in China
Była też sekcja produktów gospodarstwa domowego
A to miejscowe wypieki …
… i lepioszki …
… w różnych odsłonach
A to sekcja mięsna
Cała przyczepka świeżych nóżek
Stoisko ze świeżymi sałatkami
A to stoisko z herbatami
Świeże figi
Okolice bazaru to też ważny punkt przesiadkowy dla pasażerów podróżujących marszrutkami

W mieście nie ma praktycznie nic szczególnego do zobaczenia. Jest tu kilka parków i pomników, w tym pomnik Lenina, a miasto ogólnie wygląda na takie z epoki głębokiego socjalizmu. Duża część bocznych ulic wciąż jest gruntowa, a większość zabudowy to raczej niskie, wolnostojące domy lub niewysokie bloki z lat pewnie 50-tych, 60-tych XX wieku.

W parku panowie grali w szachy …
… i jakieś inne lokalne gry
Można też zagrać w ping ponga …
… a potem zakąsić kurutem
Dziewczynki z kokardami wracające ze szkoły
Był pomnik Lenina …
… i ulica jego imienia
Budynek lokalnych władz
A to jeden z pomników
Architektura była …
… typowo socrealistyczna
Mieszkanki Osh

Najsłynniejszym punktem miasta jest Wzgórze Sulayman Too. Przyjmuje się, że ma ono pięć szczytów, z czego najwyższy ma 1100 m n.p.m.. W 2009 roku zostało ono wpisane na listę dziedzictwa UNESCO jako pierwsze takie miejsce w Kirgistanie. Na zboczach i szczytach wzgórza znajduje się kilka miejsc kultu religijnego. Jest tu między innymi niewielki meczet, a w kilku jaskiniach można też oglądać petroglify.

Wzgórze Sulayman Too
Pod jednym z pięciu szczytów
Niewielki meczet na Wzgórzu Sulayman Too
A to chyba jakiś miejscowy rytuał. Wszyscy miejscowi zjeżdżali tu na takiej kamiennej zjeżdżali, więc Kasia też zjechała 🙂
Wejście do jednej z jaskiń na zboczach Wzgórza Sulayman Too
Wzgórze Sulayman Too
Wzgórze Sulayman Too
W zboczach wzgórza …
… jest kilka jaskiń
Wzgórze Sulayman Too

Z góry widać całą panoramę miasta, z przyciągającym wzrok rozległym czerwonym budynkiem miejscowego uniwersytetu (Osh State University).

Panorama miasta widziana ze wzgórza Sulayman Too
Wyróżniający się kolorem budynek miejscowego uniwersytetu

Wejście na wzgórze kosztuje 20 KGS. Na dole niedaleko wejścia od wschodniej strony odwiedziliśmy stojący tam meczet Ravat Abdullakhan.

Meczet Ravat Abdullakhan
Meczet Ravat Abdullakhan
W drodze na wzgórze

Na południowym i północnym stokach wzgórza rozciągają się cmentarze. Szczególnie duży jest ten po południowej stronie na którego końcu stoi duży meczet Sulayman-Too.

Mogiły na północnym zboczu …
oraz duży cmentarz na zboczu południowym, a w tle meczet Sulayman-Too

Dla nas Osh był głównie przystankiem w drodze do Uzbekistanu do którego granicy można z miasta dojechać w 15 minut taksówką za 110 KGS.

Ostatnie zdjęcie z Kirgistanu. Przed nami granica z Uzbekistanem

Spędziliśmy tu ostatnie 3 dni naszego pobytu w Kirgistanie, kraju który skradł nasze serca. Przed przyjazdem tu nigdy nie spodziewaliśmy się, że jest tu tak pięknie i bajkowo. To nie jest kraj, który ma piękne miejsca, tu wszędzie jest pięknie, może tylko z wyłączeniem miast, które są raczej szare i smutne. Jeśli ktoś kocha góry i piękne krajobrazy na pewno nie będzie zawiedziony i tak jak my będzie chciał tu wrócić. Nie jest to jeszcze mega turystyczny kierunek, ale to tylko dodaje mu uroku. Co warto podkreślić to kraj pełen miłych i otwartych na gości ludzi, którzy cieszą się z tego, że ktoś przyjeżdża poznawać ich kraj. My gorąco polecamy ten kierunek na kilkutygodniowy, wakacyjny wypad.

Tradycyjnie już jeśli ktoś ma pytania albo szuka dodatkowych informacji o tym kraju, to prośba o kontakt przez maila lub FB. W miarę możliwości i naszej wiedzy postaramy się na nie wszystkie odpowiedzieć i pomóc. A tymczasem do usłyszenia już z Uzbekistanu.

3 komentarze

  1. Pingback: Kokand – Bachurze i ich podróże

  2. Dziękuję,że mogłam Waszymi oczami zobaczyć ten niezwykle malowniczy kraj

    • Fajnie, że udało nam się Ciebie zainteresować tym miejscem. Życzymy abyś kiedyś mogła go zobaczyć na własne oczy z bliska.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*