Togo

Lome nietypowa stolica Togo

Witamy z Togo. Najpierw kilka słów jak i dlaczego tu trafiliśmy. Otóż będąc w Gambii nie chcieliśmy za bardzo wracać do Senegalu aby lecieć gdzieś dalej z Dakaru, więc zaczęliśmy szukać gdzie można było polecieć prosto z Banjulu. Niestety z Banjulu opcji nie ma zbyt wielu. Po odrzuceniu kierunków europejskich oraz Senegalu i Maroko gdzie już byliśmy, zostaje naprawdę niewiele miast z połączeniem lotniczym z Gambią. Z tych kilku miejsc gdzie mogliśmy ewentualnie polecieć wszystkie znajdują się w krajach do których musimy mieć wizy, więc wybór padł na Togo, bo tu wizy można dostać na lotnisku po przylocie. Poczytaliśmy więc szybko co warto tu zobaczyć i decyzja zapadła. Lot był dość nietypowy bo pomiędzy Banjulem w Gambii, a Lome w Togo samolot miał dwa międzylądowania: jedno w Freetown w Sierra Leone, a drugie w Akrze w Ghanie. Aby być pewnym, że podczas żadnego z tych międzylądowań nie będzie konieczności przechodzenia przez kontrolę paszportową (nie mamy wiz do tych krajów) skontaktowaliśmy się jeszcze przed zakupem biletu z biurem linii Asky Airlines w Dakarze i tam potwierdzili nam, że podczas tych międzylądowań nie będziemy nawet musieli opuszczać samolotu. Pomimo, że wcześniej w ogóle nie planowaliśmy odwiedzić tego kraju to jesteśmy w Togo 🙂 . Lot z Banjulu był o szóstej rano, a chcieliśmy być na lotnisku 2,5 godziny wcześniej aby bezstresowo zdążyć z afrykańskim tempem odprawy, kontroli bezpieczeństwa itd. więc z naszego hotelu musieliśmy wyjechać bardzo wcześnie. Menadżer naszego hotelu stwierdził, że dla bezpieczeństwa musimy wyruszyć o 2:30 rano i tak zamówiliśmy wcześniej taksówkę. Noc była więc dla nas dość krótka. Po drodze na lotnisko mieliśmy oczywiście trzy kontrole policyjne, ale były one szybkie i bezproblemowe. Na lotnisko dojechaliśmy w około 40 minut, a nie jak nam mówił menadżer hotelu w godzinę, więc mieliśmy mnóstwo czasu, a lotnisko w Banjulu jest bardzo małe. Według monitora, gdzie były podawane godziny odlotów, tego dnia miało być tylko 5 lotów, razem z naszym. Odprawa i kontrola paszportowa przebiegły bardzo sprawnie. Samolot był o czasie i już po godzinie lotu lądowaliśmy we Freetown. Tam postój trwał jakieś 50 minut i potem ponad dwie godziny lecieliśmy do Akry gdzie znowu postój trwał około 50 minut. Natomiast z Akry do Lome lot trwał jakieś 30 minut. Dosłownie zaraz po tym jak samolot wystartował i wzbił się na swoją wysokość przelotową to już zaczął podchodzić do lądowania. Na lotnisku w Lome też tłumu żadnego nie było. Większość pasażerów naszego samolotu szybko przeszła przez kontrolę paszportową i została nas tylko niewielka grupka osób oczekujących w oddzielnej kolejce po wizy. Tu trochę to trwało, bo trzeba było wypełnić formularz, zapłacić, potem robili nam zdjęcie i potem jeszcze dość długo czekaliśmy, aż w końcu oddadzą nam wszystkim paszporty już z wbitymi wizami. Wcześniej trochę się obawialiśmy, czy wydadzą nam te wizy, gdyż nie mieliśmy biletu powrotnego z Togo, a rezerwacje hoteli mieliśmy tylko na pierwsze trzy noce, no ale obyło się bez komplikacji.

Na lotnisku jeszcze kupiliśmy lokalną kartę SIM z dostępem do internetu i ruszyliśmy do taksówki. Chcieliśmy oczywiście wytargować lepszą cenę, ale okazało się, że mają sztywny cennik wywieszony na dużej tablicy i nie udało nam się nic urwać z ceny rzuconej przez taksówkarza. Nasz hotel, a raczej niewielki hotelik, jest położony na wschodnich przedmieściach Lome tuż przy plaży nad Zatoką Gwinejską i niedaleko portu, tak więc mamy trochę widok na ocean, a trochę na port i stojące na redzie statki.

Plaża tuż przy naszym hotelu
Plaża tuż przy naszym hotelu

W okolicach hotelu jest taka mała miejscowa wioska która wygląda na bardzo biedną. To chyba takie miejscowe slumsy. Nawet personel hotelu ostrzegł nas aby do środka tej wioski się nie zapuszczać. Tak więc po przyjeździe zrobiliśmy tylko krótki spacer po obrzeżach wioski aby kupić jakieś owoce i wodę i o dziwo nigdzie nie mogliśmy kupić wody butelkowanej. Na szczęście mieliśmy jeszcze dwie butelki z Gambii. Potem poszliśmy trochę popływać w oceanie i zrobiliśmy sobie spacer plażą w drugą stronę niż ta nieszczęsna wioska. Ale dość szybko doszliśmy do kolejnej wioski bardzo podobnej do tej obok naszego hotelu, a dodatkowo plaża okazała się toaletą dla jej mieszkańców, więc zawróciliśmy z powrotem do hotelu.

Wioska tuż przy naszym hotelu
Wioska tuż przy naszym hotelu
Wioska tuż przy naszym hotelu

Następnego dnia rano postanowiliśmy pojechać do Lome, aby zobaczyć stolicę Togo. W Lome mieszka około 850 tys ludzi, a jego zachodnia granica to granica pomiędzy Togo a Ghaną. To najważniejszy port kraju. Założone zostało w XIII wieku przez miejscowy lud Ewe. Od 1897 roku było stolicą niemieckiej kolonii i liczyło wtedy tylko około 2 tys. mieszkańców. W 1960 zostało stolicą niepodległego Togo. Dominuje tu niska jedno-dwupiętrowa zabudowa. W zachodniej części mieszczą się budynki rządowe i hotele, i jest to część reprezentacyjna. Dalej na wschód jest część handlowa, a jeszcze dalej w okolicach portu slumsy.

My chcieliśmy dojechać w okolice Grand Marche czyli Wielkiego Bazaru. W hotelu powiedziano nam, że musimy podejść na piechotę kilkaset metrów i tam próbować znaleźć taką collective taxi, chyba że chcemy jechać indywidualną taksówką, ale to będzie dużo drożej. Wybraliśmy więc opcję collective taxi, ale na miejscu nie było żadnej takiej taksówki. Zatrzymaliśmy więc jedną lokalną taksówkę i o dziwo udało nam się wynegocjować cenę dokładnie taką jaką mieliśmy zapłacić za collective taxi. Po dojechaniu w okolice bazaru, dalej poszliśmy na piechotę. Przeciskaliśmy się przez tłum pomiędzy straganami i co chwila uciekając na bok przed wszędzie jeżdżącymi i bezustannie trąbiącymi motorami które nic sobie nie robiąc z ilości ludzi i ciasnoty wbijały się w tłum czasami z dość dużą prędkością. Na bazarze dominują ciuchy i inne produkty „made in China” My chcieliśmy znaleźć część gdzie będzie żywność, bo to zawsze jest ciekawsze niż chińskie ciuchy i udało nam się to dopiero po dłuższym spacerze. Na tym bazarze trzeba bardzo uważać na kieszonkowców i jest duży problem z robieniem zdjęć. Miejscowi ludzie nie pozwalają się fotografować bo uważają, że fotografia skradnie im część duszy. Nie pozwalają też zrobić zdjęcia tego co sprzedają, chyba że im się zapłaci. Robiliśmy więc zdjęcia z ukrycia.

Grand Marche w Lome
Grand Marche w Lome
Grand Marche w Lome
Grand Marche w Lome
Grand Marche w Lome
Grand Marche w Lome
Grand Marche w Lome – jeżdżąca herbaciarnio-kawiarnia
Grand Marche w Lome – grillowane banany
Grand Marche w Lome
Grand Marche w Lome
Grand Marche w Lome
Grand Marche w Lome – Yam czyli popularna w Afryce Zachodniej roślina bulwiasta
Grand Marche w Lome

Obok bazaru jest Katedra Świętego Serca. To taka oaza spokoju w całej też ciżbie ludzi i po przekroczeniu bramy w otaczającym jej płocie nagle człowiek może chwilę odetchnąć.

Katedra w Lome
Katedra w Lome
Katedra w Lome
Katedra w Lome

Po wyjściu z katedry kierowaliśmy się na zachód w kierunku pałacu Palais de Lome, gdzie urzęduje prezydent, ale po drodze chcieliśmy wyciągnąć pieniądze z bankomatu. Niedaleko miejsca gdzie był bankomat weszliśmy na chwilę do jedynego normalnego sklepu jaki tego dnia widzieliśmy aby kupić wodę do picia. Tam Kasia zwróciła uwagę na jednego dziwnie zachowującego się gościa, który jak się okazało szedł cały czas za nami. Chcieliśmy go jakoś zgubić, ale on cały czas był gdzieś w pobliżu. Zdecydowaliśmy się więc odpuścić sobie bankomat, bo obawialiśmy się, że gość tylko na to czeka, aby nam potem ukraść pieniądze. Facet w końcu też się zorientował, że go zdekonspirowaliśmy i na pożegnanie nam jeszcze szyderczo pomachał. Na szczęście po drodze były jeszcze inne bankomaty i udało nam się w końcu bezpiecznie wyciągnąć pieniądze. Lome ma też bardzo ładną i szeroką, piaszczystą plażę ciągnącą się kilometrami i oddzieloną od nadmorskiej drogi palmami. Niestety raczej tam nie można zajrzeć, chyba że na własne ryzyko utraty wszystkiego cennego co się ma ze sobą. Ponoć grasują tam gangi uzbrojone w noże i pistolety i napadają szczególnie turystów. W przypadku takiego napadu nie można stawić oporu, bo bandyci są bezwzględni i może to się skończyć bardzo poważnie, a nawet śmiercią. Szkoda, bo plaża naprawdę wygląda imponująco i byłoby to super miejsce na odpoczynek w cieniu palm po męczącym spacerze po mieście w upalnym słońcu, które grzeje tu niemiłosiernie.

Plaża w Lome
Plaża w Lome

Do pałacu prezydenta nie doszliśmy, bo wcześniej drogę przegradzał szlaban i pilnujący go żołnierz powiedział, że dalej iść nie możemy. Nawet go więc nie zobaczyliśmy. Zaskoczyło nas tylko to, że okolica tego pałacu (tam gdzie jeszcze mogliśmy dojść) nie była jakaś reprezentacyjna i zadbana. Poszliśmy dalej w kierunku placu, na którym stoi pomnik Monument de I’Independance. To chyba najbardziej reprezentacyjny plac w mieście, ale otoczony zamkniętym ogrodzeniem i całkowicie pusty. W okół nic się nie dzieje, nie ma ludzi, żadnych kawiarni itp. Bardzo to dziwne miejsce.

Monument de I’Independance
Pałac Kongresowy obok Monument de I’Independance

Generalnie Lome wydaje nam się dziwnym miastem. W miejscach gdzie byliśmy nie było żadnych kawiarni czy restauracji. Liczyliśmy, że gdzieś po drodze się zatrzymamy i zjemy coś lokalnego, ale nic takiego nie było. Nawet ten sklep gdzie kupowaliśmy wodę był jedynym sklepem jaki spotkaliśmy. Może byliśmy w złych miejscach? Z okolic placu gdzie stał pomnik chcieliśmy się dostać na Targ Fetyszy, ale jako że jest to już daleko poza centrum to chcieliśmy wziąć taksówkę. Najszybszym i najtańszym sposobem przemieszczania się po Lome są moto-taxi, czyli po prostu taksówki na motorze, no ale nas jest dwójka, więc na motor się razem nie zmieścimy z kierowcą 🙂 . Szukaliśmy więc takich małych żółtych moto-ryksz, które widzieliśmy wcześniej, ale jak na złość żadnej nie było w okolicy. Zaczęliśmy więc zatrzymywać taksówki. W sumie to nie wiemy czy to były taksówki, czy prywatne samochody, bo taksówki nie mają tu żadnych oznaczeń wyróżniających je z tłumu pojazdów. Na początku ceny proponowane przez kierowców były z kosmosu i nie chcieli się oni zgodzić na kwoty proponowane przez nas. Dopiero czwarty czy piąty taksówkarz okazał się skory do negocjacji. Targ Fetyszy, jak się okazało znajduje się w mało ciekawej okolicy przypominającej slumsy. Do tego aby dotrzeć do targu trzeba jeszcze odbić z głównej ulicy w jakiś taki mały zaułek. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy aby na pewno będziemy chcieli tu wysiąść z taksówki. Sam targ okazał się ogrodzonym placem, gdzie trzeba wykupić bilety wstępu, w tym za możliwość robienia zdjęć, a po targu oprowadza przewodnik, którego usługa jest w cenie biletu. Na targu byliśmy nie tylko jedynymi białymi, ale w ogóle jednymi zwiedzającymi czy kupującymi. Cały ten targ robi przygnębiające wrażenie takiej trupiarni zwierząt. Na straganach leży mnóstwo zasuszonych martwych zwierząt lub ich głów. Są tu głowy lub nawet całe psy, koty, małpy, węże, małe antylopy, małe gepardy, jeże, kameleony, jaszczurki itp. Jest tego bardzo dużo. Są też czaszki np. konia, hipopotama, krokodyli, rogi antylop, końskie i krowie ogony oraz figurki ludzi z powbijanymi gwoździami. Te ostatnie są sprzedawane jako pamiątki, bo jak nam tłumaczył przewodnik religia Voodoo to nie to samo co kojarzona u nas z nią czarna magia i laleczki voodoo co tu nazywa się „witchcraft”.

Targ fetyszy
Targ fetyszy
Targ fetyszy
Targ fetyszy
Targ fetyszy
Targ fetyszy
Targ fetyszy

Pytaliśmy skąd oni biorą te wszystkie zwierzęta i ponoć część kupują od myśliwych, którzy je upolowali ale można też przynieść i sprzedać swojego zdechłego kota czy psa i ponoć też jak się znajdzie jakieś martwe zwierze to można je tu przynieść. Nam nie do końca chciało się wierzyć w te opowieści, że oni nie zabijają specjalnie tych zwierząt na fetysze. Targ należy do Benińczyka i wszyscy sprzedający tu fetysze też pochodzą z tego kraju. W Beninie Voodoo jest oficjalną religią państwową. Również w Togo większość społeczeństwa jest animistami. Mają oni wielu bożków jak np. boga ziemi, boga wody, boga nieba, ale też np. boga żelaza itd. Ten targ to takie połączenie przychodni lekarskiej i apteki. Oprócz straganów są tu też takie małe drewniane boksy, w których urzędują księża Voodoo, czyli tacy szamani. Jak ktoś ma jakiś problem zdrowotny lub duchowy to przychodzi na targ i idzie na konsultacje do szamana. Ten mówi mu co ma kupić na targu, np. głowę psa i ogon jaszczurki i pacjent kupuje zalecone składniki i wraca z nimi do szamana. Ten sporządza z nich proszek, który następnie pacjent ma zażywać w zalecony przez szamana sposób np. pijąc z wodą, jedząc z miodem itp..

Targ fetyszy – suszące się na słońcu martwe ptaki
Targ fetyszy – małe antylopy
Targ fetyszy
Targ fetyszy – taniec szamanki 🙂
Targ fetyszy

My też zostaliśmy zabrani do budki szamana, który nas pobłogosławił po swojemu, wypowiadając nasze imiona i stukając w taki metalowy dzwonek. Potem opowiadał nam o różnych fetyszach, które jakbyśmy chcieli to mogliśmy od razu u niego zakupić. Pierwszy miał zapewnić bezpieczeństwo w podróży. Był to mały patyczek z dziurką i zatyczką. Przed podrożą trzeba do tego patyczka wymówić trzy razy swoje imię i zatkać dziurkę zatyczką oraz mieć ten fetysz cały czas przy sobie. Inny fetysz miał zapewnić dozgonną miłość swojego partnera lub w przypadku osób samotnych zapewnić, że wybrana przez nich osoba się w nich zakocha. Był też amulet z ziołami i muszelkami odganiający złych ludzi, figurka mająca zapewnić pomyślność domu czy miejscowa viagra w postaci patyka ze specjalnego drzewa, którego kawałek należy zalać alkoholem i po 20 minutach wypić taką miksturę. Podobno działa całą noc 🙂 .

Szaman …
… i jego fetysze

Przewodnik pokazał nam też coś w rodzaju ołtarza dla boga żelaza. Był to taki betonowy krąg, w środku którego były takie metalowe pręty wyglądające jak świeczniki. Raz na jakiś czas osoby, które w swojej pracy używają rzeczy lub narzędzi zrobionych z żelaza jak np. kierowcy czy chirurdzy biorą udział w ceremonii podczas której zabija się konia, owcę, krowę itd. i ich głowy składa się na tym ołtarzu polewając to ich krwią i zostawia się to na słońcu do wysuszenia. Mięso zaś przygotowuje się na ucztę i jest potem zabawa.

Ołtarz boga żelaza

Na targu są też stosika z maskami czy innymi dekoracyjnymi figurkami, ale to już nie ma nic wspólnego z Voodoo.

Po wizycie na targu fetyszy wróciliśmy do naszego hotelu.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*