Malezja

U stóp Mount Kinabalu

Po kilku dniach spędzonych w Brunei wróciliśmy jeszcze na moment do Malezji, wciąż będąc na wyspie Borneo. Tym razem wylądowaliśmy w Kota Kinabalu, stolicy stanu Sabah, czyli zachodniej części malezyjskiego Borneo. Samo miasto nie zachęca aby pozostać w nim dłużej niż to konieczne. Już pierwszego dnia stwierdziliśmy, że jeszcze tak brudnego i zaśmieconego miasta w Malezji nie widzieliśmy, co gorsza po raz pierwszy w tym kraju spotkaliśmy się z żebrzącymi dziećmi i dziwnymi typami siedzącymi całe dnie na ulicach. Miasto to do 1968 roku nosiło nazwę Jesselton. Podczas II wojny światowej zostało zniszczone aż dwukrotnie. Może właśnie dlatego niewiele jest tu do zobaczenia. Główną atrakcją jest położony nieopodal Park Narodowy Kinabalu, i to on przyciąga w ten rejon turystów. My także postanowiliśmy powędrować po szlakach tego parku, który od 2000 roku wpisany jest na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Od Kota Kinabalu oddalony jest on ok 90 km. Aby się tam dostać, pierwszego dnia zasięgnęliśmy informacji najpierw w hotelu gdzie spaliśmy. Pani skierowała nas na dworzec niedaleko naszego hotelu. Na dworcu, a raczej takim placu skąd odjeżdżają busiki i dzielone taksówki w różne zakątki stanu Sabah, tabliczki z nazwami miast i kierunków są umieszczone na małych budkach, bądź już busach. Dostaliśmy tam informację, że o 7.00 rano odjeżdża busik do parku, w cenie 20 MYR. Na drugi dzień raniutko, tuż przed siódmą byliśmy na dworcu, jeszcze jak dochodziliśmy na miejsce zaczepiali nas taksówkarze pytając gdzie jedziemy i oferując swój transport. My jednak poszliśmy w kierunku busika. Oprócz nas czekała tam już jedna Walijka. Okazało się, że bus do parku odjedzie, ale o 8.30, a o tej godzinie to my chcieliśmy być już w parku. Wróciliśmy więc do wcześniej zagadującego nas taksówkarza i razem z Walijką, która też stwierdziła, że nie ma co czekać, zwłaszcza, że cena za taxi to koszt 60 MYR, czyli wychodziło nam dokładnie tyle samo na osobę co za bus. Dzięki temu wygodniej i szybciej niż busem, który podobno jedzie jednak jakieś dwie godziny, byliśmy po półtorej godzinie jazdy przed bramą parku.

Krajobraz okolic Parku Kinabalu

Po drodze mijaliśmy piękne widoki, potem bardzo żałowaliśmy, że nie poprosiliśmy pana taksówkarza o zatrzymanie się po drodze, aby uwiecznić na zdjęciu widok z trasy na szczyt Mount Kinabalu, wyglądał on naprawdę imponująco, a szkoda, bo jak się potem okazało nie mieliśmy już takiej okazji, gdyż z czasem pojawiły się chmury, które zakryły szczyt.

Tak wygląda szczyt Mount Kinabalu (zdjęcie robione innego dnia) …
… a tyle widzieliśmy po przybyciu do parku

Wiele osób udaje się do parku w celu zdobycia tego szczytu. Ma on 4095 m n.p.m. i jest najwyższym szczytem Malezji i całego archipelagu Malajskiego. Aby się na niego wspiąć, należy wykupić specjalne pozwolenie i opiekę przewodnika. Cena takiej atrakcji to 200 MYR za samo pozwolenie na wejście na szczyt, plus obowiązkowy przewodnik za 230 MYR. Jeden przewodnik może przypadać na maksymalnie 5 osób lub dwójkę dzieci. Do tego trzeba doliczyć koszty spania po drodze i wyżywienia. Szczyt zdobywa się w dwóch etapach, w pierwszym osiąga się Laban Rata, gdzie położony jest rest house. Drugi odcinek jest podobno trudniejszy, z elementami wspinaczki. Oprócz szlaku na najwyższy szczyt Malezji, w Parku Narodowym Kinabalu jest wiele innych szlaków prowadzących przez las i leżących poza strefą wymagającą pozwolenia. My wybraliśmy się szlakami Silau-Silau, a dalej Bukit Tupai i Mempening, którym doszliśmy do drogi prowadzącą do Timpohon Gate, czyli miejsca skąd wyrusza się na szczyt.

Wielkie paprocie w Parku Kinabalu
Jeden ze strumieni przepływających przez park
Czasami szlak przegradzały zwalone drzewa
W Parku Kinabalu
Na szlaku w Parku Kinabalu

Tą drogą doszliśmy do punktu widokowego na szczyt i wodospad spadający z pionowej ściany. Wodospad był jeszcze widoczny, ale szczyt był całkowicie zasłonięty chmurami. Była tam też pamiątkowa tablica poświęcona 18-tu turystom, którzy zginęli na zboczach góry podczas trzęsienia ziemi 2015 roku. Część szlaków w parku jest wciąż zamknięta w wyniku zniszczeń spowodowanych tym trzęsieniem ziemi.

Widok na wodospad i zasłonięty chmurami szczyt Mount Kinabalu
Wodospad w Parku Kinabalu
Widoki z …
… punktu widokowego, …
… do którego dotarliśmy

Z punktu widokowego ruszyliśmy drogą w dół, a potem odbiliśmy na szlak Kiau View wiodący przez las. Szlak był dość wymagający i do tego bardzo błotnisty. Po drodze było kilka miejsc skąd pewnie rozciągał się ładny widok, ale chmur było coraz więcej i coraz niżej, więc z widoków były nici. W pewnym momencie tuż przed nami na szlaku pojawił się jakiś pies, który szczekał dość mocno i nie wyglądał zbyt przyjaźnie. Pomni opowieści z Kuching o dzikich psach czasami atakujących piechurów byliśmy trochę zdeprymowani i nie wiedzieliśmy czy próbować iść dalej, czy się wycofać, ale to oznaczało wspinaczkę po dopiero co przebytym błotnistym szlaku i nadłożenie sporo kilometrów drogi. Uzbroiliśmy się w znaleziony przy drodze kij i ruszyliśmy w kierunku ujadającego psa. Pies na szczęście zszedł ze szlaku w las, i mogliśmy go ominąć, i ruszyć dalej w dół. Potem pojawił się kolejny pies. Ten był znacznie milej usposobiony i spacerował z nami szlakiem dobre kilkanaście minut, aż w końcu nas wyprzedził i ruszył szybko w dół. W końcu zeszliśmy na dół w okolice wejścia do parku.

Drzewo oplecione porostem
Wielkie drzewo i jego korzenie
Na szlaku Kiau View
Gęsty las w Parku Kinabalu
Spotkany na szlaku robak, który …
… zagrożony zwijał się w taką kulkę

Cała wyprawa zajęła nam ponad 4,5 godziny. Byliśmy trochę zmęczeni i mocno ubłoceni, ale w sumie zadowoleni, bo szlaki były ciekawe i wiodły przez ładny las tropikalny. Park Kinabalu to też miejsce do obserwacji ptaków. My też po drodze widzieliśmy kilka kolorowych okazów oraz grupy ptasich obserwatorów z lornetkami i aparatami z dużymi obiektywami.

Jeden ze spotkanych, kolorowych ptaków

Przed wyruszeniem na szlak należy się zarejestrować w specjalnej księdze, z podaniem trasy, godziny wymarszu, a potem po powrocie ze szlaku, pamiętać o wypisaniu się. My po dotarciu do bazy wypisaliśmy się w tej księdze, częściowo doprowadziliśmy nasze ubłocone buty do jako takiego porządku i ruszyliśmy do głównej drogi aby złapać jakiegoś busa do Kota Kinabalu. Niebo było coraz bardziej zachmurzone i zanosiło się na deszcz. Przez kilkanaście minut nie mogliśmy złapać ani żadnego busa, ani auto-stopu. Jednak w końcu zatrzymał się jeden pan i zabrał nas swoim dużym terenowym samochodem do miasta. Mieliśmy szczęście, bo zaraz potem lunął deszcz i padał już praktycznie całą drogę. Widoczność też czasami była bardzo słaba. Jechaliśmy więc powoli, tym bardziej, że na drodze było bardzo ciasno. Nasz kierowca podwiózł nas prawie pod sam hotel i nie chciał za to żadnych pieniędzy. Deszcz lał cały wieczór, także ciężko było wyjść gdzieś na kolację. Zdecydowaliśmy się więc tylko na krótki wypad do hinduskiej knajpy tuż obok naszego hotelu, gdzie można było dojść pod podcieniami.

Kolejny dzień poświęciliśmy na zwiedzenie samego miasta. Tego dnia pogoda była słoneczna i upalna. Najpierw wybraliśmy się do meczetu Kota Kinabalu City Mosque, położonego na północy miasta. Ponieważ było to dość daleko to zdecydowaliśmy się tam dotrzeć Grabem, tym bardziej, że kurs kosztował nas tylko 8 MYR. Jak dojechaliśmy na miejsce to okazało się że meczet jest właśnie zamykany na południową przerwę i będzie otwarty dopiero o 13-tej. Zdecydowaliśmy, że nie będziemy czekać, tym bardziej, że nie wyglądał on jakoś szczególnie imponująco. Chcieliśmy zrobić tylko kilka fotografii z zewnątrz, ale okazało się, że nawet na to trzeba wykupić bilety po 10 MYR (aby wejść do meczetu trzeba jeszcze wypożyczyć specjalne stroje po 5 MYR). Zrobiliśmy więc zdjęcia tylko zza ogrodzenia i ruszyliśmy w kierunku wybrzeża, aby porobić tam też kilka fotek.

Kota Kinabalu City Mosque
Budynki nad brzegiem zatoki
Nadmorska promenada w Kota Kinabalu
Wybrzeże Kota Kinabalu

Potem chcieliśmy dostać się do kolejnego meczetu Negeri Sabah, który z kolei był położony dość daleko na południu miasta. Chcieliśmy więc znowu dojechać tam Grabem, ale nie było wolnych samochodów. Szliśmy więc powoli w kierunku centrum i w końcu udało nam się złapać jakiś autobus, którym jak się okazało dojechaliśmy za 1 MYR w okolice naszego hotelu. Postanowiliśmy więc nieco zmodyfikować nasze plany i najpierw zobaczyliśmy wieżę zegarową Atkinson Clock Tower, a następnie poszliśmy przejść się po położonej nieopodal chińskiej dzielnicy i jej głównej ulicy Gaya Street.

Wieża zegarowa Atkinson Clock Tower
Brama do Chińskiej Dzielnicy
Ulica Gaya Street
Okolice Chińskiej Dzielnicy

Potem dotarliśmy do Kota Kinabalu City Park, czyli niewielkiego parku położonego w centrum miasta.

Kota Kinabalu City Park
Kota Kinabalu City Park
Siedziba sądu w Kota Kinabalu

Stąd złapaliśmy Graba i pojechaliśmy w końcu do meczetu Negeri Sabah. Meczet był dość duży, ale nie można było wejść do jego środka. Obeszliśmy go więc tylko dookoła i poszliśmy do leżącej nieopodal dzielnicy domków na palach, którą zauważyliśmy jadąc do meczetu Grabem.

Meczet Negeri Sabah
Meczet Negeri Sabah
Meczet Negeri Sabah

Dzielnica ta sprawiała wrażenie jakby była z innego świata, zupełnie nie pasująca do otaczających ją osiedli nowoczesnych budynków. Było tu bardzo biednie i brudno. W wodzie pływało mnóstwo śmieci, a część budynków była mocno zniszczona. Trochę się obawialiśmy o nasze bezpieczeństwo wkraczając w ten dziwny świat, ale okazało się że ludzie tu byli bardzo mili i nic nam nie groziło, a na koniec pomogli nam nawet wydostać się z labiryntu drewnianych pomostów, którymi chodzi się po tym terenie.

Pomost prowadzący do dzielnicy na wodzie
Niektóre domy nie były w najlepszym stanie
Dzielnica na wodzie
Miejscowy sklep
Dzielnicę na wodzie otaczają …
… nowoczesne osiedla

Samo wyjście do „normalnego świata” też było ciekawe, bo musieliśmy najpierw zejść po drewnianej drabince z pomostu na podmokłą ziemię, dojść do murku, za którym stały już nowoczesne budynki i sforsować ten murek kolejną drewnianą, ledwie trzymającą się kupy drabinką, i już byliśmy na terenie nowoczesnego osiedla z apartamentami.

Zejście z pomostu, a w tle murek dzielący dwa światy

Do centrum znowu wróciliśmy Grabem i udaliśmy się do nadbrzeża aby zobaczyć znajdujący się tam targ Filipino Market. Nas najbardziej interesowała część z owocami i świeżymi rybami, ale okazało, że o tej porze ta część praktycznie jeszcze nie działała. Czynna natomiast była część ze straganami z tekstyliami i dodatkami. My skorzystaliśmy tam z usług krawca, który naprawił nam rozdarty pokrowiec na plecak i udaliśmy się zobaczyć Waterfront, czyli nadbrzeżne restauracje i bary. Tu też prawie nic nie było jeszcze czynne, a to co było „odstraszało” nas swoimi cenami.

Filipino Market
Stoisko z suszonymi krewetkami
Stoisko drobiarskie
Filipino Market od strony morza
Statki rybackie cumujące w pobliżu Filipino Market
Krawiec, u którego naprawialiśmy pokrowiec na plecak

Wróciliśmy więc do hotelu i na targ owocowo-rybny wróciliśmy wieczorem, kiedy tętni on pełnią życia.

Partyjka popularnego tutaj bilarda …
… i obserwujący ją kibice
Wieczorem Filipino Market tętni życiem
Można zjeść tu rybki, …
… wodorosty, …
czy kurczaka
Stoisko ze świeżymi rybami i owocami morza
Niektóre ryby, …
… były dość pokaźnych rozmiarów
Wielkie langusty czekające na smakoszy
Była tam też,…
… część z owocami
Suszone krewetki
Były też stoiska z różnościami
Sektor owocowo-…
… -warzywny
Kolorowe langusty
Sklep z suszonymi rybami i owocami morza w okolicy Filipino Market

To był już koniec naszego krótkiego pobytu w Kota Kinabalu, ale wcale tego nie żałowaliśmy. Samo miasto to chyba jedyne, odwiedzone przez nas miejsce w Malezji, gdzie nie chcielibyśmy wrócić, no chyba że tylko po to, aby wrócić do Parku Kinabalu i wejść kiedyś na najwyższy szczyt Malezji.

Jeden Komentarz

  1. Pingback: Park Narodowy Gunung Mulu – w środku dziewiczej dżungli – Bachurze i ich podróże

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*