Laos

Si Phan Don – Kraina 4000 wysp

Naszym ostatnim przystankiem w Laosie była Si Phan Don czyli kraina 4000 wysp. Jest to rejon położony na samym południu kraju tuż przy granicy z Kambodżą. Nazwę swą zawdzięcza tysiącom wysp i wysepek, które otaczają wody Mekongu. Rzeka w tym miejscu rozwidla się na dziesiątki mniejszych i większych kanałów opływających te wyspy i wysepki. Wiele z tych wysp ginie pod wodą w czasie monsunów kiedy poziom rzeki się podnosi. Największe i najważniejsze wyspy tego regionu to Don Kong, Don Som, Don Det i Don Khon i na tej ostatniej my się zatrzymaliśmy. Aby dostać się tam z Tad Lo musieliśmy najpierw autobusem wrócić do Pakse, tam przesiąść się na tuk-tuka do Nakasang, wioski leżącej w regionie Si Phan Don, ale jeszcze na stałym lądzie, a następnie łodzią dostać się na wyspę. Aby złapać autobus do Pakse musieliśmy z Tad Lo dostać się do głównej drogi. Dzień wcześniej umówiliśmy się z jedną panią kierującą miejscową taksówką, takim motorem z doczepionym wózkiem, że nas odbierze z guesthouse’u o 7:40 rano. Niestety rano pani się nie pojawiła i ruszyliśmy do głównej drogi na piechotę. Po kilku minutach udało nam się złapać stopa i na przyczepce miejscowego traktorka dojechaliśmy do głównej drogi gdzie mieliśmy złapać autobus. Byliśmy tam około 7:50, a autobus miał być koło 8-mej. Przyjechał jednak dopiero koło 8:30, więc trochę się wyczekaliśmy. Po następnych dwóch godzinach byliśmy już w Pakse. Jakieś 1,5 kilometra przed dworcem autobus się zatrzymał i do środka wszedł kierowca miejscowego tuk-tuka, który próbował nam wmówić, że autobus dalej nie jedzie i na dworzec możemy się dostać tylko jego tuk-tukiem. Olaliśmy jednak faceta i w końcu autobus ruszył i dojechaliśmy w okolice dworca. Trzeba było tylko przejść na drugą stronę ulicy i przemaszerować jakieś 100 metrów. Na dworcu stał już tuk-tuk, którym za 40.000 LAK od osoby dojechaliśmy do Nakasang. Tuk-tuk był już w połowie pełny i po około 20 minutach czekania ruszyliśmy w drogę. Droga była całkiem ok. W miarę prosta, szeroka i bez dziur. Tuk-tuk jechał dość szybko mijając wioski, pola i nieużytki. Zatrzymał się na moment raz, w jakiejś wiosce i tam od razu dopadło nas kilka kobiet oferujących różnego rodzaju jedzenie, głównie pieczone kurczaki nadziane na patyk i ugotowany ryż z małych torebkach. Wciskały te patyki w każdą szczelinę między plecami pasażerów tuk-tuka głośno coś tam krzycząc w lokalnym języku. Miejscowi często kupują takie zestawy podróżując i potem w drodze sobie to zajadają.

Może kurczaczka na patyku?

Przed samym Nakasang tuk-tuk zatrzymał się jeszcze kilka razy aby niektórzy pasażerowie mogli wysiąść. My w tuk-tuku poznaliśmy jedną amerykańską parę, która od kilku lat mieszka w Laosie właśnie w regionie Si Phan Don i która podpowiedziała nam kilka rzeczy co i jak tu można zobaczyć, a także opowiedziała trochę o Kambodży, do której potem się udawaliśmy. Po dotarciu do Nakasang na dworzec autobusowy, co zajęło w sumie niecałe trzy godziny, mieliśmy jeszcze kilkaset metrów do portu i ten odcinek przeszliśmy piechotą kupując po drodze na miejscowym targu trochę owoców, co okazało się dobrym rozwiązaniem, bo potem na wyspach praktycznie nie można ich kupić oprócz bananów. Łódź na wyspę Don Khon kosztuję 30.000 LAK od osoby, ale nam udało się znaleźć jeszcze drugą parę turystów, którzy wprawdzie płynęli na Don Det, ale zabraliśmy się jedną łodzią i dzięki temu wyszło nam po 20.000 LAK od osoby.

Nadbrzeże w Nakasang

Don Det to najbliższa wyspa patrząc od Nakasang i dopłynięcie tam zajęło nam około 10-15 minut. Po wysadzeniu tam pary turystów dalej płynęliśmy już sami kolejne 15-20 minut.

Płyniemy na Don Khon

Płynie się pomiędzy małymi wysepkami i kępami drzew i krzewów wystających z wody. Wzdłuż brzegów większych, zamieszkanych wysp ciągną się drewniane domki, często na palach stojące wśród palm i drzew. Krajobraz jest egzotyczny. Na wodzie co i rusz mija się mniejsze lub większe łódki, rybaków czy z turystami.

Powalone drzewa wystające z nurtu Mekongu
Drewniane domki na palach …
… stojące wśród palm i drzew
Bawoły wodne zażywające kąpieli
Palmy prawie jak na karaibskich plażach 🙂
Jedna z mijanych nadbrzeżnych wiosek
Mijana łódź

Po dotarciu na naszą wyspę niecałe 200 metrów do naszego guesthouse’u doszliśmy na piechotę. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy na pierwszy rekonesans po najbliższej okolicy. Nasza wioska to w praktyce ciąg guesthouse’ów i hotelików położonych po obu stronach drogi biegnącej wzdłuż północnego brzegu wyspy. Jest tu też kilka sklepików i restauracji, wypożyczalni rowerów i skuterów itp. Generalnie klimat wakacyjny. Ale były też trzy szkoły, punkt opieki medycznej oraz dwie świątynie. Wyspa Don Khon połączona jest na północy starym, zbudowanym jeszcze w czasach kolonialnych przez Francuzów, mostem z wyspą Don Det. Wiele tutejszych nadbrzeżnych restauracji ma tarasy na palach nad wodami rzeki i na jednym z takich tarasów odpoczywając podziwialiśmy zachód słońca.

Wioska, w której …
… był nasz guesthouse
Tarasy restauracji na palach nad Mekongiem
Wyspa Don Det widziana z Don Khon
Jeden z domków wiszących nad rzeką na Don Khon
Odpoczynek na tarasie nad Mekongiem
Mekong, a w oddali stary francuski most łączący Don Khon i Don Det
Zachód słońca nad Don Det

Następnego dnia z samego rana ruszyliśmy na wycieczkę do największej atrakcji regionu czyli wodospadu Khone Phapheng Falls. Taką wycieczkę można wykupić tu praktycznie w każdym hotelu czy guesthouse’zie i my właśnie wykupiliśmy ją u właściciela naszego. Zapłaciliśmy za to 100.000 LAK za dwie osoby i w tym był rejs łódką i przejazd vanem w tą i z powrotem. Łódką dopłynęliśmy do Nakasang gdzie przesiedliśmy się do minibusa, którym w około 20 minut dojechaliśmy na miejsce.

Mijane po drodze wioski …
… powalone drzewa i wysepki

Bilety wstępu na wodospad kosztują po 55.000 Lak od osoby, ale uwierzcie naprawdę warto. Wodospad Khone Phapheng to jeden z największych wodospadów na świecie jeśli chodzi o objętość przepływającej przez niego wody. W zależności od źródła informacji jest pod tym względem na drugim lub trzecim miejscu. Natomiast jest uważany za najszerszy wodospad świata, co jak się okazuje raczej powinno być określane jako najdłuższy, bo w takich zestawieniach porównuje się długość rzeki na jakiej został utworzony wodospad i jego spiętrzenia, a nie jej szerokość. Ten ma szerokość ponad 10.700 metrów i jest ponad dwa razy szerszy niż kolejny w takim zestawieniu. Najwyższy z jego spadków ma 21 metrów. Wodospad tworzy kilka kaskad, którymi wody Mekongu przeciskają się przez skały. Rzeka wygląda tu jak wielki górski potok i aż trudno uwierzyć, że zarówno powyżej jak i poniżej Mekong jest wielką i szeroką, nizinną rzeką. Właśnie ten wodospad powoduje, że Mekong nie jest w pełni żeglowny od ujścia, aż do Chin. Po prostu tego krótkiego fragmentu nie ma jak przepłynąć. Mimo, że była to pora sucha to i tak widać i słychać tu potęgę rzeki. Jest tu kilka punktów widokowych, z których można zobaczyć poszczególne fragmenty wodospadu. Można też zejść na skały i nimi dotrzeć w pobliże przepływającej rzeki.

Wodospad Khone Phapheng
Wodospad Khone Phapheng
Wodospad Khone Phapheng
Wodospad Khone Phapheng
Wodospad Khone Phapheng
Wodospad Khone Phapheng
Wodospad Khone Phapheng
Wodospad Khone Phapheng
Mostek prowadzący na skały w pobliżu wodospadu Khone Phapheng
Wodospad Khone Phapheng
A to jakiś zwierz ugrillowany w całości

W pobliżu wodospadu jest też niewielka świątynia, w której w wielkim szklanym sarkofagu leży drzewo Manikhoth. Jest to święte drzewo, które przez wieki rosło na skałach wodospadu pośrodku rzeki. W marcu 2012 z niewiadomych przyczyn nagle się przewróciło. Próbowano je podnieść, ale zbyt wysoki poziom wody to uniemożliwiał i dopiero w styczniu 2013 udało się to przy pomocy śmigłowca, od tego czasu jest ono umieszczone w tym sarkofagu. Teraz co roku w styczniu ma tu miejsce festiwal miejscowej ludności.

Świątynia w pobliżu Wodospadu Khone Phapheng
Świątynia w pobliżu Wodospadu Khone Phapheng
Sarkofag ze świętym drzewem Manikhoth

Po powrocie do hotelu wybraliśmy się na piechotę na zachodnie wybrzeże wyspy Don Khon gdzie można zobaczyć kolejne, nie tak duże, ale też spektakularne wodospady na Mekongu. Są to większy Tad Somphamit i mniejszy Li Phi. To znowu seria mniejszych i większych kaskad na długości kilkuset metrów. Wstęp na teren wodospadów to koszt 35.000 LAK od osoby. Jest tam też niewielka plaża gdzie wybraliśmy się z nadzieją na kąpiel, ale nie zdecydowaliśmy się finalnie na nią, widząc jak nawet tuż przy brzegu silny jest prąd i jak duże tworzą się wiry.

Wodospad Tad Somphamit
Mekong poniżej Wodospadu Tad Somphamit
Wodospad Tad Somphamit
Wodospad Tad Somphamit
Wodospad Li Phi
Wodospad Li Phi
Wodospad Li Phi
Wodospad Li Phi
Jedna z wysp na Mekongu
Zachodzące słońce nad Mekongiem

Kolejnego dnia postanowiliśmy objechać dwie wyspy, Don Det i Don Khon na rowerach. Z naszego guesthouse’u wypożyczyliśmy rowery po 10.000 LAK za dzień i ruszyliśmy w drogę. Przez stary francuski most przejechaliśmy na Don Det i ścieżką wzdłuż Mekongu praktycznie objechaliśmy wyspę dookoła. Na jej południowym, wschodnim i północnym brzegu ciągną się guesthouse’y, pensjonaty i restauracyjki. Najwięcej jest ich na północy wyspy i jest to ponoć najbardziej rozrywkowa część całego regionu Si Phan Don. Wnętrze wyspy to pola uprawne, o tej porze roku raczej wysuszone. Na zachodnim brzegu jest zupełnie nieturystycznie. Jedzie się przez lokalną wioskę.

Przejeżdżamy starym, francuskim mostem na Don Det
Mała stupa wśród pól Don Det
Czasami trzeba było się …
… przebijać przez stada krów
Północ Don Det
Zachodnie wybrzeże Don Det
Środek wyspy Don Det
Świątynia na wyspie Don Det

Po powrocie mostem na naszą wyspę ruszyliśmy na jej południe. Zaraz po zjechaniu z mostu stoi mała wiata, pod którą stoi stara lokomotywa. To pozostałość po dawnej francuskiej linii kolejowej zbudowanej w latach 90-tych XIX wieku na tych dwóch wyspach. Francuzi zbudowali tę krótką, 7-mio kilometrową, linię kolejową, aby przewieźć lądem w górę rzeki omijając okoliczne wodospady, dwa okręty wojskowe rozłożone na części, które miały strzec francuskich interesów nad górnym Mekongiem.

Stara lokomotywa niedaleko mostu

Następnie ruszyliśmy zachodnią stroną wyspy i dotarliśmy do małych wodospadów na niewielkiej odnodze Mekongu przecinającej wyspę.

Wodospady na niewielkiej odnodze Mekongu
Wodospady na niewielkiej odnodze Mekongu

Dalej udaliśmy się szutrową droga przez pola i zarośla na południowo-wschodni kraniec wyspy do wioski Ban Hang Khon. Stąd widać już po drugiej stornie Mekongu wyspy należące do Kambodży. Jest tu też druga wiata ze starą lokomotywą oraz betonowe nadbrzeże, które umożliwiało wyciągnięcie statków z wody i załadowanie ich na kolej.

Wioska Ban Hang Khon …
… i brzeg w jej okolicy
A po drugiej stronie …
… już Kambodża
Stara lokomotywa w Ban Hang Khon
Betonowa pochylnia do wyciągania statków

Jest to też miejsce skąd można popłynąć na oglądanie słodkowodnych delfinów żyjących w okolicznych wodach Mekongu. My się na to nie zdecydowaliśmy, ponieważ chcemy je zobaczyć później w Kambodży, gdzie jest ich więcej i prawdopodobieństwo ich spotkania wyższe. Na północ wyspy chcieliśmy wrócić drogą przez las po jej wschodniej stronie. Niestety po kilku kilometrach droga ta okazała się nieprzejezdna ze względu na zawalone mosty i musieliśmy wrócić na południe, a następnie jechać na północ przez środek wyspy. Było strasznie gorąco, a droga była dość kamienista więc jechało się ciężko. Wróciliśmy na północny brzeg i tam kolejną drogą przez środek wyspy pojechaliśmy w kierunku wschodniego wybrzeża gdzie są kolejne wodospady Khane Paksy. Te wodospady można zobaczyć bezpłatnie, a dojście do nich prowadzi przez wiszący most.

Wiszący most prowadzący do Wodospadów Khane Paksy
A pod mostem …
woda płynie wartko
Wodospady Khane Paksy
Wodospady Khane Paksy
Wodospady Khane Paksy
Wodospady Khane Paksy
Wiszący most

Następnie drogą wzdłuż wschodniego wybrzeża wiodącą głównie tuż nad brzegiem pośród drzew i lokalnych wiosek dotarliśmy do świątyni Wat Khone Nua, a dalej wróciliśmy już do naszego guesthouse’u.

Dojeżdżamy do świątyni
Świątynia Wat Khone Nua
Brama do świątyni

To może nie była strasznie długa, ale mimo to z powodu piekącego słońca całkiem męcząca wyprawa rowerowa. Mimo wszystko byliśmy z niej bardzo zadowoleni. Jechaliśmy sobie wolnym tempem wśród fajnych widoków i czuliśmy się zupełnie jak na wakacjach.

Si Phan Don to na pewno jedno z tych miejsc w Laosie, które możemy śmiało polecić. Warto tu spędzić parę dni oglądając okoliczne wodospady, ale także po prostu relaksując się nad Mekongiem. Stąd już tylko rzut beretem do Kambodży gdzie my wyruszyliśmy kolejnego poranka. Ale o tym już w kolejnym odcinku…

Laos to naszym zdaniem bardzo ciekawy i warty odwiedzenia kraj o bogatej kulturze. Nam podobał się nawet bardziej niż Wietnam. Jest tu jeszcze bardziej „dziko” i nie ma tak rozwiniętego przemysłu turystycznego. Ludzie są z zasady mili, przyjaźni i bez większych trudów można się tu jakoś dogadać po angielsku oraz zorganizować wszystko co potrzebne podróżnikowi. Będzie nam brakować słyszanego tu na każdym kroku laotańskiego powitania „sabaidee”.

Tradycyjnie już jeśli ktoś ma dodatkowe pytania lub szuka informacji o tym kraju, to prośba o kontakt przez facebooka lub formularz kontaktowy na blogu i jak tylko będziemy umieli na nie odpowiedzieć to pomożemy.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*