Malezja

Sarawak – północno-zachodnie Borneo

Jak pisaliśmy w poprzednim odcinku Kuching to znakomita baza wypadowa do wielu atrakcji jakie kryje w sobie Sarawak – malezyjski stan obejmujący północno-zachodnią część wyspy Borneo. My również poświęciliśmy kilka dni aby zobaczyć co nieco w okolicach Kuching.

Na jeden dzień udało nam się wypożyczyć w naszym homestay’u samochód i ruszyliśmy na południowy zachód od miasta w kierunku jaskiń. Tego dnia od samego rana padał deszcz i obawialiśmy się, że w ciągu dnia pogoda również się nie poprawi. Do pierwszej jaskini, a właściwie ich małego kompleksu Wind Caves, mieliśmy około 40 km i cała droga upłynęła nam w deszczu. Na szczęście z parkingu do wejścia do jaskini nie jest zbyt daleko i nie zdążyliśmy w tym czasie zmoknąć. W jaskini Wind Caves są trzy kilkuset-metrowe chodniki, z czego z chodnika pierwszego do trzeciego przechodzi się płynnie wewnątrz jaskini, a następnie wychodzi się na moment na zewnątrz i po chwili wchodzi znowu do jaskini do chodnika drugiego, z którego wyjście jest nieopodal wejścia do chodnika pierwszego. Wewnątrz jaskini chodzi się po drewnianych platformach, tak więc zwiedzanie jaskini nie nastręcza żadnych trudności. Trzeba tylko mieć ze sobą latarkę lub inne źródło światła, bo w jaskini jest zupełnie ciemno. Przejście całości zajmuje około 45 minut, a wejście kosztuje 5 MYR.

Wejście do Wind Caves
W środku jaskini
Sklepienie jaskini
Jedno z okien w jaskini
Jaskinia Wind Caves
Zbliżamy się do wyjścia z chodnika trzeciego
Wyjście z chodnika trzeciego
Wejście do chodnika drugiego
Wyjście z jaskini

W jaskini żyje wiele nietoperzy i łatwo można je zobaczyć wiszące ze sklepienia. Jaskinia nie jest jakoś szczególnie piękna, ale jest tu kilka ciekawych miejsc i będąc w okolicy warto tu zajrzeć.

W jaskini żyją pająki …
… i całe gromady nietoperzy

Jakieś 6 kilometrów na południe jest kolejna jaskinia – Fairy Caves, jednak jak tam dojechaliśmy to okazało się, że jest ona zamknięta do odwołania z powodu prac renowacyjnych. Tak więc nie mogliśmy jej zobaczyć. Byliśmy na to wstępnie przygotowani, bo wcześniej czytaliśmy o tych pracach, ale niektóre źródła podawały, że są już one zakończone i jaskinię można zwiedzać. No niestety nie była to jednak prawda. No cóż mogliśmy tylko zrobić parę fotek okolicy i ruszyć dalej. Deszcz przestał już padać i zrobiła się całkiem ładna pogoda.

Okolice …
… Fairy Caves

Naszym kolejnym i ostatnim punktem programu tego dnia była wioska Annah Rais. Do przejechania mieliśmy ponad 50 km. Jechaliśmy wąskimi drogami wijącymi się przez pola i lasy w kierunku południowym. Stan drogi był nadzwyczaj dobry jak na takie lokalne drogi łączące małe wioski. Po dojechaniu do wioski okazało się, że mieliśmy mały problem z parkingiem, ale w końcu udało się nam znaleźć miejsce. Tego dnia, a był to 1-szy czerwca, było tu bardzo dużo przyjezdnych, gdyż właśnie tego dnia przypadał pierwszy z dwóch dni święta Hari Gawai. To ważne święto dla tutejszej ludności. Obchodzą go ludy Ibans i Bidayuh. Wioskę Annah Rais zamieszkują właśnie ci drudzy. Obie grupy należą do ludów Dayak, z tym że Ibans są „morskimi Dayak” a Bidayuh „lądowymi Dayak”. Hari Gawai obchodzi się na zakończenie sezonu żniw czyli można powiedzieć, że to takie trochę nasze dożynki.

Odświętnie przystrojone wejście do wioski

Sama wioska, o ponad 170-cio letniej historii, jest nazywana też wioską „długich domów”, gdyż większość jej zabudowań to bambusowe domy ustawione wzdłuż drewnianego pomostu stanowiącego główną arterię wioski i będącego centrum jej życia. W połowie wioski przechodzi się na drugą stronę rzeki przez wąski, drewniany most. Żyje tu około 80 rodzin, które są ze sobą spokrewnione. Zajmują się uprawą ryżu, kakao, pieprzu i kauczuku.

Domy ustawione …
… wzdłuż drewnianego pomostu
Drewniany most prowadzący na drugą stronę rzeki
Jeden z domów nad rzeką
A za mostem znów domy wzdłuż drewnianego pomostu
Domy …
… na końcu wioski
Jeden z domów w Annah Rais

Podczas Hari Gawai miejscowi ubrani w tradycyjne stroje wspólnie świętują i się bawią. To bardzo gościnny lud i chętnie zapraszają turystów do wspólnego stołu. Nam też udało się uzyskać takie zaproszenie i skosztować tradycyjnych tutejszych dań. Wybór był duży, a gospodyni cały czas proponowała dokładki. Po daniach głównych było dużo słodkości. Wszystko robione ręcznie na miejscu. Miejscowi chętnie też pozują do wspólnych fotografii. Jednym ze specjałów przygotowywanych specjalnie na Hari Gawai jest wino ryżowe zwane też „tuak”. Tego trunku też można tu skosztować, a jak komuś zasmakuje to można sobie za 10-12 MYR kupić jego butelkę na potem. Robi się go z ryżu i domowej roboty drożdży. Drugim lokalnym trunkiem jest „langkau”. To także alkohol z ryżu, ale znacznie mocniejszy niż tuak.

Świąteczne biesiadowanie
Wnętrze jednego z domów
Świąteczne spotkanie
Bogato zastawiony stół przed jednym z domów
Świąteczny poczęstunek
Słoiki ze słodkościami
Nasza gospodyni …
… i jej córka
Może jeszcze trochę słodkości?
Wyrób tradycyjnych kapeluszy
Stoisko z rękodziełem
Kobiety w świątecznych strojach
Dzieci też miały na sobie tradycyjne stroje
Wspólne zdjęcie
Miejscowe trunki
Degustacja wina ryżowego

Hari Gawai to nie tylko jedzenie. W czasie naszej wizyty w wiosce mogliśmy też oglądać tradycyjne tańce ludowe w wykonaniu dzieci i dorosłych, oczywiście ubranych w tradycyjne stroje. Mieliśmy wrażenie, że niektórzy tańcujący panowie mają już „troszkę w czubie”, co tylko dodawało im giętkości.

Jeden z „giętkich” panów tancerzy
Tradycyjne …
… tańce …
… ludu …
… Bidayuh
Tradycyjne tańce

Do tańca przygrywali miejscowi muzycy na tradycyjnych instrumentach. W przerwach miejscowy konferansjer wyciągał publiczność do wspólnej zabawy.

Ludowa orkiestra
Jeden z muzyków
Wspólne tańce

Po pokazie tańców na niewielkiej scenie pojawiło się dwóch muzyków z dziwnymi, bambusowymi instrumentami i zaczęli na nich przygrywać. Potem dołączył do nich jeszcze trzeci, który jest ponoć sławny na świecie, co było trochę widać, bo był nieco zbyt zmanierowany.

Koncert gry na tradycyjnych instrumentach
Nieco zmanierowany gwiazdor (ten w środku)

Po koncercie przyszedł czas na, jakże by inaczej, karaoke. Już wcześniej w niektórych domach słychać było biesiadników śpiewających do monitora. My już sobie darowaliśmy tą wątpliwą atrakcję, bo znając jak tu się przeważnie śpiewa karaoke, szkoda było nam naszych uszu. Powoli wróciliśmy do samochodu i udaliśmy w drogę powrotną do Kuching.

Malunek na jednym z domów
Rodzinna biesiada
W oczekiwaniu na swój występ
Dziewczynki na huśtawce

Kolejnego dnia wybraliśmy się do Parku Narodowego Kubah. Leży on około 22 km na północny-zachód od Kuching. Nie mieliśmy już samochodu więc wybraliśmy się tam Grabem (miejscowym odpowiednikiem Ubera). Kurs kosztował nas 24 MYR. Kiedyś ponoć jeździł tam autobus z Kuching, ale linia została skasowana. Wejście do parku kosztuje 20 MYR i jest tu sześć szlaków przez dżunglę, oraz szlak na szczyt góry Gunung Serapi. Szlaki są bardzo dobrze oznaczone co dla nas, biorąc nasze dotychczasowe doświadczenia z Azji Płd-Wsch, było ewenementem. My początkowo wybraliśmy się szlakiem do wodospadu. Szlak był średnio trudny. Po początkowym odcinku wiodącym w górę po asfaltowej drodze dochodzi się do „żabiego stawu” To taka mała sadzawka, gdzie ponoć nocą jest dużo żab. My jednak nie wiedzieliśmy żadnej, a tylko spotkaliśmy jednego żółwia.

Początkowy odcinek szlaku
„Żabi Staw”

Dalej szlak wiedzie już przez dżunglę i do wodospadu idzie się praktycznie cały czas w dół. Oczywiście potem trzeba wrócić pod górę. Do wodospadu idzie się około 1,5 godziny. Po drodze mija się wiele ciekawych roślin, w tym potężne drzewa o wielkich korzeniach.

Szlak do wodospadu
Potężne …
… drzewa …
… z wielkimi …
… korzeniami …
… wokół nas

Można tu spotkać wiele niezwykłych insektów i kolorowych motyli. Czasem gdzieś śmignie jakaś wiewiórka albo kolorowy ptak. To naprawdę fajny szlak.

Jeden z ciekawych robaków
A tu inny okaz
W strumykach pływały ryby
Momentami szlak był kamienisty …
… lub całkowicie pokryty korzeniami drzew

Wodospad nie jest może ogromny, ale i tak dość urodziwy. Wody było całkiem sporo, co nas nie dziwiło biorąc pod uwagę że w poprzednich dniach codziennie padało, momentami bardzo obficie.

Przed wodospadem …
… w Kubah National Park
Wodospad w Kubah National Park
Wodospad w Kubah National Park
Wspólne zdjęcie z wodospadem w tle

W drodze powrotnej odbiliśmy na kolejny szlak aby do bramy wejściowej do parku dotrzeć inną drogą wiodącą trochę na około, ale przez ciekawe rejony parku Kubah. Szliśmy między innymi przez szlak wzdłuż którego rośnie wiele różnych gatunków palm, w tym endemiczne dla tego rejonu.

Jedna z palm we wstępnym cyklu rozwoju
A to kolejny gatunek palmy
Endemiczny gatunek palmy z wielkimi liśćmi

Doszliśmy też do punktu widokowego, gdzie z drewnianej platformy rozciągał się piękny widok na północne wybrzeże Borneo i ujście rzeki Santubong oraz górę o tej samej nazwie.

Widok ujście rzeki Santubong oraz górę o tej samej nazwie.
Widok z platformy widokowej
Na platformie widokowej
Zejście z platformy

Ten szlak był już trudniejszy i czasami trzeba było się posiłkować rozciągniętym wzdłuż linami. Ale na szlaku byliśmy całkowicie sami wśród śpiewu ptaków i jazgotu owadów. W końcu stromym szlakiem zeszliśmy na dół do bramy parkowej.

Czasami trzeba było się przeciskać między gałęziami
Kubah National Park
Stonoga o kolorowych nogach
Latający patyczak
W lesie …
… było dużo …
… różnego …
… rodzaju …
… grzybów

Próbowaliśmy zamówić Graba aby wrócić do Kuching, ale okazało się to niemożliwe. Na szczęście jeden samochód Graba przyjechał po jakąś chińską parę i udało nam się z nimi zabrać. Musieliśmy tylko chwilę zaczekać. Jak tak czekaliśmy to rozpadał się deszcz. Okazało się więc, że ze szlaku wróciliśmy w samą porę.

Park Narodowy Kubah to miejsce w sam raz na niezakłócony kontakt z naturą. Można tu wybrać szlak dostosowany do swoich możliwości i czasu, a każdy z nich sprawi wiele radości wiodąc przez piękny las. A to wszystko tylko około 30 minut drogi od Kuching. My gorąco polecamy to miejsce.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*