Będąc w Kuching zrobiliśmy też sobie dwudniowy wypad do Parku Narodowego Bako, który rozciąga się na północnym wybrzeżu Borneo, około 30 km na północny wschód od miasta. Z Kuching można się tam dostać autobusem numer 1 odjeżdżającym z okolic Open Air Marketu. Bilet kosztuje 5 MYR i autobus około 24 km do wioski Bako, jedzie jakąś niecałą godzinę. Do parku wybraliśmy się w czwórkę wraz z poznanymi w homestay’u Bar z Argentyny i Nathanem z Australii. W wiosce Bako zaraz po wyjściu z autobusu podeszła do nas jakaś Pani i zaprowadziła nas do miejsca gdzie mogliśmy wykupić wstęp do parku oraz nabyć bilety na łódź, którą z wioski trzeba dopłynąć do parku Bako. Wstęp do parku kosztuje 20 MYR od osoby, a łódka kosztuje 20 MYR od osoby w jedną stronę. Przy zakupie biletu na łódkę od razu kupuje się bilet powrotny. Na łódkę wchodzi 5 osób i czeka się aż uzbiera się komplet. My byliśmy w komplecie, bo oprócz naszej czwórki, która zostawała w parku na noc, jechał z nami jeszcze jeden Australijczyk, który potem jednak wracał tego samego dnia do Kuching. Łódką płynie się do parku około 20 minut. Początkowo łódka płynie rzeką Bako, która uchodzi do Morza Południowochińskiego i dalej już morzem wzdłuż brzegu do małej przystani na terenie Parku Narodowego Bako. Jak my przypłynęliśmy to był akurat przypływ, więc łódź mogła dopłynąć do przystani i mogliśmy wysiąść z niej suchą stopą. Jednak w przypadku odpływu, łodzie zatrzymują się w okolicy plaży i wtedy trzeba dojść do brzegu po wodzie.
Już na przystani przywitały nas znaki ostrzegające o żyjących w tutejszych wodach krokodylach. Dlatego też, mimo iż w parku jest kilka plaż, to na żadnej z nich nie można się kąpać, no chyba że ktoś ma mocne nerwy i jest szybszy od krokodyla :-).
Z przystani do kwatery głównej parku trzeba przejść około 500 metrów. Już po drodze mieliśmy pierwsze spotkanie z sympatycznymi małpami nosaczami, które buszowały w koronach drzew rosnących przy ścieżce.
W kwaterze głównej parku trzeba się zarejestrować przed każdym wyruszeniem na szlak i po powrocie z niego. Jest tu też mała restauracja gdzie można coś zjeść i kupić np. wodę, która była tu strasznie droga (4 MYR za butelkę podczas gdy normalnie kosztuje 1-1,5 MYR). No ale pozycja lokalnego monopolisty, to jedyne miejsce w parku gdzie można kupić wodę, robi swoje. Co ciekawe jedzenie w restauracji, choć oczywiście w nieco wyższych cenach niż normalnie, to nie było tak drastycznie droższe jak woda. W okolicy kwatery głównej jest również kilkanaście domków i pawilonów gdzie można się zatrzymać na nocleg. Jest tu kilka opcji na różną kieszeń. My byliśmy tam w okresie lokalnych świąt więc obłożenie było duże. Jak rezerwowaliśmy nocleg (www.ebooking.sarawak.gov.my) dwa dni wcześniej, to były już dostępne tylko ostatnie cztery pokoje czteroosobowe. Za taki prosty pokój z czterema łózkami i jedną szafą plus prywatną łazienką zapłaciliśmy razem 110 MYR.
Po rejestracji w kwaterze głównej zostawiliśmy nasze niewielkie bagaże w przechowalni, duże bagaże zostały na przechowaniu w homestay’u w Kuching, i wyruszyliśmy na jeden z wielu dostępnych tu szlaków. Szlaków jest tu 16. Część z nich była jednak zamknięta ze względów bezpieczeństwa. Przy rejestracji w kwaterze głównej pracownik parku daje mapę i udziela wszelkich wyjaśnień. My na pierwszy dzień wybraliśmy prawie 6-cio kilometrowy szlak wiodący pętlą przez dżunglę i przechodzący przez pięć różnych typów lasu. Nasz szlak o nazwie Lintang miał według planu zająć nam 3,5 godziny. Park Narodowy Bako to najmniejszy park w stanie Sarawak. Mimo to można tu spotkać 25 różnych typów wegetacji w siedmiu ekosystemach. Żyje tu mnóstwo gatunków zwierząt i owadów, w tym kilkaset zagrożonych wyginięciem nosaczy, które żyją tylko na Borneo. W okolicach kwatery głównej trzeba uważać na makaki. Te małpy tylko czyhają aby coś zwędzić turystom, dlatego lepiej nie mieć na wierzchu żadnych owoców, jedzenia, wody czy nawet okularów albo sprayu na komary. Nigdy nie wiadomo co zainteresuje taką małpę, a wystarczy dosłownie sekunda nieuwagi i małpa już ucieka z naszymi rzeczami na drzewo. Nie wolno też zostawiać bez opieki żadnych plecaków, aparatów itp. bo też mogą paść łupem tych wrednych małp, które potrafią pogryźć lub podrapać w przypadku gdy próbuje się stawić im opór.
Początkowo szlak wiedzie po drewnianych platformach przez dżunglę, ale szybko odbija i zaczyna się czasami stroma wspinaczka po skałach i korzeniach drzew. Wokół było dużo skał porośniętych mchem, porostami i paprociami. Drzewa, jak to w dżungli, często były potężne, czasami pokryte ostrymi kolcami więc trzeba uważać aby odruchowo nie próbować się łapać przydrożnego drzewa.
Tym bardziej, że kolce to nie jedyne niebezpieczeństwo. Na drzewie może siedzieć na przykład wąż, i w przypadku gdy chwytając się drzewa nim potrząśniemy, to może on na nas spaść i nas ukąsić. Szło się ciężko bo panował upał i bardzo wysoka wilgotność. Co jakiś czas słyszeliśmy nosacze i widzieliśmy tylko falujące w górze gałęzie drzew, po których skakały te małpy. Ale wypatrzeć je było bardzo ciężko. Z czasem weszliśmy na pewien poziom i szlak już nie piął się już tak bardzo w górę. Czasami można było znaleźć miejsca skąd rozciągał się widok na okolice.
Po kilku kilometrach weszliśmy w strefę buszu. Drzewa nie były tu zbyt gęste, więc szło się w słońcu. Było okropnie gorąco. Po drodze spotkaliśmy dużo pięknych dzbaneczników. Fajnie było zobaczyć te znane u nas z doniczek rośliny w ich naturalnym środowisku.
Po około 5-ciu kilometrach marszu doszliśmy do skrzyżowania ze szlakiem prowadzącym do wodospadu. Jednak do wodospadu z tego miejsca było jeszcze 2,7 km. My postanowiliśmy, że nie będziemy tam szli i idziemy dalej naszym szlakiem w kierunku kwatery głównej parku, tym bardziej, że najpóźniej do 16-tej musieliśmy odebrać klucze od naszego pokoju, których nie dostaliśmy rano po przyjeździe. Bar i Nathan postanowili jednak iść do wodospadu. Potem okazało się, że był to strasznie męczący marsz i jak wrócili to byli dosłownie tak padnięci, że zrezygnowali z planowanego wcześniej z nami wypadu na nocny spacer po dżungli.
My po powrocie do kwatery głównej parku odebraliśmy klucze do pokoju, wzięliśmy prysznic i trochę odpoczęliśmy. Potem przeszliśmy się na plażę rozciągającą się w pobliżu kwatery głównej parku. Tu spotkaliśmy srebrne małpy oraz jedno z ciekawszych zwierząt jakie można spotkać w parku – brodate świnie. To takie dość śmieszne dzikie świnie wielkości dzika, które mają charakterystyczne, bardzo długie ryje. Najłatwiej je spotkać na plaży, gdzie czasami spacerują całą rodzinką wraz z maluchami.
Po kolacji udaliśmy się na nocny spacer po dżungli. Kosztowało to 10 MYR i trwało około 1,5 godziny. W czasie tego spaceru widzieliśmy dużo różnych insektów, żaby, gekony, pająki, w tym jednego takiego naprawdę dużego czarnego, jak tarantula, a drugiego malutkiego z długimi „rogami” w pięknym pomarańczowym kolorze.
Widzieliśmy też łasicoloty malajskie. Jednego takiego zwierza widzieliśmy już wcześniej w ciągu dnia śpiącego na drzewie. Wieczorem widzieliśmy dwa okazy, w tym jednego z małym w kieszeni na brzuchu. Te nocne zwierzęta przemieszczają się między drzewami szybując dzięki rozłożonym fałdom skórnym tworzącym coś w rodzaju skrzydeł.
Na sam koniec spaceru tuż przy ścieżce, i to raptem może 100-150 metrów od pierwszych zabudowań kwatery parku, spotkaliśmy zieloną żmiję czyhającą na drzewie. Była tak blisko, że mogliśmy spokojnie zrobić jej kilka super zdjęć. Przewodnik prosił tylko o ostrożność, bo ten wąż jest mocno jadowity i niebezpieczny dla człowieka. Do pokoju wróciliśmy pełni wrażeń.
Następnego dnia wstaliśmy o 6-tej rano, aby tuż po wschodzie słońca ruszyć na szlak numer 2 gdzie jest duża szansa zobaczyć o poranku nosacze. I faktycznie udało nam się wypatrzeć kilka wśród drzew.
Szlakiem przez dżunglę doszliśmy do plaży otoczonej lasem namorzynowym.
Po powrocie do kwatery głównej zjedliśmy w restauracji śniadanie, a najlepszą niespodzianką zaraz po, były dla nas trzy piękne nosacze na dużym drzewie tuż obok budynku restauracji. Siedziały one sobie na gałęziach czasem przysypiając, a czasem po prostu leżąc i spoglądając na nas z góry. Wokół drzewa my i kilkoro innych turystów kręciliśmy się i robiliśmy zdjęcia, a nosacze wyglądały i zachowywały się tak jakby ich to w ogóle nie obchodziło. Mieliśmy więc mnóstwo czasu na zrobienie wielu fajnych zdjęć.
Po sesji fotograficznej z nosaczami ruszyliśmy na kolejny szlak – tym razem numer 3. Szlak wiódł na początku przez namorzyny, a potem przez piękną dżunglę.
Po drodze spotkaliśmy kolejnego węża, który jednak tym razem dość szybko uciekał i nie udało nam się zrobić mu dobrego zdjęcia.
Szlakiem doszliśmy do niewielkiej plaży. Tam zaczepił nas jeden miejscowy proponując wyprawę łódką aby z wody zobaczyć okoliczne formacje skalne, w tym najsłynniejszą skałę Sea Stack będącą swego rodzaju ikoną parku Bako.
Na plaży była jeszcze czwórka innych turystów i razem zdecydowaliśmy się na taką wycieczkę. Dzięki temu za osobę wyszło nam po 7 MYR od osoby. Po opłynięciu kilku przybrzeżnych skał łódką wróciliśmy do plaży przy kwaterze głównej parku.
Byliśmy już mocno zmęczeni i okazało się, że Bar i Nathan, którzy tego dnia nie chodzili z nami, też byli już mocno zmęczeni więc postanowiliśmy spróbować wrócić wcześniej niż o 15-tej, na którą mieliśmy powrotne bilety na łódź do wioski Bako. Udało mi się skontaktować ze sternikiem łodzi i umówić się na wcześniejszy powrót o 12:30. Po krótkim odpoczynku udaliśmy się więc na przystań skąd łodzią wróciliśmy do wioski Bako.
Tam czekaliśmy około godziny na autobus do Kuching. W między czasie poszliśmy zobaczyć miejscowy, niewielki targ z rybami. Autobus w końcu się pojawił i w około godzinę wróciliśmy do Kuching do naszego homestay’u.
Wyprawa do parku Bako była super. Widzieliśmy wiele ciekawych zwierząt i piękną przyrodę. Fajnie, że zdecydowaliśmy się tam zostać na noc. Bo dzięki temu mogliśmy zobaczyć dżunglę i nocą i wczesnym rankiem. Na pewno będziemy długo i mile wspominać spędzony tam czas.
Najczęściej komentowane