Po pierwszych dniach spędzonych na północy Filipin w krainie ryżu, ruszyliśmy dalej, tym razem na zachód tego kraju. Z Banaue wróciliśmy nocnym autobusem do Manili. Na miejscu byliśmy nieco po 3-ciej rano. Prosto z dworca pojechaliśmy Grabem na lotnisko i tam spędziliśmy parę godzin czekając na nasz lot do Puerto Princesa na wyspie Palawan.
Palawan to jedna z większych i najbardziej wysuniętych na zachód wysp całego archipelagu. Jest to wąska (około 40 km szerokości) wyspa, ale za to bardzo długa (około 425 km długości). W dużej części jest górzysta i zalesiona. Stolicą wyspy jest miasto Puerto Pricesa leżące nad morzem Sulu, do którego właśnie zawitaliśmy. To średniej wielkości miasto z populacją ponad 250 tys. mieszkańców. Założone w 1872 roku przez Hiszpanów, a jego nazwa została nadana na cześć hiszpańskiej księżniczki, córki królowej Izabeli II. Ze względu na korzystne warunki geograficzne i dobre nastawienie tubylców utworzono tu bazę floty. Kilkukrotnie miasto to zdobywało tytuł najczystszego i najbardziej zielonego miasta Filipin, choć dla nas to trochę zaskakująca informacja, bo my nie odnieśliśmy takiego wrażenia. Na ulicach Puerto Princesa królują tricycle. Innym środkiem transportu miejskiego są multi-caby, czyli takie małe busiki i większe jeepney’e. Zabudowa jest tu raczej niska, a często to biednie wyglądające domy. Pełno tu małych sklepików i garkuchni. Wygląda to trochę tak, jakby każdy tu prowadził tego typu biznes. Na głównych ulicach jest też dość tłoczno i gwarno. Pełno tu też różnego rodzaju straganów i handlarzy.
Dla większości turystów jest to „brama” na wyspę i punkt tranzytowy na północ wyspy. Wielu z nich bezpośrednio z lotniska jedzie busami do najbardziej znanego miasta wyspy El Nido. My jednak postanowiliśmy zatrzymać się tu na dwa dni. Jeden dzień poświęciliśmy na spacer po mieście, a kolejny na wycieczkę po podziemnej rzece, o czym za chwilę. W samym mieście nie ma jakiś szczególnych atrakcji. Największą z nich jest Katedra Niepokalanego Poczęcia (Immaculate Conception Cathedral), przed którą rozpościera się mały placyk.
Tuż obok jest Plaza Cuartel. To pozostałości dawnego obozu jenieckiego z czasów II wojny światowej. Japończycy, którzy okupowali tą wyspę, trzymali tu alianckich jeńców. Miejsce to zasłynęło niechlubnie Masakrą Palawańską. W grudniu 1944 roku japońscy żołnierze żywcem podpali 150 amerykańskich jeńców. Tych którzy próbowali uciec z drewnianego szałasu, w którym ich zgromadzono, rozstrzeliwano. Tylko 11-stu z nich udało się przeżyć. Pozostałych 139 zginęło w czasie tej masakry. Dzisiaj jest tu kilka tablicy informacyjnych, zdjęć i pomnik.
Nad brzegiem morza biegnie promenada, wzdłuż której ciągną się restauracje oferujące głównie ryby i owoce morza. Za w miarę niewielkie pieniądze można tu skosztować wielu takich dań. My też się skusiliśmy na jeden z zestawów dla dwóch osób.
Nieco dalej jest niewielki port rybacki. Owoce kupowaliśmy na niewielkim targu położonym przy jednej z głównych ulic niedaleko tego portu.
W mieście jest też duży port handlowy, skąd w kilkanaście godzin można promem dostać się do San Jose na wsypie Occidental Mindoro, czy nawet Manili.
Kolejnego dnia z samego rana ruszyliśmy do Sabang, niewielkiej wsi położonej w centralnej części wyspy, ale na wybrzeżu Morza Południowo- Chińskiego. Z Puerto Princesa jest tam około 70 km. Można skorzystać z wielu ofert agencji turystycznych, które zawożą tam swoich klientów mini-vanami, ale my postanowiliśmy dostać się tam na własną rękę, co jest znacznie tańsze. Z głównej ulicy Rizal Avenue podjechaliśmy za 70 PHP tricyclem do dworca autobusowego San Jose Puerto Princessa, skąd odjeżdżają busy między innymi do Sabang, ale też np. do El Nido i Port Barton. Do tego dworca można też z Rizal Avenue dojechać multi-cabem za 20 PHP od osoby, ale akurat żadnego nie było, a nam zależało na czasie. Tricycle dowiózł nas pod samą siedzibę firmy Lexxus, której busy kursują do Sabang. Bilet do Sabang kosztuje 250 PHP. Busy odjeżdżają o 7:30, 8:30, 10:30, 13:30, 15:30 i 17:30. Podróż trwa około 2 godzin. My wybraliśmy się tym pierwszym i już o 9:30 byliśmy w Sabang. Tam od razu udaliśmy się do biura informacji turystycznej oddalonego o około 200 metrów od miejsca gdzie wysiada się z busa. Tam musieliśmy wykupić pozwolenie i bilety pozwalające zwiedzić Park Narodowy Podziemnej Rzeki Puerto Princesa. Całość kosztowała nas 740 PHP od osoby. Potem udaliśmy się do pobliskiej przystani łodzi, gdzie zapłaciliśmy po 200 PHP od osoby za łódź, która miała nas dowieźć na miejsce. Płaci się od łodzi. Im więcej osób się zbierze tym taniej wychodzi. My dołączyliśmy się do piątki Koreańczyków z jakiejś wycieczki.
Taka łódź to jedyny sposób aby dostać się na plażę, skąd trzeba kawałek przejść przez las i wsiąść do kolejnej łodzi, która już zabiera nas na rejs podziemną rzeką.
Park Narodowy Podziemnej Rzeki Puerto Princesa jest wpisany na listę światowego dziewictwa UNESCO i w 2011 roku został wybrany jako jeden z nowych siedmiu cudów natury. Jak dla nas to chyba trochę na wyrost, bo znamy piękniejsze miejsca na świecie. Już od dawien dawna miejscowi z plemienia Batak wiedzieli o istnieniu podziemnej rzeki, ale uważali, że mieszka tam zły duch i bali się tam zapuszczać. Rzeka płynie przez jaskinię, która dopiero na początku XXI wieku została tak naprawdę przebadana. Jest to jedna z najdłuższych tego typu rzek na świecie i ma 8,2 km długości. Z tego żeglowna jest na odcinku 4,5 km, a łodzie z turystami zapuszczają się tylko na 2 km w głąb jaskini. Wycieczka trwa około 30-40 minut. Łodzią porusza sternik za pomocą wiosła. Sternik ma też silną lampę i jest to jedyne źródło światła.
Przed rejsem dostaje się audio guide ze słuchawkami, który na bieżąco opowiada o historii rzeki i jaskini oraz mijanych formacjach skalnych. Trzeba też mieć na sobie kamizelki ratunkowe oraz kaski na głowie. Wejście do jaskini ma około 60 metrów wysokości i 100 metrów szerokości.
Z czasem jaskinia staje się zdecydowanie węższa. Po jakimś czasie dopływa się do wielkiej komnaty zwanej katedrą. Po drodze czasami mija się wracające łódki z innymi turystami.
Czasami ze sklepienia kapie woda. W jaskini żyje wiele nietoperzy, które latają lub wiszą nad głowami turystów. Dlatego też kilkukrotnie byliśmy informowani, aby patrząc w górę i podziwiając piękno jaskini nie otwierać z zachwytu ust, aby niechcący nie posmakować guana nietoperza. Jaskinia była ciekawa, ale nas jakoś specjalnie nie zachwyciła. Zdecydowanie bardziej podobały nam się jaskinie Phong Nha w Wietnamie czy podziemna rzeka i jaskinia Konglor w Laosie. Po zakończeniu wycieczki wróciliśmy znów przez las na plażę skąd łodzią wróciliśmy do Sabang.
W pobliżu przystani w Sabang jest plaża i wiele restauracji i sklepików.
W okolicach można też odwiedzić inne jaskinie jak Elephant Cave czy Hundred Caves, ale my już tam się nie zapuszczaliśmy, tylko znowu busem Lexxus, odjeżdżającym o 13:00 wróciliśmy do dworca San Jose Puerto Princesa (busy z Sabang do Puerto Pricesa odjeżdżają o 7:30, 8:30, 13:00, 14:00 i 16:00). Tam na miejscu ledwo wcisnęliśmy się do wypchanego po brzegi multi-caba i za 20 PHP od osoby wróciliśmy na Rizal Avenue w pobliże naszego hotelu. Następnego dnia z samego rana ruszyliśmy do El Nido, ale o tym już w kolejnym odcinku.
Pingback: Palawan cz.2 – El Nido – Bachurze i ich podróże