Laos

Okolice Luang Prabang

W poprzednim odcinku pisaliśmy o samym mieście Luang Prabang. Teraz skupimy się na licznych atrakcjach, które można zobaczyć w niedalekiej jego okolicy. My podzieliliśmy sobie zwiedzanie okolic na trzy dni. Pierwszego dnia wybraliśmy się do najbardziej znanych i uważanych za jedno z najpiękniejszych miejsc Laosu, Wodospadów Kuang Si. Z miasta odległego o około 30 km dostaliśmy się tam tuk-tukiem. Poprzedniego dnia wieczorem na nocnym targu dogadaliśmy się z jednym z taksówkarzy i rano jego brat podjechał po nas do hotelu. Udało nam się wynegocjować cenę 200.000 LAK za przejazd tam i z powrotem plus oczekiwanie na nas podczas naszej wycieczki. Tuk-tukiem jechaliśmy około 50 minut mijając okoliczne wioski i pola uprawne.

Tuk-tukiem do Wodospadów Kuang Si
Mijane po drodze pola …
… i wąskie mostki

Na miejscu trzeba zakupić bilety wstępu po 20.000 LAK od osoby. Generalnie uważa się, że przejście całości powinno zająć 2 godziny. My umówiliśmy się z taksówkarzem na 2,5-3. Zaraz po przejściu przez bramę wejściową idzie się ścieżką w prawo, po drodze mijając wybiegi dla niedźwiedzi. Nie są to takie niedźwiedzie jak spotykane w Europie tylko mniejsze, ale z bujną czarną sierścią i czupryną. Ich nazwa to czarne niedźwiedzie azjatyckie. Tych wybiegów jest kilka. Po drugiej stronie ścieżki jest wybieg z innym gatunkiem tych zwierzaków. Niedźwiedzie, jak to miśki głównie się wylegiwały, albo bawiły ze sobą w zapasy. Niektóre z nich uprawiały specjalny rodzaj zapasów – zapasy w hamaku.

Wejście na Wodospady Kuang Si
Czarny niedźwiedź azjatycki
Galeria miśków

Zaraz dalej dochodzi się już do pierwszych kaskad. Wodospady Kuang Si to kompleks pięciu wodospadów ułożonych kaskadowo. Woda ma tu turkusowy kolor, a wapienne skały o jasnym kolorze podkreślają jeszcze bardziej kolor wody. Wokół rośnie bujna roślinność.

Pierwszy z wodospadów
A to już …
… kolejne …
… Wodospady Kuang Si

Szlakiem można tu wejść na samą górę powyżej najwyższego wodospadu. Szlak wiedzie po obu jego stronach, tak więc można wejść jedną stroną, a zejść drugą. Szlak momentami jest dość stromy, ale ogólnie nie jest jakiś bardzo trudny. W kilku miejscach można się tu kąpać i wielu turystów z tego korzysta. Zabierzcie więc koniecznie strój kąpielowy. Na samej górze można odbić szlakiem do źródeł i jaskini, ale na to potrzeba dodatkowych kilku godzin i my się tam nie wybraliśmy. Z góry wodospadu rozciąga się ładny widok na okoliczne góry.

W drodze na górę …
… niektórzy wspomagali się lianami
Im bliżej szczytu tym bardziej stromo
Najwyższy z …
… wodospadów
A na samy szczycie spokój i …
… widok w dół

Wracając w dół zatrzymaliśmy się przy jednym z wodospadów na krótką kąpiel. Woda była rześka, a po wspinaczce w górę przydało się takie orzeźwienie. Wodospady są malownicze, a ten największy robi wrażenie. W sumie cała wycieczka zajęła nam około 2 godzin czyli zgodnie z planem.

Najwyższy wodospad widziany z drugiej strony
Kolejne kaskady
Kąpiel u stóp jednego z wodospadów

Następnie podjechaliśmy tuk tukiem kilkaset metrów drogą powrotną i zatrzymaliśmy się przy Parku Motyli. To kolejna atrakcja, warta uwagi, tym bardziej, że jest tak niedaleko wodospadów Kuang Si i do tego całkowicie po drodze. Wejście kosztuje tu po 40.000 LAK. Jest też opcja, że można w pakiecie wykupić lunch w tutejszej restauracji lub kawę i ciastko w kawiarni. My jednak nie korzystaliśmy z tej opcji. Park nie jest może nadzwyczajnie duży, ale i tak warto tu zajrzeć. Idzie się najpierw przez ogród gdzie można podziwiać między innymi orchidee, jest tu też niewielki wodospad i dochodzi się do wielkiej klatki otoczonej siatką.

Jedna z orchidei
W drodze przez Park Motyli

To tu jest najważniejsza część parku. Po wejściu do klatki chwilę czekaliśmy na miejscowego przewodnika (jest w cenie biletu), który opowiedział nam bardzo dużo ciekawych rzeczy o życiu motyli i ciem. Mówił czym się różnią jedne od drugich i szczegółowo opisał kolejne etapy ich rozwoju, od jajeczka po motyla czy ćmę. Mogliśmy zobaczyć motyla składającego jaja, kokony, larwy i oczywiście dorosłe motyle i ćmy, a jest ich tu mnóstwo i mienią się kolorami, oczywiście motyle, bo ćmy nie są tak barwne. Dowiedzieliśmy się między innymi, że motyle czerpią energię ze słońca, trochę jak panele słoneczne i dlatego często siadają na słońcu aby podładować baterię przed dalszym lotem. Lubią też drinkować, bo przerabiają nektar na swego rodzaju alkohol. Przewodnik mówił, że to prawdziwe pijaki 🙂 . Ćmy natomiast czerpią energię z ruchu własnych skrzydeł. Machając skrzydłami działają jak małe generatory. Przewodnik opowiadał nam, że larwy ciem zmieniają się w kokon, a motyli w chrysalis, czyli poczwarkę. Larwy motyli są ładne, a ciem brzydkie, przypominające ptasie kupy, a czasem przypominają węże, aby odstraszyć potencjalnych drapieżników.

Poczwarki motyli
Motyl tuż po wykluciu suszący swoje skrzydła
Larwy motyli
Larwa ćmy
Kokon ćmy

Na dziewczynach takie samo wrażenie jak piękne motyle, albo i większe zrobił sam przystojny przewodnik, który był Hindusem 🙂 . Potem już sami spacerowaliśmy po dużej klatce próbując fotografować kolorowe motyle. Niestety nie jest to łatwe zajęcie i nie wszystkie udało nam się uchwycić okiem aparatu. Ale i tak efekty są zadowalające.

Kolorowe motyle
Kolorowe motyle
Kolorowe motyle
Kolorowe motyle
Motyl martwy liść …
… po rozłożeniu skrzydeł urzeka kolorami
Kolorowe motyle
Motyl Glassy Tiger

W ogrodzonej części parku jest też mała sadzawka, w której pływają małe rybki. To miejscowe, a do tego darmowe fish-spa. Każdy może tu zanurzyć swoje stopy i poddać się swego rodzaju zabiegowi pedicure wykonywanemu przez te rybki.

Zabieg w fish-spa

Po wyjściu z klatki przechodzi się koło restauracji, a następnie dociera się do wyjścia. Z Parku Motyli wróciliśmy już bezpośrednio do Luang Prabang.

Mijane po drodze rowerzystki

Kolejnego dnia postanowiliśmy się wybrać do Parku Nahm Dong. Leży on około 10 km lekko na południowy-zachód od Luang Prabang. Tym razem wybraliśmy się na wycieczkę rowerową. Rowery wypożyczyliśmy w naszym hotelu po 20.000 LAK za rower na dzień. Trasa początkowo wiodła asfaltową drogą, gdzie ruch był dość duży, ale potem skręciliśmy już na szutrową i było dużo spokojniej. Niestety większość drogi wiodła pod górę, a laotańskie słońce piekło coraz mocniej. Momentami musieliśmy się poddać i prowadzić rowery pieszo pod najbardziej strome odcinki drogi.

Uciekinierka, a za nią goniący peleton
Jedziemy do Nahm Dong
Niektórzy podróżowali szybciej i nie musieli pedałować
Mijana po drodze świątynia

No ale w końcu dotarliśmy na miejsce. Zostawiliśmy rowery spięte na pobliskim parkingu i weszliśmy na teren parku. Wejście kosztowało po 20.000 LAK od osoby. Na początku wchodzi się do małego ogrodu z sadzawką pełną kolorowych ryb. Była tam miska z ich karmą, której wrzucenie do wody skutkowało pojawieniem się kłębowiska ryb tuż pod powierzchnią wody.

Przed wejściem do parku
Kasia i Magda na tle kłębowiska wygłodniałych ryb
Rozhuśtana ekipa
Domek na kurzej łapce 🙂

Dalej idąc szlakiem dochodzi do serii mostów linowych zawieszonych wysoko ponad ziemią wśród bujnej roślinności. Nie jest to miejsce dla ludzi z lękiem wysokości. Po spacerze wśród koron drzew wróciliśmy na szlak i zeszliśmy na dół nad niewielki wodospad. Po krótkiej kąpieli ruszyliśmy dalej. Szlak wiedzie przez las tropikalny. Czasami przechodzi się przez strumień mniej lub bardziej stabilnym drewnianymi mostkami. Dalej był kolejny most linowy, aż doszliśmy do lokalnych domków różnych grup etnicznych np. Hmong, Khamu czy Lao.

Zaczyna się zabawa
Na linowym moście
Otaczający nas las tropikalny
Wodospad w Nahm Dong
Linowe mosty …
… wisiały …
… naprawdę wysoko
Jeden z mostów przez strumień
Kolejny most linowy
Park Nahm Dong
Domek Hmongów
Domek Khamu

Potem wspinaliśmy się do góry wzdłuż praktycznie wyschniętego strumienia i suchych wodospadów. Pewnie w okresie gdy jest więcej wody, musi tu być jeszcze ładniej. Doszliśmy do małej kawiarenki z punktem widokowy. Tu zatrzymaliśmy się na kawę, próbując nawiązać kontakt z małą córką właścicielki. Dziewczynka była jednak bardzo nieśmiała, ale na koniec przełamaliśmy lody wymieniając z nią nasze suszone śliwki na owoce tamaryndowca, które zajadała i darując jej reklamową smycz.

Most nad prawie wyschniętym wodospadem
Widok z punktu widokowego przy kawiarence
Nieśmiała córka właścicielki kawiarni

Po odpoczynku ruszyliśmy w stronę wyjścia. Po drodze naszą uwagę zwrócił dziwny odgłos jakby chrumkania świni. Okazało się, że w niewielkiej zagrodzie były dwa duże żółwie lądowe, które oddawały się miłosnym uniesieniom. Już teraz wiemy jak to jest „na żółwia” :-).

Pozycja „na żółwia” 🙂

Na koniec zatrzymaliśmy się w miejscowej restauracji na lunch, a potem wróciliśmy rowerami do Luang Prabang. Teraz droga minęła nam szybko. Było prawie cały czas z górki.

Trzeciego dnia pojechaliśmy na Wodospady Tad Sae. Leżą one około 16 km na południowy-wschód od miasta. Złapanym na ulicy tuk-tukiem dojechaliśmy do przystani łodzi, którymi w kilka minut dopływa się do wejścia do parku. Za tuk-tuka zapłaciliśmy 150.000 LAK w dwie strony plus oczekiwanie na nas przy przystani. Za łódkę płaci po 10.000 LAK od osoby w dwie strony, a za wejście do parku 15.000 LAK.

Zaokrętowanie na łódź
W drodze do Tad Sae
Brzegi rzeki porośnięte lasem

Na terenie parku prowadzi szlak w górę. Można wejść po jednej stronie strumienia, na górze przejść na jego drugą stronę po skleconym z bambusa i pni mostku i zejść na dół jego drugim brzegiem. Szlak prowadzi przez las i czasami wygląda tak jakby mało kto nim chodził. W drodze na dół zatrzymaliśmy się w jednym miejscu na krótką kąpiel i potem ruszyliśmy dalej w dół. Na dole można jeszcze odbić szlakiem kilkadziesiąt metrów w górę w stronę niewielkiej jaskini, ale to bardziej dziura w skale niż prawdziwa jaskinia.

Wodospady Tad Sae
W drodze na górę …
… mijaliśmy przedziwne rośliny
Przeprawa przez sklecony z bambusa i pni mostek

Generalnie wodospady były prawie wyschnięte i nie robiły takiego wrażenia jak na folderach. Na pewno w okresie kiedy jest więcej wody musi być tu bardzo ładnie i wodospady tworzą tu liczne kaskady. Na dole w pobliżu kilku restauracji jest też większe kąpielisko, ale jak my byliśmy to nie zachęcało ono do kąpieli, bo wody było mało i była brudna. Na pewno inaczej by to wyglądało jakby można było się wykąpać przy licznych kaskadach, z których spływa woda. W parku jest też opcja przejażdżki na słoniach czy ich karmienia. Japońscy turyści korzystali z tego. My jednak nie jesteśmy zwolennikami tego typu atrakcji, które żerują na krzywdzie zwierząt. Po przejściu szlaku, wróciliśmy łodzią do przystani, gdzie czekał na nas tuk-tuk i wróciliśmy do miasta.

Wodospad Tad Sae
Przejażdżka słoniem

Okolice Luang Prabang oferują na pewno jeszcze inne atrakcje, ale my już nie mieliśmy więcej czasu, bo kolejnego dnia ruszaliśmy dalej. Naszym zdaniem z tej trójki najfajniejsze były wycieczki do Parku Nahm Dong i Wodospadów Kuang Si z Parkiem Motyli. Gdybyśmy wcześniej wiedzieli, że w Tad Sae będzie tam mało wody, to wybralibyśmy opcję wycieczki do jaskini Pak Ou położonej około 30 km na północ od Luang Prabang nad samym Mekongiem. Jest to jedno z największych miejsc kultu religijnego Laotańczyków, gdzie znajduje się ponad 4000 figurek Buddy w różnych pozycjach i rozmiarach od kilku centymetrów do dwóch metrów. Niektóre z nich mają po 300 lat. No ale może kiedyś będzie jeszcze okazja tam zajrzeć.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*