Kolejnym etapem naszej podróży są Wyspy Świętego Tomasza i Książęca. To niewielkie i mało znane państwo leżące na kilku wysepkach na Oceanie Atlantyckim w Zatoce Gwinejskiej, nieco na północ od równika i 250-300 km na zachód od Gabonu. Jest to drugie najmniejsze państwo w Afryce. Wyspy Świętego Tomasza i Książęca to dwie główne wyspy, od których wzięła się właśnie nazwa kraju i kilka malutkich wysepek wokół nich. Wyspa Św. Tomasza jest główną wyspą. Między wyspami można podróżować samolotem lub łodzią. Niestety mimo chęci nam nie udało się dostać na Wyspę Książęcą, bo w niezbyt często latających i małych samolotach nie było już miejsc (swoją drogą te loty są bardzo drogie – około 230 € za osobę w dwie strony), a rejsy łodziami są bardzo nieregularne, ponoć niezbyt bezpieczne i ciężko tu się dowiedzieć czegokolwiek na ten temat. Wyspy są pochodzenia wulkanicznego. Populacja kraju to około 200 tys ludzi. Jest to dawna kolonia portugalska, która niepodległość uzyskała w 1975 roku. Przed przybyciem Portugalczyków w drugiej połowie XV wieku (odkryte w 1471 r) wyspy były bezludne. Ale dzięki odpowiedniemu klimatowi i bliskości Afryki kontynentalnej, skąd przywożono niewolników, szybko stały się miejscem uprawy trzciny cukrowej. Z czasem zaczęto tu też uprawiać na dużą skalę kawę i kakao, które do dzisiaj stanowią główne źródło dochodu kraju. Uprawia się tu też palmy olejowe, kokosowe, banany, maniok i wanilię. Kraj jest mocno powiązany z Portugalią i język portugalski jest tu językiem urzędowym. Klimat jest tu równikowy. Jest gorąco i parno. Często tu też pada, krótko, ale intensywnie. Szata roślinna, która jest tu bardzo bujna, jest wciąż w dużej mierze nietknięta przez człowieka. ¾ kraju pokrywają wilgotne lasy tropikalne. Dla osób lubiących naturę to idealne miejsce na ziemi. Pierwszym naszym wrażeniem po dotarciu tutaj było, jakbyśmy znaleźli się na Azorach czy Maderze. Jest tu jakoś bardzo europejsko niż w Afryce kontynentalnej. Nie jest aż tak brudno i wydaje się być całkiem bezpiecznie.
Sama stolica Sao Tome leżąca na Wyspie Św. Tomasza to takie małe, spokojne postkolonialne miasteczko leżące nad brzegiem oceanu. Jest tu dużo budynków z kolonialną architekturą, lotnisko międzynarodowe, port morski i wszystkie centralne urzędy włączając pałac prezydencki, którego oficjalnie nie można fotografować. Mieszka tu około 72 tys. ludzi, co stanowi około 1/3 populacji całego kraju.
My przylecieliśmy tu z Cotonou w Beninie z przesiadką w Malabo w Gwinei Równikowej. Niestety linie lotnicze Ceiba Intercontinental okazały się nieprofesjonalne. Podczas lotu z Beninu jeden z naszych bagaży zaginął. Czekamy na niego już ponad tydzień i nie mamy żadnych wieści. Już powoli oswajamy się z myślą, że nigdy go już nie odzyskamy. Najgorsze, że było tam mnóstwo rzeczy potrzebnych nam do dalszej podroży, których tu nie kupimy. Ubrania i kosmetyki to można tu jakoś odkupić, choć i z tym są problemy. Ale sprzętu technicznego jak ładowarka do apartu, statyw, drobne narzędzia, dobry nóż, śpiwór, część leków itd. kupić się tu nie da zupełnie. Jesteśmy trochę załamani i wkurzeni. Najbardziej boli zupełny brak profesjonalizmu przedstawicieli linii Ceiba oraz brak ich zaangażowania w rozwiązanie tego problemu. Lokalny przedstawiciel Ceiba na lotnisku raczej ucieka na nasz widok niż chce nam pomóc. Linie nie mają żadnego systemu lokalizacji bagażu i ponoć szukają go naocznie na podstawie przekazanego im zdjęcia naszej torby, które na szczęście mieliśmy. Pomimo wysyłania maili, SMSów i wiadomości WhatsApp do centrali w Malabo nie dostaliśmy nigdy żadnej odpowiedzi od nikogo. Telefonów też nie odbierają. Po bardzo burzliwej awanturze, która ocierała się już o wzywanie policji udało nam się po sześciu dniach uzyskać tylko równowartość 100 € na zakup najpotrzebniejszych rzeczy. Obawiamy się, że to może być wszystko co uda nam się odzyskać 🙁 . No i cały czas myślimy co dalej z naszą podróżą. Będziemy musieli chyba ją przerwać i wrócić do Polski. Tak więc dla tych, którzy tu się wybierają szukajcie innych linii niż Ceiba Intercontinental. Ponoć linie angolańskie też działają podobnie jak Ceiba, więc ich też trzeba raczej unikać. Ale z Europy można tu teraz łatwo dotrzeć TAPem przez Lizbonę, a naprawdę warto.
My po przylocie i małej awanturze na lotnisku w sprawie nie tyle zaginionego bagażu, co całkowitej ignorancji sprawy przez personel Ceiba, przyjechaliśmy do hotelu Central odebrani przez cierpliwie czekającego na nas hotelowego kierowcę. Nasz hotel jest w centrum Sao Tome. Niedaleko jest XVI wieczna katedra w środku ładnie zdobiona płytkami azulejos, pałac prezydencki, market, jedyna stacja benzynowa oraz kilka sklepów.
Jest tu też mały średniowieczny fort Sao Sebastiao, położony tuż obok portu, w którym dzisiaj znajduje się muzeum narodowe. Wstęp 50 STN za osobę.
Market zaś jest strasznie tłoczny i gwarny. Można tu kupić owoce, warzywa, mięso, ryby, ale także węgiel, paliwo w butelkach itp.. Sprzedawców jest tak wielu, że handluje się też wokół marketu na pobliskich uliczkach. Tuż obok marketu jest też plac, z którego odjeżdżają taksówki i busiki w różne części wyspy. Tu zawsze jest gwar i dużo się dzieje. W Sao Tome jest też fabryka czekolady Claudio Corallo, gdzie można za 100 STN popróbować miejscowo wyrabianej czekolady (to jeszcze przed nami 🙂 ).
Na jedną z plaż przy nadmorskiej ulicy przypływają rybacy i można tam kupić świeże ryby. My widzieliśmy tam świeżo złowione duże marliny leżące na piasku i czekające na kupców. Przy brzegu w wodzie znajduje się kilka starych wraków statków i łodzi, które podczas odpływu ukazują się oczom przechodniów. Nawet dalej od brzegu w zatoczce, nad którą leży Sao Tome też można wypatrzyć na wpół zatopione wraki. Wygląda to tak jakby nikt nic nie robił z tymi wrakami od lat. Także jeden z pomostów wychodzących w ocean jest w opłakanym stanie i aż strach po nim chodzić. Wszystko to niestety wygląda tak jakby o pewne rzeczy odziedziczone po czasach kolonialnych nikt nie dbał i pozwolił im powoli niszczeć.
Miasteczko jest trochę senne. Raczej mało się tu dzieje. Jedynie 24 grudnia czyli tuż przed świętami, które tu obchodzi się tylko 25-go grudnia zrobiło się strasznie tłoczno i gwarnie. Mieliśmy wrażenie, że na ulice wyszli wszyscy mieszkańcy robić świąteczne zakupu. Na ulicach pojawiły się korki, a w jednym z niewielu sklepów z żywnością policja limitowała ilość osób, które naraz mogły wejść do środka. Na ulicach Sao Tome dominują motory, a same ulice są strasznie dziurawe.
Często można też spotkać tu cinkciarzy, którzy całkiem jawnie oferują swoje usługi wymiany walut. Tutejszą walutą jest Nowa Dobra. Dawniej była to Dobra STD ale w styczniu 2018 roku była tu denominacja 1 do 1.000 i teraz jest Nowa Dobra STN. Banknoty są z wizerunkami motyli, a co ciekawe to banknoty 5 i 10 STN są z plastikowej folii. Oficjalnie kurs wobec € jest sztywny i wynosi 1€=24,5 STN. Tyle też można dostać w bankach, których jest tu kilka. Jednak w hotelach i u cinkciarzy można, co ciekawe, dostać więcej, gdyż na 1€ płacą oni 25 STN. Nie wiemy jak im się to opłaca? Co warto zauważyć to, że tutejsze bankomaty, których jeszcze 8 lat temu ponoć nie było tu wcale, a teraz jest ich całkiem sporo, nie akceptują kart wydanych poza granicami kraju. Tak samo „obcymi” kartami nie można płacić w sklepach. Trzeba więc przywieźć ze sobą gotówkę. Ewentualnie można wymienić € na STN z karty kredytowej w banku, ale po pierwsze z gorszym kursem, a po drugie bank dolicza wtedy 3% prowizji. Ponoć wkrótce ma się to zmienić i będzie można tu używać kart wydanych poza granicami, ale czy i kiedy to będzie to nie wiemy. Jeśli mówimy o finansach to trzeba pamiętać, że to są wyspy i ceny jak to na wyspach są z reguły trochę wyższe niż w Afryce kontynentalnej. My płacimy za hotel 42 € (ze śniadaniem i podatkiem lokalnym) za dzień, a jest to najtańsza opcja jaką znaleźliśmy. Obiad (ryba z dodatkami) w restauracji (my polecamy Val Do Liz, na ulicy idącej wzdłuż oceanu, gdzie się głównie stołowaliśmy) to między 100 a 200 STN za osobę, lokalne piwo Rosema to 25-30 STN za butelkę, 1,5 litrowa butelka wody w sklepie to 15 STN. Dużo jest tu owoców i nie są one drogie. My kupujemy je na targu lub u ulicznych sprzedawczyń. Najpopularniejszymi owocami są tutaj jack fruit’y, którym objadamy się codziennie i banany, których różne odmiany je się tu pod każdą postacią (surowe, smażone, gotowane, grilowane) i do wszystkiego.
My mieliśmy to szczęście, że byliśmy w Sao Tome 21 grudnia czyli w dniu Św. Tomasza patrona miasta. W tym dniu od samego rana odbywają się różne uroczystości. Najpierw była uroczysta msza ze śpiewami miejscowego chóru na placu przed katedrą. Potem była procesja ulicami miasta, a na koniec wielka impreza w okolicach katedry. Było tam dużo straganów gdzie można było kupić grillowane na miejscu banany, szaszłyki, nóżki kurczaków itp.. Były też szaszłyki chyba z jakiś ślimaków czy innych owoców morza nam nie znanych. Były one całkiem smaczne, tym bardziej, że tuż przed zjedzeniem były smarowane jakimś ostrym sosem. Oczywiście było też miejscowe piwo i wino z kartonów. Potem odkryliśmy, że bliżej katedry poszczególne parafie za darmo częstowały przygotowanymi wcześniej potrawami. Były to oczywiście smażone i gotowane banany, różnego rodzaju ryby, ryż z fasolą, pasta z jakiegoś miejscowego szpinaku z rybą itd. Częstowano nas także winem i piwem. W pewnym momencie zostaliśmy też zaproszeni do stołu VIP gdzie dostaliśmy kolejne porcje pyszności i piwko. Dawno się już tak nie najedliśmy jak tego dnia. Trochę nam się przypomniała nasza wizyta w Genewie, gdzie też trafiliśmy na jakieś święto Kalwinistów i gdzie pod tamtejszą katedrą też częstowano nas darmowym jedzeniem. Biorąc pod uwagę szwajcarskie ceny miało to wtedy dla nas dużą wartość 🙂 . No ale wracamy do Sao Tome. Po kilku godzinach biesiadowania, na schodach pod katedrą zaczęły się występy artystyczne. Grał tam zespół muzyczny i były śpiewy, a wokół ludzie tańczyli i śpiewali razem z muzykami. Impreza trwała do zmroku, a potem zostało już tylko kilka straganów z jedzeniem. Był to dla nas bardzo fajnie spędzony dzień. Miejscowi mieszkańcy byli bardzo mili i często pytali się nas skąd jesteśmy i czy nam się tu podoba. Niestety w większości nie mówią oni po angielsku, więc gadaliśmy bardziej na migi, ale było kilka osób, z którymi dało się porozmawiać po angielsku.
Na jednym z placyków Sao Tome, Parca de Independencia, dzień przed świętem Św. Tomasza odbywał się jarmark, gdzie też mogliśmy skosztować miejscowych specjałów. Oczywiście nie odmówiliśmy sobie tej przyjemności. Jedliśmy takie miejscowe pierogi z rybnym farszem smażone na głębokim oleju, oraz ryż z rybą popijając sokiem z mango i winem palmowym, które nam nie zasmakowało.
Na tym samym placu 24 grudnia pojawiła się bożonarodzeniowa szopka zrobiona z liści palmy. Teren przed szopką wysypano piaskiem z plaży, na którym umieszczono małe figurki i owoce. Wigilii się tutaj nie obchodzi. My na kolację wigilijną poszliśmy do naszej knajpki. Karpia wprawdzie nie było ale jakaś rybka się znalazła. Oczywiście w towarzystwie bananów, batatów i ryżu.
W pierwszy, a tutaj jedyny dzień świąt 25 grudnia, w katedrze trafiliśmy przez przypadek na bożonarodzeniowe przedstawienie. Za bardzo nic nie rozumieliśmy, ale była to jakaś inscenizacja związana z narodzeniem Chrystusa. 25 grudnia wszystko jest tu zamknięte, dlatego też świąteczną kolację przygotowaliśmy sobie sami w hotelu. Była szynka, ser i oczywiście dużo owoców. Nie zabrakło też portugalskiego wina 🙂 .
Najczęściej komentowane