W poprzednim odcinku pisaliśmy jak dotarliśmy do Luang Prabang. Leży ono w północnym Laosie nad rzeką Mekong. W sumie to też nad rzeką Nam Khan, która właśnie tu uchodzi do Mekongu. Do 1975 roku była to stolica Laosu. Miasto to ma bardzo długą i bogatą historię. W 1893 całe królestwo, którego stolicą było Luang Prabang zostało wcielone do francuskiego Laosu, ale było traktowane szczególnie, jako protektorat, a nie kolonia, tak jak reszta Laosu. Wyższe stanowiska w administracji zajmowała tu laotańska szlachta. Francuzi pomogli też w odbudowie miasta po wcześniejszych najazdach nieprzyjaciół, a w latach 1904-1909 zbudowali Pałac Królewski z ogrodami. Francuzi wyznaczyli siatkę ulic i zbudowali wiele pięknych budynków, których część pozostała do dziś. Właśnie ten kolonialny charakter miasta połączony z zabudową tradycyjną spowodował, że od 1995 roku miasto zostało wpisane na listę dziedzictwa UNESCO. Cały czas utrzymywano tu ciągłość rytuałów królewskich i religijnych i dopiero po przejęciu władzy w Laosie przez komunistów w 1975 roku, król został zesłany do obozu, a większości praktyk religijnych zakazano. Do dzisiaj zachowało się tu wiele zabytków, w tym licznych świątyń, których jest w mieście 32. Luang Prabang to nie tylko atrakcja sama w sobie, ale też super miejsce wypadowe na wycieczki po okolicy. My oczywiście też skorzystaliśmy z okazji aby te okolice zobaczyć, ale o tym napiszemy w oddzielnym odcinku, teraz skupiając się na samym mieście, które zwiedzaliśmy trochę na raty popołudniami i wieczorami po powrocie z wycieczek po okolicy. Dla nas wizyta w tym mieście miała dodatkowy smaczek gdyż właśnie tu spotkaliśmy się z naszymi koleżankami siostrami Gułajskimi: Magdą i Ewą, które dołączyły do nas na kilka następnych dni spędzając w Laosie część swoich wakacji. Było więc jeszcze fajniej i raźniej niż zwykle.
Magda i Ewa przyleciały do Luang Prabang parę godzin wcześniej nim my tam dotarliśmy, tak więc spotkaliśmy się już w hotelu. Po krótkim odpoczynku wszyscy razem ruszyliśmy odkrywać uroki tego miejsca. Ponieważ zbliżał się powoli wieczór ruszyliśmy w kierunku nocnego marketu aby coś zjeść i wypić powitalne piwo.
Po drodze, niedaleko naszego hotelu odwiedziliśmy pierwsze świątynie Wat Wisunalat i Wat Aram. Niestety ta druga była już zamknięta i zobaczyliśmy ją w środku dopiero następnego dnia rano, a naprawdę warto, bo w środku są bogato dekorowane ściany. Wat Wisunalat to najstarsza świątynia miasta (wejście kosztuje 10.000 LAK). W środku jest wiele posągów Buddy, a obok niej stoi stupa That Makmo.
Na nocnym targu zjedliśmy kolację – oczywiście typowe laotańskie dania i robiąc jeszcze zakupy na następny dzień wróciliśmy do hotelu.
Pobudka następnego dnia była bardzo wcześnie. O 5:45 rano wyszliśmy z hotelu aby zobaczyć codzienną poranną ceremonię Alms Giving Ceremony czyli Ceremonię Wręczania Jałmużny. Każdego dnia przed wschodem słońca tutejsi mnisi wychodzą z klasztorów i idąc swego rodzaju procesją po ulicach miasta zbierają dary od mieszkańców czekających na nich na chodnikach. Mieszkańcy przekazują im żywność, głównie ryż, którą mnisi zbierają do specjalnych mis. Obecnie również turyści kupują wcześniej przygotowane pojemniki z ryżem i potem przekazują go mnichom. Osoby darujące żywność siedzą na chodnikach. Mnisi podchodzą w rządku i ofiarodawcy wkładają po kolei do niesionych przez nich mis po trochu żywności. Co jakiś czas mnisi zatrzymują się i stojąc przodem do ofiarodawców wymawiają jakąś modlitwę czy podziękowanie. Jako, że to wszystko odbywa się przed wschodem słońca to wokół panuje jeszcze półmrok. Atmosfera jest niezapomniana.
Wracając na śniadanie do hotelu przeszliśmy przez powoli budzące się miasto, w tym już działający targ gdzie można było kupić coś gotowanego na śniadanie, ale też oczywiście owoce, warzywa, ryby i mięso.
Następna tura zwiedzania miasta rozpoczęła się popołudniu po powrocie z jednej z wycieczek. Zaczęliśmy od świątyni Wat Mai Suwannaphumaham z charakterystycznym 5-cio piętrowym dachem (wejście 10.000 LAK). Pełniła ona rolę świątyni królewskiej i była siedzibą najwyższego rangą duchownego buddyjskiego w Laosie.
Niedaleko od tej świątyni znajduje się Pałac Królewski. Na terenie jego ogrodów po lewej stronie od wejścia stoi też Teatr Phalak-Phalam gdzie odbywają się słynne przedstawienia, podczas których aktorzy zakładają specjalne maski wytwarzane przez miejscowych rzemieślników. Po prawej stronie od wejścia znajduje się zaś świątynia Wat Haw Pha Bang. W tej świątyni stoi pozłacany posąg Buddy Phrabang mierzący 83 cm. Jest to najbardziej czczony w Laosie wizerunek Buddy. Uważano, że chroni on królestwo przed wrogami. Tego posągu nie można fotografować, ale nam się udało zrobić jedno zdjęcie z ukrycia 🙂 .
Sam pałac był tego dnia już zamknięty, ale odwiedziliśmy go w kolejnych dniach. Wejście kosztuje tu 30.000 LAK. Przed wejściem, w budynku teatru trzeba zostawić wszystkie bagaże i aparaty. Do pałacu wchodzi się bez butów i trzeba być odpowiednio ubranym, tak jak do świątyń buddyjskich czyli z zasłoniętymi ramionami i kolanami. W środku można zobaczyć pokoje królewskie, salę tronową, sypialnię, jadalnię itp. Budynek łączy w sobie style laotański i francuski. Obok pałacu jest duży garaż z kilkoma królewskimi samochodami.
Po drugiej stronie ulicy na przeciwko wejścia do ogrodów pałacu są schody na wzgórze Phou Si (Chomsi Hill). Jeszcze przed wejściem na schody warto zobaczyć po prawej stronie niewielką świątynię Wat Pa Houak.
Samo wzgórze ma 100 metrów i prowadzi na nie 355 schodów. Wejście kosztuje 20.000 LAK. Wzgórze to góruje nad miastem w samym jego centrum. Na szczycie jest świątynia Wat Chomsi. To idealne miejsce aby podziwiać zachód lub wschód słońca z panoramą na miasto i Mekong, oczywiście pod warunkiem, że pogoda dopisze. My jak dotarliśmy na szczyt jakieś 1,5 godziny przed zachodem słońca, niebo było jeszcze bezchmurne.
Postanowiliśmy poczekać więc na zachód. W miarę upływu czasu na wzgórzu pojawiało się coraz więcej osób. Niestety im bliżej było zachodu słońca, tym więcej chmur się pojawiało na niebie. W końcu niebo zachmurzyło się całkowicie i widać było, że od zachodu nadciąga deszcz.
Postanowiliśmy więc, że nie ma sensu czekać dłużej i zaczęliśmy schodzić w dół. W dół wybraliśmy inną drogę, na wschód. Tam po drodze odwiedziliśmy małą jaskinię oraz niewielkie świątynie.
Gdy zeszliśmy na sam dół byliśmy nad brzegiem rzeki Nam Khan. Deszcz właśnie zaczynał padać. Przez Nam Khan można przejść przez sezonowy, bambusowy most. Przejście w dwie strony kosztuje 5.000 LAK. Most jest budowany przez jedną z miejscowych rodzin co roku po zakończeniu pory deszczowej i rozbierany przed nadejściem kolejnej. Ponoć nie wytrzymałby naporu wezbranej deszczami rzeki.
Po drugiej stronie jest restauracja i sklepik z pamiątkami, w którym przeczekaliśmy największy deszcz. Następnie wróciliśmy przez most (trzeba pilnować biletów, bo jak się je zgubi to każą znowu płacić) i poszliśmy zobaczyć część Luang Prabang położoną na cyplu pomiędzy Nam Khan i Mekongiem. To tu są najładniejsze budynki postkolonialne. Dużo tu restauracji, kawiarni i sklepików oraz hoteli i pensjonatów. Ale i tu jest kilka świątyń. My odwiedziliśmy Wat Sene Souk Haram, a następnie spacerem udaliśmy się w kierunku nocnego marketu na kolację.
Kolejna tura zwiedzania Luang Prabang odbyła się następnego dnia po powrocie z kolejnej wycieczki. Tego dnia na wycieczce byliśmy rowerami, więc prosto z drogi popedałowaliśmy na koniec cypla przy ujściu Nam Khan do Mekongu. Tam na drugą stronę Nam Khan prowadzi drugi bambusowy most, Za 10.000 LAK można przejść na punkt widokowy, skąd można podziwiać zachód słońca nad Mekongiem. Tego dnia pogoda nam dopisała, więc wybrałem się aby zobaczyć zachodzące słońce. Dziewczyny zostały na cyplu i korzystając z okazji przyłączyły się do miejscowych kobiet uprawiających laotański aerobik przy muzyce na jednym z placyków. Roztańczyły się na całego i nawet nie zauważyły kiedy wróciłem 🙂 .
Potem jeszcze odwiedziliśmy świątynię Wat Xieng Thong – Golden City Temple. Jest ona uważana za najświetniejszy przykład klasycznej, laotańskiej architektury buddyjskiej. Jak głosi legenda kamień węgielny pod jej budowę położyło dwóch pustelników. Niedaleko rosło drzewo i właśnie ono jest upamiętnione na tylnej ścianie świątyni w postaci sztukaterii. Ta świątynia jest uważana za jedną z największych. Na cały kompleks składa się 20 budynków. Jest to też jeden z najważniejszych klasztorów w Laosie.
Ostatniego popołudnia w Lunag Prabang udaliśmy się na spacer po uroczych uliczkach tego miasta. Odwiedziliśmy jeszcze dwie świątynie: Wat Siphoutthabat Thippharam i Wat Choum Khong. Tego dnia odwiedziliśmy też w końcu Pałac Królewski, o którym pisaliśmy wcześniej.
Luang Prabang to rzeczywiście bardzo ładne miasto i nie ma przesady w tym, że niektórzy nazywają je miastem z pocztówki. W samym mieście można pobyć kilka dni włócząc się po uliczkach i podziwiając tutejsze świątynie, a wieczorami spędzić miło czas w niezliczonej ilości restauracji i kawiarni, czy na nocnym markecie. Podróżując po Laosie nie można pominąć tego miasta.
Najczęściej komentowane