Po trzech dniach w Lome i okolicach postanowiliśmy wybrać się trochę w głąb Togo w okolice miasta Kpalime. Kpalime to czwarte co do wielkości miasto Togo, w którym mieszka około 113 tys ludzi. Leży około 130 km na północny-zachód od Lome, niedaleko granicy z Ghaną, w dolinie otoczonej górami Togo. W górach tych znajduje się najwyższy szczyt Togo Mount Agou o wysokości 986 m n.p.m..
Do Kpalime dostaliśmy się taksówką z wcześniej poznanym taksówkarzem Yaovi. Razem z nami do Kpalime zabrał się jeszcze Rosse, chłopak który też spał w tym samym hotelu w Lome co my i skorzystał z okazji wolnego miejsca w taksówce. Okazało się, że Yaovi pochodzi z Kpalime i ma tam dom, który obecnie stoi pusty bo wraz z rodziną mieszka w Lome. Droga z Lome do Kpalime zajęła nam około 2,5 godziny. Na drodze po wyjechaniu z Lome nie było zbyt ciasno, a Yaovi jechał dość szybko. Czasami tylko zwalniał lub zatrzymywał się na blokadach policyjnych, które są tu dość częste. Wydaje nam się, że czasami po zatrzymaniu na takiej blokadzie Yaovi wkładał w dokumenty, które dawał policjantowi jakiś banknot i taka kontrola szybko się kończyła. Potem dowiedzieliśmy się też, że często w samochodach podróżuje za dużo osób i wtedy oczywiście oficjalnie policjant nie powinien puścić takiego samochodu dalej, ale drobna kwota przekazana policjantowi sprawi, że nagle nie ma przeszkód w dalszym podróżowaniu. Mijane okolice były bardzo zielone z bujną roślinnością.
W Kpalime najpierw odstawiliśmy Rossa do jego hotelu a następnie Yaovi zawiózł nas do naszego, który okazał się kameralnym hotelikiem z 5 pokojami i ładnym ogrodem, w którym wśród kwiatów latały kolibry i pełno było jaszczurek. Po krótkim odpoczynku Yaovi zabrał nas do wodospadu Cascade de Wome. Wodospad jest oddalony około 20 km od miasta, a droga była miejscami strasznie dziurawa. To chyba najgorsza droga jaką kiedykolwiek podróżowaliśmy. Przebiła nawet nie najlepszej kondycji drogi Madagaskaru. W pewnym miejscu dwóch gości trzymało w poprzek drogi rozwieszony sznurek z balonem. Wyglądało to jak bramy organizowane na polskich weselach. Kierowca zwolnił przed tym sznurkiem i rzucił na ziemię jakiś banknot. Ponoć tych dwóch gości pobiera tak opłaty za to, że sami starają się łatać dziury w drodze. No ale szczerze mówiąc to stan drogi był taki, że chyba nie należały im się te pieniądze.
Potem musieliśmy zapłacić za wjazd do rejonu wodospadu a następnie jeszcze bilety wstępu. Po zakupie tych biletów Yaovi stwierdził, że dalej droga jest w tak kiepskim stanie, że musimy się przesiąść z samochodu na motory. No ale w pobliżu nie było żadnych wolnych motorów, z których moglibyśmy skorzystać. Pojawił się jeden ale nas było trzy osoby więc nie dalibyśmy rady się zapakować za kierowcą motoru. W końcu Yaovi stwierdził, że jedziemy jednak jego samochodem.
Droga była typową drogą górską po której najwyżej powinny poruszać się samochody terenowe, ale Yaovi dzielnie przemierzał ją swoją Toyotą Corollą. Nie wiedzieliśmy, że taka Corolla może pokonywać takie dziury i kamienie. No ale w końcu droga była już tak zła, że powiedzieliśmy mu aby gdzieś zaparkował i że pójdziemy dalej pieszo, bo szkoda tego jego samochodu. Jak tylko droga się na tyle rozszerzyła, że można było zaparkować samochód nie blokując całkowicie drogi Yaovi zaparkował i ruszyliśmy pieszo. Po paru minutach pojawił się jadący z naprzeciwka motor, który dowozi klientów w okolice wodospadu. Yaovi pogadał z jego kierowcą i ustalili, że najpierw zabierze on nas we dwoje a potem wróci po Yaovi i zabierze jego. Tak też zrobiliśmy. Po dojechaniu na końcowy leśny parking i po tym jak dotarł do nas też Yaovi ruszyliśmy dalej pieszo w kierunku wodospadu. Droga wiodła bardzo stromo w dół po schodach zrobionych z kamieni. Wokół był bujny las pełny różnych drzew, palm i innych roślin.
Po kilkunastu minutach marszu dotarliśmy do wodospadu, który ma z kilkadziesiąt metrów wysokości. U stóp wodospadu jest niewielkie jeziorko gdzie można się wykąpać. Spotkaliśmy tam też Rossa, który po przybyciu do Kpalime znalazł sobie moto-taxi na motorze dotarł do wodospadu. Spotykaliśmy go już parokrotnie wcześniej jak jeszcze jechaliśmy samochodem np. przy zakupie biletów wstępu itp.
Po niezbyt długim odpoczynku ruszyliśmy z powrotem. Tym razem było strasznie stromo pod górę. Temperatura w okolicy 38 stopni i wilgotność podchodząca do 70% nie ułatwiały wspinaczki. Wokół wśród bujnej zieleni latało mnóstwo kolorowych motyli.
Po dotarciu na parking tym razem motocyklista zabrał Kasię i Yaovi a ja zacząłem schodzić pieszo aby porobić po drodze parę zdjęć. Potem motocyklista wrócił po mnie i zabrał mnie na dół do samochodu.
Po powrocie do hotelu i krótkim odpoczynku poszliśmy się przejść i coś zjeść. Nasz hotel był troszkę na uboczu, ale po paru minutach byliśmy już na głównej drodze. Tu znaleźliśmy restauracyjkę z lokalnym jedzeniem, gdzie wreszcie spokojnie mogliśmy napić się zimnego piwa. Zamówiliśmy lokalne dania: Foufou z mięsem antylopy oraz gbome z rybą. Gboma to taka potrawa z miejscowego szpinaku i pasty pomidorowej. Z tego tworzy się coś w rodzaju sosu w którym były kawałki ryby, a do tego wszystkiego był jeszcze ryż. Bardzo nam te oba dania smakowały.
Po jedzeniu wróciliśmy do hotelu. Hotel był bardzo miły, ale była jakaś awaria wodociągów w mieście i ciągle były przerwy w dostawie wody. Obsługa hotelu dostarczała nam takie wielkie plastikowe kubły z wodą abyśmy mieli się w czym umyć czy jak spłukać toaletę. Wieczorem też nie było wody więc prysznic braliśmy polewając się wodą z miski. Przez jakiś czas nie było też prądu i wtedy dostaliśmy do pokoju świeczkę. Tak więc było romantycznie.
Najczęściej komentowane