Jak pisaliśmy poprzednio, z Osh dojechaliśmy na granicę z Uzbekistanem taksówką. To tylko około 5 km, więc zajęło nam to chwilę. Za taksówkę zapłaciliśmy 110 KGS. Czytaliśmy wcześniej, że na granicy kirgisko-uzbeckiej warto być rano, bo potem robią się dłuższe kolejki do odprawy. Z drugiej strony przejście jest otwierane dla podróżnych o godzinie 8-mej rano, ale czasu Uzbeckiego czyli 9-tej czasu kirgiskiego. Wyjechaliśmy więc tam z Osh około 8:30 i na granicy byliśmy jakieś 10 minut przed 9-tą. Po kirgiskiej stronie wymieniliśmy ostatnie kirgiskie somy na uzbeckie (tam też waluta nazywa się som) i bez problemów przeszliśmy odprawę paszportową. Następnie przemaszerowaliśmy na uzbecką stronę i ponieważ wciąż nie było jeszcze 8-mej to musieliśmy chwilę poczekać. Teoretycznie byliśmy pierwsi w kolejce, ale jak otworzono granicę, to nagle z każdej strony zaczęli nacierać ludzie i przy okienku oddalonym około 20 metrów od miejsca gdzie czekaliśmy, byliśmy dopiero około dziesiąci. Ale tu też poszło sprawnie i po kilkunastu minutach byliśmy już po odprawie i mogliśmy ruszyć dalej. Zaraz za przejściem granicznym dopadli nas taksówkarze oferując swoje usługi. My jednak dojrzeliśmy kątem oka, którego przecież nie ma 🙂 , że na parkingu nieopodal stoi jakiś autobus, do którego wsiadają miejscowi. Podeszliśmy więc tam i okazało się, że jedzie on dokładnie tam gdzie my chcieliśmy. Wsiedliśmy więc do niego i za parę minut jechaliśmy już w kierunku Andijan, miasta oddalonego o około 46 km od granicy, gdzie znajduje się dworzec kolejowy, który był naszym celem. Autobus do Andijan kosztował 3.500 UZS (czyli niecałe 1,50 PLN).
Andijan to ponad 330 tys. miasto będące jednym z najstarszych w Dolinie Fergana. To ważny punkt na dawnym Jedwabnym Szlaku. Obecnie to ważny ośrodek przemysłowy Uzbekistanu, rozwinięty w czasach Związku Radzieckiego. W mieście i okolicach jest wiele fabryk przemysłu chemicznego, elektronicznego, agd, meblarskiego, obuwniczego, mechanicznego itd. Jest tu też wiele fabryk komponentów do samochodów, które zaopatrują duże zakłady GM Uzbekistan, ulokowane w niedalekiej Asace. W Uzbekistanie na ulicach około 70% samochodów osobowych i dostawczych to pojazdy marki Chevrolet i Ravon, które właśnie pochodzą z tej fabryki. Andijan jest również znane niestety z burzliwych niepokojów społecznych w 2005 roku, które skończyły się tak zwaną masakrą w Andijan w maju tegoż roku. Podczas tych starć zginęło od 187, to oficjalne dane rządowe, do nawet około 1.500, jak podają niezależne źródła, osób. Do dzisiaj nie ma jednoznacznej odpowiedzi co było dokładną przyczyną tych zajść. Oficjalna wersja głosi, że zamieszki wywołali islamscy ekstremiści dążący do utworzenia na tych ziemiach państwa opartego na prawach szariatu, ale niezależne organizacje pozarządowe twierdzą, że była to prostu rozprawa sił rządowych z opozycją. My w Andijan spędziliśmy tylko kilka godzin czekając na pociąg, który miał nas dowieźć do docelowego punktu jakim był dla nas Kokand. Autobusem w około godzinę dojechaliśmy z granicy do dworca autobusowego w Andijan, oddalonego o parę minut drogi od dworca kolejowego dokąd poszliśmy na piechotę.
Po drodze wstąpiliśmy do banku, bo chcieliśmy wypłacić pieniądze z bankomatu. Okazało się, że w Uzbekistanie to nie takie proste. Zdecydowana większość bankomatów nie akceptuje tu kart Visa czy Mastercard. Potem okazało się, że w najbardziej turystycznych miejscach można znaleźć nieliczne bankomaty akceptujące takie karty, ale w mniejszych miastach i na prowincji jest z tym duży problem. W banku powiedziano nam, że możemy u nich w okienku wypłacić gotówkę z karty w postaci dolarów, a potem w drugim okienku wymienić te dolary na uzbeckie somy. Tak też zrobiliśmy. Co ważne do takiej transakcji trzeba mieć ze sobą paszport (oryginał, a nie kserokopię) i potem warto trzymać potwierdzenie dokonania wymiany waluty, bo jakby się chciało na koniec ponownie wymienić somy na dolary, to mogą tego zażądać. Oczywiście za taką wypłatę gotówki z karty bank pobrał prowizję 2%. Z lokalnymi pieniędzmi w portfelu udaliśmy się więc na dworzec, gdzie kupiliśmy bilety kolejowe do Kokandu (52 tys. UZS za osobę) oraz od razu na kolejne połączenia z Kokand do Taszkentu i dalej do Samarkandy. Potem Kasia została na dworcu z bagażami, a ja udałem się w poszukiwaniu miejsca gdzie mogliśmy kupić lokalną kartę SIM z dostępem do internetu. Po dość długim szukaniu udało mi się w końcu znaleźć takie miejsce i za 30 dniową kartę SIM z pakietem 8 GB danych zapłaciłem 42 tys. UZS. Po powrocie na dworzec resztę czasu oczekiwania na pociąg spędziliśmy w niewielkiej restauracji obok dworca gdzie zjedliśmy coś ciepłego i napiliśmy się herbaty.
Z Andijan do Kokand jest nieco ponad 130 km i pociągiem jechaliśmy ponad 1,5 godziny. Są też tańsze połączenia, ale wtedy pociąg jedzie nawet 5 godzin, więc dlatego się na nie zdecydowaliśmy. W Kokand nie mieliśmy żadnej rezerwacji hotelu, bo w tym który sobie wstępnie wypatrzyliśmy, skończyły się miejsca na Bookingu. Po wyjściu z dworca wzięliśmy więc taksówkę i mimo wszystko zaryzykowaliśmy i pojechaliśmy do tego hotelu. Na miejscu okazało się, że to był dobry pomysł, bo w hotelu były jednak wolne pokoje. Tak więc nie musieliśmy już innego szukać. Po rozlokowaniu w hotelu poszliśmy już tylko coś zjeść do pobliskiej knajpki.
Następnego dnia od rana ruszyliśmy na zwiedzanie. Kokand to także miasto na trasie dawnego Jedwabnego Szlaku. Istnieje ono przynajmniej od X wieku. Mieszka tu obecnie ponad 240 tys. mieszkańców. Jako że miasto leżało na skrzyżowaniu dwóch głównych szlaków handlowych to pełniło rolę najważniejszego ośrodka handlowego w Dolinie Fergana. My nasze zwiedzanie rozpoczęliśmy od Medresy Jome (Dzhami) z XIX w.. Na zachodniej stronie dziedzińca można podziwiać 98 misternie rzeźbionych drewnianych kolumn podtrzymujący kolorowo zdobiony sufit. Na środku dziedzińca stoi minaret o wysokości 22,5 metra. Według legendy zrzucano z niego przestępców i niewierne żony.
Na terenie tej medresy w dawnych salkach edukacyjnych mieszczą się teraz warsztaty i sklepiki rzemieślnicze. W jednym z takich sklepików z wyrabianymi ręcznie nożami, poznaliśmy jego właściciela Hasana Umarova, który opowiadał nam o swojej profesji i związanych z nią podróżami na różnego rodzaju targi i pokazy. Wyjaśnił nam też, co nas bardzo frapowało, dlaczego w Kokand wszystko (ulice, domy, chodniki) wygląda na takie nowe. Okazało się, że raptem kilkanaście dni temu w mieście odbyły się wielkie targi rękodzieła – International Festival of Handcrafts. To nowa impreza, która ma się odbywać w Kokand co dwa lata, na której swoje wyrobu prezentują rękodzielnicy z całego świata. I właśnie z okazji tej imprezy, na którą przybyło mnóstwo gości z zagranicy, miasto zostało w dużym stopniu odnowione. Po rozmowie z Hasanem odwiedziliśmy jeszcze znajdujące się w medresie niewielkie muzeum (wstęp 15 tys. UZS).
Następnie pomaszerowaliśmy dalej i naszym następnym przystankiem był Meczet Norbutaya. Zbudowano go pod koniec XVIII w. i był wtedy największą budowlą religijną miasta, a potem jego centrum edukacyjnym. W środku można zobaczyć wnętrza salek medresy, w których kiedyś spali studenci. Po medresie oprowadzał nas jakiś miejscowy opiekun meczetu, który pokazał nam też zbudowane obok na potrzeby kręcenia filmów dekoracje imitujące dawne domy z gliny i kamienia.
Z meczetu przeliśmy do leżącego obok cmentarza Madari-Khan Mausoleum. Ten kompleks zbudowano w 1825 roku. Samo mauzoleum to niewielki grobowiec, ale wokół jest bardzo dużo innych grobów. Przed wejściem do mauzoleum na ławce jakaś pani masowała i oklepywała klientów. To taki salon masażu na świeżym powietrzu. Nie wiemy tylko dlaczego akurat w takim specyficznym miejscu – na cmentarzu. Może ma to jakiś związek z faktem, że po takim leczniczym masażu można potem się pomodlić o jego skuteczność?
Po wizycie w mauzoleum i na cmentarzu poszliśmy do największej atrakcji miasta czyli Pałacu Khan. Przed pałacem jest ładny park i widać że wszystko jest tu dopiero co oddane do użytku. Sam pałac zwany jest też „Perłą Kokandu”. Wejście do pałacu kosztuje 15 tys. UZS. Jest tu kilka dziedzińców i sal, w których wystawione są różne eksponaty. Najważniejsza sala to sala tronowa. Pałac był siedzibą ostatniego władcy Chanatu Kokand – Khudayar Khan’a. Zbudowano go w 1871 roku, a przy jego budowie pracowało 16 tys pracowników i 80 mistrzów. W pałacu było ponoć w sumie 119 pokoi. Do dzisiaj przetrwało tylko część z nich. To bardzo ładne miejsce i można tu spędzić trochę czasu na zwiedzaniu całego obiektu, którego wnętrza i ściany są bogato zdobione.
Po wizycie w pałacu zatrzymaliśmy się na herbacie w małej knajpce w parku przed pałacem. Za duży dzbanek herbaty (jakieś 6 filiżanek) zapłaciliśmy 2 tys. UZS czyli jakieś 84 grosze.
Następnie wracając do naszego hotelu zobaczyliśmy jeszcze Kamol Kazi Medresę, ale była ona zamknięta, więc mogliśmy tylko zrobić jej zdjęcie z zewnątrz.
Potem próbowaliśmy wypłacić pieniądze, ale nie udało nam się znaleźć żadnego bankomatu, który akceptowałby karty Visa. Finalnie trafiłem do oddziału narodowego banku, gdzie znowu udało mi się wypłacić dolary z karty, a następnie je wymienić na somy. Co ciekawe w całej operacji brało udział chyba z 8 osób obsługi banku i w międzyczasie musiałem podejść w sumie do czterech różnych okienek. Jak na tak prostą czynność jak wypłata pieniędzy i potem ich wymiana, to wszystko było strasznie skomplikowane. Przynajmniej w banku centralnym prowizja była niższa niż w bankach komercyjnych i wynosiła 1%. No ale się udało i mogłem wrócić do hotelu gdzie czekała na mnie Kasia.
Późnym popołudniem pojechaliśmy taksówką na dworzec kolejowy skąd pociągiem pojechaliśmy do Taszkentu (bilet kosztował 56 tys. UZS, a podróż trwała 4 godziny). Na miejscu na dworcu Taszkent Południowy (Tashkent-Janubiy) byliśmy późno wieczorem. Taksówką pojechaliśmy do hotelu, jaki znaleźliśmy w miarę blisko dworca. Tam tylko przespaliśmy się i następnego dnia wcześnie rano po śniadaniu wróciliśmy na dworzec, skąd mieliśmy kolejny pociąg do Samarkandy (bilet kosztował 70 tys. UZS, a podróż trwała nieco ponad 3 godziny). Ale o Samarkandzie to już napiszemy w następnym odcinku.
Najczęściej komentowane