Nim przejdziemy do doliny Draa na moment wracamy jeszcze do tematu poprzedniego wpisu czyli Sahary. Otóż co nas bardzo zaskoczyło, a zapomnieliśmy o tym napisać poprzednio to obecność much na środku pustyni. Podczas naszego spaceru po wydmach cały czas towarzyszyły nam upierdliwe muchy i to pomimo dość silnego momentami wiatru. A apogeum ich obecności odczuliśmy podczas śniadania kiedy to było ich naprawdę mnóstwo. Po prostu nie dało się ich odgonić od jedzenia. Szczerze mówiąc nigdy nie spodziewalibyśmy się takiej ilości much na pustyni.
No a teraz wracamy już do właściwego tematu tego wpisu czyli Doliny Draa. Jak pisaliśmy wcześniej po wjechaniu na asfaltowa drogę skierowaliśmy się na północ w kierunku miasta Zagora. Na początkowo krajobraz był górzysty i skalisty ale z czasem dolina stawała się coraz szersza i wzdłuż drogi zaczęły pojawiać się gaje palm daktylowych. Ciągnęły się one praktycznie cały czas przez wiele kilometrów. Dolina rzeki Draa słynie właśnie z upraw daktyli, a październik to okres ich zbiorów. Dlatego też po drodze co chwilę mijaliśmy sprzedawców, głównie dzieci, świeżych daktyli sprzedawanych w kartonowych pudełkach. Niektórzy z nich stali po prostu przy drodze inni mieli nawet sklecone z kilku desek i patyków „stałe” stragany. Zupełnie jak u nas podczas sezonu grzybowo-jagodowego 🙂 . My też skosztowaliśmy tegorocznych zbiorów. Na niektórych zdjęciach zobaczycie dym. To miejscowi „plantatorzy” wypalają stare palmy, które już nie owocują aby na ich miejsce wyrosły nowe palmy rodzące daktyle.
Naszym pierwszym przystankiem był Tamegroute. Miasteczko słynące z produkcji ceramiki. Odwiedziliśmy jedno z takich miejsc gdzie produkuje się naczynia ceramiczne od wyrobu gliny, przez ich formatowanie po ich ostateczne barwienie, wypalanie w piecach i dekorowanie. Używa się tu naturalnych barwników, a piece opala się liśćmi palmowymi. Wypalanie trwa 5 godzin, a temperatura w piecach przekracza 1000 stopni.
W Tamegroute odwiedziliśmy też szkołę koraniczną gdzie po bibliotece oprowadzał nas stary nauczyciel-przewodnik, który niedosłyszał i był wożony na wózku inwalidzkim, gdyż miał protezę jednej nogi. Tonem nie znoszącym sprzeciwu oraz uschniętym liściem palmy wskazywał nam kolejne tomy książek zapisanych arabskimi robaczkami i tłumaczył nam o czym one są. Musieliśmy wierzyć mu na słowo 🙂 . Dopiero przy ostatniej gablocie gdzie były książki matematyczne mogliśmy w końcu rozpoznać chociaż arabskie cyfry. W szkole tej na co dzień odbywają się zajęcia dla dzieci.
Tamegroute w swojej historycznej części to trzy-poziomowa stara kasba pełna ciemnych zaułków i labiryntów którą zamieszkuje wciąż około 300 rodzin. Spacerując tymi uliczkami czuliśmy się jakbyśmy cofnęli się w czasie o parę wieków. Jest tam ciemno, zapach nie należy do najprzyjemniejszych ale nadal w XXI wieku tak właśnie mieszkają jej mieszkańcy w pomieszczeniach, które ludzie często dzielą ze zwierzętami gospodarskimi.
Przejeżdżając przez Zagorę punktem obowiązkowym każdego turysty jest zrobienie sobie zdjęcia pod pamiątkową tablicą „52 dni do Timbuktu”. Tablica ta informuje, że w dawnych czasach kiedy przez Saharę ciągnęły karawany pełne towarów z wybrzeża w głąb Afryki, a okoliczne tereny bogaciły się na tym tranzycie to właśnie z Zagory karawany potrzebowały 52 dni aby dotrzeć do Timbuktu w Mali.
Jadąc dalej w kierunku Agdz Mustafa skręcił z głównej drogi i od tego momentu jechaliśmy przez małe, tradycyjne wioski położone wśród palmowych gajów. Wioski te wyglądają raczej biednie i ludziom żyje się tu chyba ciężko.
Kolejnym miejscem gdzie się zatrzymaliśmy był Tamgounalt. To kolejna stara kasba. Mustafa zaprosił nas do odwiedzenia mieszkającego tu jego kolegi, jakże by inaczej, o imieniu Mustafa 🙂 . Ten miejscowy Mustafa powoli remontuje jeden z budynków i prowadzi w nim mały pensjonat z tarasem z widokiem na gaje palmowe i starą kasbę. Idąc przez kasbę i patrząc na nią z tarasu Mustafy czuliśmy się w mieście, w którym dopiero co skończyła się wojna. Większość budynków była zniszczona i opuszczona. Mieszkańcy wybierają wygodniejsze życie w nowej części miasta, a stare budynki zrobione z gliny i słomy stopniową niszczeją, gdyż ten budulec wymaga regularnych renowacji uszkodzeń powodowanych przez deszcze. Właściciel pensjonatu poczęstował nas herbatą i opowiedział nam o tym jak powoli stara się przywrócić dawny blask temu miejscu, a wychodzi mu to całkiem nieźle.
Po wizycie u Mustafy II Mustafa I podwiózł nas do Ouarzazate gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg w miejscowym hoteliku. Hotel Dar Rita jak się okazało był położony w małej wąskiej uliczce w okolicy nie budzącej zaufania. Po przekroczeniu progu zauroczyło nas jego wnętrze pełne drobiazgów, książek, albumów i oryginalnych dekoracji oraz dwóch niezmiernie miłych Marokańczyków prowadzących ten hotel.
Wieczorem udaliśmy się jeszcze na krótki spacer po mieście w poszukiwaniu knajpki poleconej nam przez naszych gospodarzy. Gdy wyszliśmy z naszego hotelu to okazało się, że zaczął padać deszcz. Na szczęście nie był on intensywny i spokojnie mogliśmy spacerować. Knajpka wydaje się być dość popularną wśród miejscowych i była prawie pełna. Jednakże Kasia była w niej jedyną kobietą. Po kolacji wróciliśmy do hotelu. Hotel Dar Rita zaskoczył nas też następnego ranka przepysznym śniadaniem.
Najczęściej komentowane