Maroko

Deszczowa droga do Chefchaouen

Wracając jeszcze na moment do ostatnich dni w Fezie, to dla tych którzy będą kiedyś mieli okazję, polecamy spróbować kilka świeżych owoców sprzedawanych tu na ulicach. Nam najbardziej zasmakowały opuncje, które sprzedawca obiera na miejscu i można taką opuncję od razu wszamać. Smakuje wybornie. Drugim owocem, którego tu po raz pierwszy w życiu spróbowaliśmy to też owoc kaktusa ale innego. Nazwy nie znamy ale wygląda trochę jak miniaturka Dragon Fruit’a (Ci co byli w Azji Pd-Wsch mogą kojarzyć). Tu też sprzedawca na ulicy kroi takiego owocka na pół i nadziewa jego miąższ na wykałaczkę. Smak ciężko określić. Trzecim owocem były takie male czerwone kulki, które po prostu się zjada, a smakują trochę jak agrest, trochę jak kiwi. Nazwę nam podawali ale była na tyle skomplikowana, że nie zapamiętaliśmy :-).

W kolejce po opuncje
Owoce kaktusa
Małe czerwone kulki smakujące jak agrest i kiwi

Fez żegnał nas deszczem. Praktycznie całą ostatnią noc lało z krótkimi przerwami. Jak wstaliśmy rano to akurat nie padało ale już przy śniadaniu znowu zaczęło. Trochę się martwiliśmy, że zmokniemy, bo mieliśmy do przejścia z plecakami jakiś kilometr do dworca autobusowego skąd mieliśmy autobus do Chefchaouen. No ale jakoś udało nam się dotrzeć do dworca suchą stopą i jak tylko zapakowaliśmy bagaże i siebie do autobusu to znowu lunęło. Jak byliśmy jeszcze na ulicach Fezu to naszą uwagę zwróciło stado boćków. Jest ich tu naprawdę sporo i często widzieliśmy ich mniejsze i większe grupki. Robią tu sobie postój w drodze z Europy na południe Afryki. Nie są to niestety polskie boćki, bo te lecą do Afryki nad Bosforem, tylko niemieckie, francuskie znaczy się zachodnie 🙂

Zgrupowanie zmokniętych boćków zachodnich

Padało z przerwami całą drogę, a momentami to naprawdę lało. Nasz autobus jak się okazało miał nie do końca sprawne wycieraczki więc co jakiś czas kierowca się zatrzymywał i coś tam kombinował aby działały, ale to pomagało na krótko. Potem na postoju na kawę nawet zdemontował jedną z nich. Dodatkowo jak mocniej lało to autobus trochę przeciekał. Siedząc przy oknie w pewnej chwili zorientowałem się, że rękaw mojego polara, który miałem narzucony na siebie jest całkowicie mokry i mogłem wykręcać z niego wodę. Podróż, która miała trwać 4 godziny przedłużyła się o jakieś dodatkowe 40 minut. Na szczęście jak dojechaliśmy do celu to akurat wyszło słońce i znowu suchą stopą udało nam się dotrzeć do naszego hostelu, a mieliśmy naprawdę stromo pod górę przez ponad 1,5 kilometra z plecakami na grzbietach.

Chefchaouen to małe miasteczko położone na zboczu w górach Rif na wysokości około 500 m n.p.m.. Jest tu bardzo malowniczo. Czujemy się bardziej jakbyśmy byli w Grecji lub na południu Hiszpanii. Domki są w większości biało-niebieskie. Uliczki wąskie, brukowane i stromo opadające lub pnące się w górę , często ze schodami. Jest tu czysto. To zupełne przeciwieństwo brudnego i śmierdzącego Fezu. Jest tu też bardzo dużo turystów z Europy i Azji. My po zameldowaniu w hostelu, który jak na razie jest najfajniejszym noclegiem w całej naszej podróży (a jeszcze dostaliśmy up-grade pokoju na większy, taki mały apartament), poszliśmy coś zjeść do knajpki poleconej przez Pana z hostelu. Knajpka okazała się bardzo fajną i jedzonko też było pyszne. Jedliśmy między innymi taką lokalną zupę z przecieranej fasoli, którą je się z oliwą z oliwek.

Panorama miasteczka Chefchaouen
Uliczki Chefchaouen
Uliczki Chefchaouen
Wielkie drzewo na środku centralnego placu Chefchaouen
Knajpka, w której jedliśmy
Konsumpcja ślimaków wprost z ulicznego straganu

Jako, że w naszym apartamencie mamy kuchnię, to postanowiliśmy, że śniadanie przygotujemy tym razem sobie sami, tylko musieliśmy coś kupić. Do tej knajpki gdzie jedliśmy wchodziło się przez taki przedsionek, który wyglądał jak sklep. Były tam wystawione w skrzynkach warzywa, owoce itd. Wychodząc po jedzeniu chcieliśmy kupić tam pomidory i paprykę i wtedy właściciel powiedział, że mamy je w gratisie :-). Po drodze do hostelu kupiliśmy jeszcze jajka, bagietkę, jakieś słodkości, tak więc jutro niedzielne, domowe śniadanie – mniam mniam.

Kasia z naszymi zakupami na jutrzejsze śniadanie

Wieczorem jak zwykle pranie, filtrowanie wody do mycia zębów, weryfikacja zdjęć, pisanie oraz planowanie kolejnych dni. Tak mijają nam wieczory.

Jeden Komentarz

  1. Super doswiadczenia zycia i jacy jestescie odwazni

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*