Malezja

Cameron Highlands – kraina herbaty i omszonych lasów

Po kilku dniach spędzonych na wyspach zachodniego wybrzeża Malezji postanowiliśmy nieco zmienić klimat. Wybór padł na region Cameron Highlands. Do jego administracyjnej stolicy Tanah Rata dostaliśmy się z Gerogetown autobusem. Podróż trwała 6 godzin, z czego dwie godziny autobus kręcił się po Georgetown i okolicy zatrzymując się jeszcze w kilku miejscach aby zabrać pasażerów. Bilet kupiony on-line (www.easybook.com) kosztował 32 MYR, czyli dużo taniej niż 48 MYR jakie za ten sam autobus chcieli w agencji turystycznej. Autobus Unititi Express odjeżdżał z Komtaru w samym centrum miasta. Po jakiś 4 godzinach drogi autobus zaczął piąć się w górę po krętej drodze. Momentami byliśmy prawie 1.600 m n.p.m. Widoki za oknem na góry porośnięte lasem były super. Im bliżej byliśmy Tanah Rata, tym częściej za oknem widać było pola uprawne i tunele przykryte folią. Czasem te tunele tworzyły całe połacie pokryte folią. W tych tunelach uprawiają też różnego rodzaju warzywa, ale głównie to truskawki, bo ten rolniczy region słynie z upraw tych owoców. Jest tu też kilka truskawkowych farm, które można odwiedzić i gdzie można sobie samemu nazrywać świeżych owoców. Oczywiście potem trzeba za nie zapłacić i to ponoć słono, bo cena w przeliczeniu sięga 25 PLN za kilogram.

Foliowe tunele na wzgórzach Cameron Highlands

Samo Tanah Rata, które przywitało nas deszczem, jest niewielkim górskim (położonym ponad 1.350 m n.p.m.) miasteczkiem, w sumie trochę przypominającym podobne górskie miejscowości w Europie. Zamiast palm rosną tu między innymi choinki, a i architektura częściowo przypomina górskie domy z naszej części świata.

Tanah Rata
Tanah Rata

Temperatura też była tu o kilkanaście stopni niższa niż na wybrzeżu (było około 18 stopni), a powietrze rześkie. Po kilku tygodniach spędzonych w ciągłym skwarze, w końcu mogliśmy odetchnąć pełną piersią. Wieczorami to było nawet chłodno i musieliśmy wyciągnąć coś dawno nie używanego z długim rękawem. Dworzec autobusowy w Tanah Rata jest praktycznie w centrum miasteczka, a niedaleko od niego od około 16-tej do 20-tej rozkłada się wieczorny targ gdzie można kupić różne lokalne przysmaki. My też kupowaliśmy tam różne specjały na wynos, które potem jedliśmy sobie w hotelu.

Targ jedzeniowy w Tanah Rata
Lokalne specjały na targu

Region Cameron Highlands leży w centralnej Malezji na obszarach położonych od 800 do 1.603 m.n.p.m., z czego ponad 70% jego powierzchni leży powyżej 1.000 m n.p.m.. Nazwa nawiązuje do nazwiska brytyjskiego odkrywcy i geologa Williama Camerona, który badał te okolice w 1885 roku. Cameron Highlands oprócz truskawek, słynie przede wszystkim z upraw herbaty i omszonych lasów. Herbaciane pola widoczne są tu na niemal każdym kroku. Można powiedzieć, że zewsząd otaczają Tanah Rata. Z tego regionu pochodzi ponad 60% całej produkcji herbaty w Malezji. Zbocza okalających gór są, albo porośnięte herbatą, albo gęstymi lasami. Jedno i drugie zachwyca swym urokiem.

Ponieważ do Tanah Rata dojechaliśmy koło 14-tej, jeszcze tego samego dnia postanowiliśmy wybrać się na jedną z dwóch najsłynniejszych okolicznych plantacji herbaty – Cameron Valley Tea House – położonej jakieś 5 km na południe od miasteczka. W Tanah Rata jest mnóstwo ofert różnego rodzaju wycieczek, zarówno na plantacje herbaty, jak i do okolicznych lasów, ale my postanowiliśmy zwiedzać okolice na własną rękę, tak aby być niezależnym, no i też tak jest znacznie taniej. Ponieważ do Cameron Valley Tea House nie jeździ żaden transport zbiorowy pojechaliśmy tam taksówką. Ceny są stałe według oficjalnego cennika i nie da się nic utargować. Za kurs tam i z powrotem, plus godzinę oczekiwania na miejscu, zapłaciliśmy 40 MYR. Na miejscu jest mała herbaciarnia, z której rozciąga się piękny widok na herbaciane pola. Ale jeśli komuś widok z herbaciarni nie wystarcza, to można za 2 MYR od osoby wejść na teren plantacji i oglądać ją z bliska. My też skorzystaliśmy z takiej szansy. Po wejściu na teren plantacji schodzi się dość stromo w dół po zboczu porośniętym niekończącymi się krzewami herbaty. Krzewy herbaciane porastają też wszystkie okoliczne wzgórza. Wszędzie dookoła morze herbaty. Wygląda to przepięknie. Jak jeszcze uda się trafić, a nam się udało, na odpowiednie światło to widoki naprawdę zapierają dech w piersiach. Jak my tam byliśmy to było świeżo po deszczu. Na niebie były jeszcze ciemne chmury, przez które zaczynało się już przebijać słońce rozświetlające zielone od herbaty zbocza. Można było obserwować grę światła i cieni w zależności od usytuowania danego zbocza w stosunku do słońca. Do tego dochodził efekt różnych odcieni zieleni. Młode listki herbaty były soczyście jasnozielone, podczas gdy starsze liście były w ciemniejszym odcieniu.

Herbaciane pola w Cameron Valley
Herbaciane pola w Cameron Valley
Na samym dnie doliny był niewielki wodospad
W morzu herbaty
Budynki fabryki herbaty
Krzewy herbaciane w Cameron Valley

Po powrocie na górę odwiedziliśmy miejscowy sklep z herbatą. Nie mogliśmy również nie spróbować tamtejszej herbaty w herbaciarni. Delektując się jej smakiem dalej podziwialiśmy piękne widoki.

Opakowania herbaty w miejscowym sklepie
Degustacja herbaty z widokiem na herbaciane pola

W drodze powrotnej namówiliśmy jeszcze taksówkarza na krótki postój na jednym z przydrożnych parkingów, aby zrobić kilka dodatkowych fotografii herbacianych pól.

Cameron Valley

Korzystając z tego, że powrocie do miasteczka było jeszcze widno, ruszyliśmy na spacer w stronę położonego niedaleko Wodospadu Parti Falls. Wodospad nie jest szczególnie wysoki, ale potok, zapewne po ostatnich opadach, niósł naprawdę sporo wody. Sam spacer przez las do wodospadu i z powrotem był przyjemny i to mimo tego, że w międzyczasie rozpadał się deszcz. W lesie można zobaczyć wiele dużych paproci. Czasami były to praktycznie drzewa z kilkumetrowym pniem zakończonym wielkimi paprociowymi liśćmi. Z resztą takie wielkie paprocie są bardzo często spotykane w całym tym regionie.

Wodospad Parti Falls
Strumień poniżej wodospadu
Jedna z dużych paproci
A to już prawdziwe „paprociowe drzewo”

Kolejnego dnia z samego rana ruszyliśmy na dworzec, Naszym pierwszym celem była plantacja herbaty Sungai Palas Boh Tea Plantation położona ponad 10 km na północ od Tanah Rata. Dzień wcześniej zasięgnęliśmy już języka, że do tej plantacji można dojechać lokalnym autobusem. Odjeżdżają one z dworca w Tanah Rata według jednej wersji co dwie godziny, a według innej co godzinę. My wiedzieliśmy, że pierwszy autobus jest o 8:30 i na niego się wybraliśmy. Bilet kupuje się u kierowcy, a jego cena to 4 MYR. Autobusem nie dojeżdża się do samej plantacji, tylko trzeba wysiąść na głównej drodze przy skrzyżowaniu z boczną odchodzącą w kierunku plantacji. Kierowca wskaże odpowiedni przystanek. Z przystanku do plantacji jest około 3 km, z tego pierwsze kilkaset metrów nie jest zbyt piękne i do tego wiedzie pod górę. Ale po minięciu tego pierwszego etapu wkracza się w magiczną krainę herbacianych pól. Znów wszystkie okoliczne wzgórza pokryte są herbacianymi krzewami. Widok jest przepiękny, tym bardziej że znów mieliśmy grę światła dzięki przebijającemu się przez chmury słońcu. Powoli schodzi się w dół po krętej drodze. Docelowo można dojść do budynków plantacji, gdzie jest małe muzeum i herbaciarnia. My jednak woleliśmy delektować się widokami. Po zejściu na dół doliny zawróciliśmy i wróciliśmy do głównej drogi.

Po drodze na plantację znowu spotkaliśmy wielkie paprocie
Plantacje herbaty Boh
Herbaciane krzewy ciągną się aż po horyzont
Plantacje herbaty na zboczach
Plantacje herbaty Boh
Plantacje herbaty Boh
Wśród herbacianych pól
Herbaciany krajobraz
Falująca herbata
Inspekcja plantacji zakończona 🙂
Czasami widoki przesłaniały nisko wiszące chmury
Zbiór liści herbaty

Tam czekaliśmy prawie godzinę na autobus, który zabrał nas w kierunku Tanah Rata. Nie chcieliśmy jednak wracać do miasteczka, tylko wysiedliśmy po drodze kawałek za Cameron Highlands Resort. Tu odbiliśmy od głównej drogi w prawo i ruszyliśmy na początku jeszcze asfaltową drogą w górę w kierunku szczytu Gunung Jasar. Niestety pogoda zaczęła się psuć. Nadciągnęły niskie chmury i już wiedzieliśmy, że jak wejdziemy na szczyt to pewnie nic nie będzie widać. No ale i tak postanowiliśmy kontynuować naszą wędrówkę. Po chwili szliśmy już w chmurach. Po kilkuset metrach asfaltowa droga dochodzi do bramy podstacji elektrycznej. Wygląda to tak, jakby to był jej koniec. Jednak z prawej strony wzdłuż płotu podstacji prowadzi wąziutka ścieżka i nią należy iść. Po minięciu podstacji jest kawałek pola, a potem zaczyna się stromo idące w górę zbocze, porośnięte gęstym lasem. W ścianie lasu trzeba wypatrzeć po prawej stronie stromą, wąską ścieżkę. Jest to początek szlaku numer 10 i nim należy podążać. Ponieważ zaczął już padać deszcz założyliśmy nasze przeciwdeszczowe peleryny. Nie ułatwiało to drogi przez wąską ścieżkę, bo peleryny co chwila się o coś zaczepiały. Mimo padającego deszczu, a może właśnie przez to, las nas urzekł. Dawno nie byliśmy w tak malowniczym, a jednocześnie czasami sprawiającym wrażenie jak z horroru, lesie. Drzewa, zwłaszcza bliżej szczytu przybierały tu „straszne” kształty. Do tego były porośnięte mchem. Ponieważ jest to omszony las, to nie tylko drzewa, ale często i ścieżka czy skały też pokrywał mech. Czasami szło się jak po miękkim dywanie.

Deszczowy las
Szlak na szczyt …
… a na nim deszczowi wędrowcy
Dywan z mchu
Mech porasta tu drzewa i kamienie
Niektóre drzewa przybierały „straszne” kształty
Omszony las

Deszcz padał z przerwami, ale nawet jak w danej chwili nie padało to i tak nie bardzo to odczuwaliśmy, bo krople z drzew spadały na nas tak jak deszcz. Im byliśmy bliżej szczytu tym padało mocniej. Nawet jak trafiały się miejsca na szlaku skąd rozciągał się widok na okolice, to i tak wszystko ginęło w chmurach. Nie dane nam było więc podziwianie widoków.

Jeden z nielicznych widoków po drodze nie zasłonięty przez chmury

Droga na szczyt, mimo że niezbyt długa to zajęła nam około dwóch godzin. Szlak był całkiem trudny, a padający deszcz, i przez to śliska nawierzchnia, dodatkowo utrudniały marsz i go spowalniały. Do tego niestety szlak nie jest zbyt dobrze oznaczony. Znaki są bardzo rzadko i do tego raz na jakiejś desce, innym razem na foliowej taśmie itp. Nie ma jednego usystematyzowanego oznaczenia. Paręnaście minut przed samym szczytem deszcz na chwilę ustał. Ale jak doszliśmy właśnie na szczyt, gdzie było trochę mniej drzew, to znowu lunął i to dość mocno. Nie było więc nawet okazji odpocząć na szczycie czy zrobić pamiątkowej fotki.

Omszony las gdzieś przed szczytem

Ruszyliśmy więc dalej i zaczęliśmy schodzić szlakiem numer 10, który przechodzi przez szczyt Gunung Jasar i prowadzi dalej do Tanah Rata. Po kilku minutach drogi dotarliśmy w okolice słupa wysokiego napięcia i tu jakby szlak się urywał. Na szczęście udało nam się wypatrzeć w dole ścieżkę, ale zajęło nam to kilka minut. Aby do niej dotrzeć musieliśmy zejść po stromej, śliskiej i odkrytej skarpie, a deszcz cały czas padał. W końcu doszliśmy do ścieżki i weszliśmy znowu w las. Tuż przed ścianą lasu było odbicie szlaku, którym można dojść do plantacji herbaty, na której byliśmy dzień wcześniej. My i tak nie chcieliśmy iść do tej plantacji, ale jakby pogoda była lepsza to mieliśmy zamiar podejść kawałek do punktu widokowego, z którego rozciąga się na nią widok. No ale przy tym deszczu i mgle nie miało to najmniejszego sensu. Ruszyliśmy więc w dół. I tu okazało się, że szlak którym weszliśmy na szczyt wprawdzie był trudny, ale ten którym schodziliśmy był jeszcze trudniejszy. Droga wiodła po bardzo stromym zboczu pełnym wystających korzeni i kamieni. Często trzeba było się posiłkować rozciągniętymi między drzewami linami. Dawno już nie szliśmy tak wymagającym szlakiem. Ale las dalej był piękny.

Za nami najtrudniejszy odcinek szlaku

W końcu deszcz przestał padać, a my doszliśmy na dół. Już było widać pierwsze zabudowania, ale szlak nagle skręcał i szedł znowu w las. Oczywiście znaków żadnych nie było. Nie wiedzieliśmy więc czy dobrze idziemy. No ale nie było innej drogi. Nagle las się skończył i wylądowaliśmy na placu jakiejś budowy, z którego nie wiedzieliśmy jak się wydostać, bo zewsząd otaczały go stromo spadające zbocza porośnięte krzakami. Na ale na placu stała koparka. Stwierdziliśmy więc, że musiała jakoś tu wjechać i idąc przez błoto udało nam się znaleźć wąski zjazd w kierunku drogi. Zmoczeni, ubłoceni, zmęczeni, ale szczęśliwi wróciliśmy do hotelu.

Cameron Highlands to jedno z fajniejszych miejsc jakie udało nam się zobaczyć w ostatnich tygodniach. To jedno z tych miejsc w Malezji, które na pewno trzeba odwiedzić.

Jeden Komentarz

  1. Pingback: Taman Negara – Najstarszy las świata – Bachurze i ich podróże

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*