Maroko

Królewski Rabat

Ponad pięciogodzinna droga z Tetouan do Rabatu upłynęła nam w strugach deszczu. Również stolica Maroka przywitała nas ulewnym deszczem. Taksówką w okolice mediny gdzie mieliśmy nocleg, dojechaliśmy w miarę szybko. Mimo paskudnej pogody, jak to w wielkim mieście, ruch na ulicach był ogromny, korki, klaksony i miejski gwar. Nasza gospodyni Saadia, u której wynajęliśmy pokój odebrała nas we wcześniej umówionym miejscu, tzn. pobliskim hotelu Oudays. Inaczej na pewno nie trafilibyśmy do jej domu. Tak więc znowu śpimy w medinie, w tradycyjnym marokańskim domu. Pogoda nie napawała optymistycznie także pierwszego wieczoru poszliśmy tylko coś zjeść, a zwiedzanie zostawiliśmy na kolejne dni. Zdecydowaliśmy też, że zostaniemy tu jednak dłużej niż wstępnie planowaliśmy kosztem jednego noclegu mniej w Casablance. Będzie więc czas na poznanie Rabatu. W sumie jest tu ponoć ciekawiej i noclegi są tańsze. Rano podczas śniadania jeszcze trochę padało, ale jak wyruszyliśmy na zwiedzanie to już przebijało się słońce. Medina Rabatu jest jakaś taka jaśniejsza i czystsza niż ta w Fezie, ale jako to medina pełno jest tu małych, ciasnych uliczek z wszelkiego rodzaju sklepikami i kramami. Ponieważ chcieliśmy kupić bilety kolejowe do Casablanki to z samego rana udaliśmy się na dworzec kolejowy. Po drodze minęliśmy Wielki Meczet w medinie, a następnie przez jedną z bram wyszyliśmy do nowszej części miasta.

Uliczki mediny Rabatu
Uliczki mediny Rabatu
Minaret Wielkiego Meczetu
Wielki Meczet
Souk w pobliżu Wielkiego Meczetu
Uliczki mediny Rabatu
Ozdobne wejście do jednego z domów
Uliczki mediny Rabatu
Jedna z bram do mediny

Ten nowoczesny Rabat wygląda zupełnie jak miasta południowej Europy. Więcej tu tylko klaksonów, ulicznych sprzedawców no i niektóre autobusy miejskie wyglądają nie nadzwyczajnie 🙂 . Mają za to nowoczesne, niskopodłogowe i bardzo długie tramwaje.

Jedna z alej w nowoczesnej części miasta
Autobus miejski w Rabacie
Autobus miejski w Rabacie
Autobus miejski w Rabacie

Z dworca udaliśmy się w kierunku Pałacu Królewskiego. Jak zawsze otoczony jest on murem. Kierując się nawigacją postanowiliśmy dojść do pałacu od wschodu. Przeszliśmy spory kawałek mijając tereny Uniwersytetu Muhammada V i doszliśmy do jednej z pałacowych bram. Postanowiłem zrobić jej zdjęcie. Przymierzyłem się z aparatem ale nie zrobiłem zdjęcia, bo stwierdziłem, że podejdę jeszcze parę kroków i ujęcie będzie lepsze. Nim ponownie przymierzyłem aparat jakiś gość zagwizdał na mnie. Początkowo wziąłem go za jakiegoś naganiacza czy samozwańczego przewodnika ale gość okazał się jakimś tajnym agentem ochrony pałacu i przyczepił się, że robiłem zdjęcia pałacu a to jest zabronione. Próbowałem mu wytłumaczyć, że nie zrobiłem jeszcze zdjęcia, a tylko się przymierzałem ale on mi nie wierzył. Zaczęła się dyskusja, oczywiście ja po swojemu, a on po swojemu i przeglądanie zdjęć w moim aparacie. Trwało to trochę, bo facet dalej nie wierzył, że ja nie zrobiłem tego zdjęcia, bo przecież on widział jak je robiłem. Przejrzał więc moje zdjęcia chyba trzy razy i w końcu odpuścił. Widmo 20 lat w ciężkim marokańskim więzieniu uleciało 🙂 . Poszliśmy dalej i przy kolejnej bramie strażnik powiedział nam, że do pałacu to wejście jest z zupełnie innej, zachodniej strony. Ruszyliśmy z powrotem wzdłuż murów, które miały jakieś 2,5 metra wysokości. Mijaliśmy kolejne bramy, w każdej z nich strażnicy mówili, że wejście jest przez kolejną bramę. Przeszliśmy tak parę kilometrów, bo teren pałacu jest ogromny. W końcu mijając taką małą niepozorną bramę, stwierdziliśmy, że to na pewno znowu będzie następna. Ale przy następnej okazało się, że to właśnie ta mała brama była właściwą i musieliśmy się do niej wrócić . Niestety nie dane nam było jednak zobaczyć tego dnia pałacu, bo okazało się że aby wejść na jego teren trzeba mieć paszporty, a my mieliśmy ze sobą tylko ich kopie. Negocjacje nic nie dały i będziemy musieli tu wrócić następnego dnia już z paszportami.

Jedna z bram w murach miejskich
Jedna z bram do Pałacu Królewskiego (tę udało nam się sfotografować 🙂 )

Trochę wkurzeni ruszyliśmy dalej w kierunku starożytnych ruin Chellah / Szalla. Jest to takie stanowisko archeologiczne gdzie można zobaczyć pozostałości twierdzy i cmentarza władców Maroka. Obecnie zamieszkuje tam całkiem liczna kolonia bocianów, których klekot co rusz rozlega się w okolicy. Niestety opisy poszczególnych miejsc były tylko w języku francuskim i arabskim, tak więc zostało nam tylko spacerowanie.

Mury okalające Chellah
Brama wejściowa do Chellah
Ruiny Chellah
Boćki na szczycie minaretu
Ruiny Chellah
Ruiny Chellah
Ruiny Chellah
Ruiny Chellah
Opiekunka miejscowych kotów i jej podopieczni czekający na obiad
Ruiny Chellah
Ruiny Chellah
Ruiny Chellah

Po opuszczeniu Chellah skierowaliśmy się w kierunku Wieży Hassana i Mauzoleum Muhammada V. Wieża Hassana to pozostałość meczetu, który miał być największym w Maroku i drugim na świecie, ale śmierć ówczesnego władcy przerwała jego budowę w 1199 roku. Dzisiaj oprócz samej wieży można też podziwiać całe mnóstwo (312) pozostałości kolumn, które ostały się z niedokończonej budowli zniszczonej przez wielkie trzęsienie ziemi, które nawiedziło Rabat w 1755 roku. Wieża i pozostałości kolumn tworzą jeden kompleks wraz z mauzoleum Muhammada V. Wejścia do kompleksu strzegą żołnierze na koniach ubrani w tradycyjne stroje. Również wewnątrz samego mauzoleum wartę pełnią umundurowani żołnierze. Muhammad V to były sułtan, a następnie król Maroka. Uważa się go za bohatera narodowego i ojca niepodległości Maroka, gdyż to on doprowadził do uzyskania niepodległości od Francji w 1956 roku. Zmarł on w 1961, a obecny król Muhammad VI to jego wnuk.

Strażnicy na koniach przy wejściu do kompleksu
Wieża Hassana i pozostałości kolumn
Wieża Hassana
Wieża Hassana
Mauzoleum Muhammada V
Mauzoleum Muhammada V
Mauzoleum Muhammada V
Wnętrze mauzoleum Muhammada V
Wnętrze mauzoleum Muhammada V
Wnętrze mauzoleum Muhammada V
Wnętrze mauzoleum Muhammada V

Następnie skierowaliśmy się w kierunku mediny przechodząc przez żydowską dzielnicę Mellah. Pełno tu straganów i sprzedawców gdyż obecnie mieści się tu bazar, takie pomieszanie off-linowego OLXa i ciucholandów. Można tu kupić dosłownie wszystko – nowe lub używane według życzenia. Do domu dosłownie przedzieraliśmy się przez tłum na uliczkach mediny, który tworzyli sprzedawcy, kupujący i turyści. Było tłoczno, gwarno i aromatycznie, bo wokół rozchodziły się zapachy przypraw, garkuchni itp.. Wieczorem poszliśmy coś zjeść i wracając zahaczyliśmy jeszcze o wybrzeże oceanu. Troszkę się spóźniliśmy na zachód słońca, więc postanowiliśmy że wrócimy tu nazajutrz.

Uliczki mediny
Uliczki mediny
Uliczki mediny
Sklepik ze słodkościami
Wyrób miejscowych placków
Uliczki mediny
Uliczki mediny

Następnego ranka po śniadaniu ruszyliśmy żwawo do Pałacu Królewskiego. Tym razem paszporty mieliśmy już ze sobą. Przy bramie rozpoznał nas jeden ze strażników, który wczoraj tłumaczył nam, że bez paszportów nie wejdziemy. Wziął nasze paszporty i kazał nam czekać w takiej małej poczekalni gdzie był już spory tłumek miejscowych petentów. Ci jednak czekali na widzenie u takiego urzędnika, że strach się bać. Siedział on za biurkiem w płaszczu paląc papierosa za papierosem. Widać było, że on ma tu władzę. Po paru minutach dostaliśmy paszporty i mogliśmy już wejść na teren. Pomni wczorajszych przygód spytaliśmy jeszcze czy aby na pewno można robić tu zdjęcia i okazało się że tak. Teren pałacu jest bardzo rozległy. Jak dotarliśmy do samego pałacu to nie mogliśmy podejść bliżej niż na jakieś 50-60 metrów bo od razu jeden ze strażników zaczął krzyczeć. Na szczęście pozwolił nam zrobić zdjęcia z tej odległości. Następnie opuściliśmy teren pałacu przez jedną z licznych bram. Swoją drogą ciekawe jest, że wejść na teren można tylko przez jedną bramę, która jest mała, ciasna i jakaś boczna, a nie przez którąś z dużych reprezentacyjnych.

Meczet na terenach pałacu
Pałac Królewski
Pilnie strzeżone wejście do Pałacu
Pałac Królewski

W drodze powrotnej, jeszcze w części poza mediną mijaliśmy duży kościół katolicki – Katedrę Św. Piotra, co w Maroku nie zdarza się często.

Katedra Św. Piotra

Przez medinę dotarliśmy do Kazby al-Udaja, która leży u ujścia rzeki Bu Rakrak do oceanu. Częścią kazby jest Ogród Andaluzyjski – taki mały park otoczony murami kazby gdzie w cieniu drzew, wśród śpiewu ptaków i śpiących kotów przysiedliśmy na małe co nieco.

Mury Kazby
Kazba u ujścia rzeki
Ogród Andaluzyjski
Ogród Andaluzyjski

Następnie ruszyliśmy wąskimi uliczkami kazby. Wszystkie domy pomalowane są tu na biało-niebiesko (dół na niebiesko, a góra na biało) co troszkę przypominało nam Chefchaouen. Wędrując po uliczkach dotarliśmy do tarasu widokowego skąd rozpościera się widok na ujście rzeki do oceanu i sam ocean.

Biało-niebieskie domy w kazbie
Biało-niebieskie domy w kazbie
Biało-niebieskie domy w kazbie
Biało-niebieskie domy w kazbie
Biało-niebieskie domy w kazbie
Widok na ujście rzeki Bu Rakrak

Po spacerze uliczkami zeszliśmy na plażę nad oceanem i weszliśmy na jeden z wielkich falochronów wchodzących w głąb oceanu. Po drodze mijaliśmy gigantyczny cmentarz, który rozciąga się na zboczu małego wzgórza niedaleko plaży. Jego teren robi naprawdę wrażenie.

Wielki cmentarz nieopodal plaży

Fale na oceanie były dość duże, takie ze 2-3 metry, i z hukiem rozbijały się o wielkie głazy falochronu tworząc bryzę. Huk tych fal przypominał nam huk przelatującego samolotu i czasami trzeba było uważać aby nie zostać ochlapanym przez rozbryzgującą się wodę. Posiedzieliśmy chwilę obserwując surferów, którzy próbowali swych sił na przybrzeżnych falach. Na końcu falochronu, wśród głazów spotkaliśmy rodzinkę szczurów. Tuż obok czaił się kot ale jakoś szczury nic sobie z tego nie robiły.

Surfer na fali
Miejscowi rybacy wychodzący na połów
Kot czyhający na szczury

Z falochronu wróciliśmy na górę do kazby gdzie usiedliśmy w jednej z małych kawiarenek z widokiem na ocean. Ceny mieli tam dość wysokie, a do tego kelner chciał nas jeszcze dodatkowo naciągnąć. Dopiero jak mu powiedzieliśmy, że inni za to samo płacą mniej to oddał nam kasę. Niestety trzeba uważać na takie numery.

Kolorowe wyroby ceramiczne na jednym ze straganów

Pod wieczór poszliśmy na wcześniejszą kolację aby zdążyć na plażę na zachód słońca. Warto było. Widok był piękny. Wysokie fale, bryza unoszona w powietrzu tworząca taką mgłę, szum oceanu i w dali zachodzące słońce.

Mury kazby w świetle zachodzącego słońca
Stary cmentarz u podnóża kazby
Zachód słońca nad plażą w Rabacie
Wędkarze podczas wieczornego połowu
Zachód słońca nad plażą w Rabacie
Mieszkańcy Rabatu także podziwiają zachód słońca
Mieszkańcy Rabatu także podziwiają zachód słońca
Mieszkańcy Warszawy także podziwiają zachód słońca 🙂
Zachód słońca nad plażą w Rabacie
Zachód słońca nad plażą w Rabacie

Podsumowując Rabat to miejsce, które warto odwiedzić. Jest tu co zobaczyć. Ludzie przyjaźni, nie ma nagabywania i jest bezpiecznie. Nowoczesność przeplata się tu z dawnymi czasami. Naprawdę polecamy.

Panorama Rabatu
Panorama Rabatu

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*