Kolejnym przystankiem w naszej podróży przez Malezję była wyspa Penang, ze swoim największym miastem i stolicą, Gerogetown. Na Penang dostaliśmy się z Langkawi samolotem. Lot trwał jakieś 40 minut. Lotnisko na Penang znajduje się w południowo-wschodniej części wyspy, około 18 km na południe od Georgetown. Z lotniska można jednak łatwo dostać się do miasta autobusami 101, 403 i 403E. Większość autobusów jedzie lub przynajmniej zatrzymuje się w pobliżu Komtar, takiego dużego centrum handlowego w centrum Georgetown. Autobusy miejskie na wyspie są obsługiwane przez firmę Rapid Penang. Za bilety płaci się u kierowcy, a stawka zależy od długości dystansu jaki chcemy przejechać. Minimalnie to 1,40 MYR, a maksymalnie coś koło 5 MYR. Ważne aby mieć gotową, odliczoną kwotę na bilety, bo kierowcy nie wydają reszty i jak nie mamy drobnych, to trzeba przepłacić za bilet. Autobus z lotniska do Komtar jedzie ponad godzinę. Generalnie autobusy na Penang do najszybszych nie należą, bo mają mnóstwo przystanków po drodze, ale w sumie można nimi dojechać do prawie wszystkich atrakcji na wyspie.
Wyspa Penang leży tylko około 3 km na zachód od głównego lądu i można się na nią dostać jednym z dwóch mostów drogowych lub promem. Ma ona około 15-20 km ze wschodu na zachód i około 25-30 z północy na południe. Jej wschodnie wybrzeże jest mocno zurbanizowane i ciągnie się tu jedno wielkie miasto. Centrum i północny-zachód zajmują góry porośnięte dżunglą. Samo Georgetown leży w północno-wschodniej części wyspy nad brzegiem kanału oddzielającego wyspę od głównego lądu. Stąd na główny ląd jest najbliżej. Mieszka tu około 800 tys. mieszkańców. Wielu z nich pracuje w świecie nowych technologii, a samo Penang jest nazywane malezyjską „doliną krzemową”. Tak naprawdę jak jechaliśmy z lotniska to nie bardzo wiedzieliśmy czy jesteśmy jeszcze w jakimś innym mieście czy już w Georgetown, bo cały obszar wyglądał jak jedno wielkie miasto, pełne kilkudziesięciopiętrowych bloków i biurowców, oraz dużych centrów handlowych. Trochę nawet na początku byliśmy przerażeni, gdzie my przyjechaliśmy, bo z okien autobusu nie wyglądało to za ciekawie.
Od 2008 roku historyczna część Georgetown jest na liście światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Było to też pierwsze miejsce w południowo-wschodniej Azji gdzie osiedlili się Brytyjczycy. Na początku XIX wieku był to też ważny port dla eksportu przypraw, których centrum upraw w południowo-wschodniej Azji było właśnie na wyspie Penang. Ponieważ od zawsze było to multi-kulturalne miasto przyciągające mieszkańców różnych narodowości i religii, miasto ma swoisty styl będący mieszanką architektury kolonialnej i azjatyckiej. Dzisiaj na niemal każdym kroku stykają się tu kultury malajska, hinduska i chińska, oraz religie muzułmańska, hinduska i buddyjska. Miasto uznawane jest też za stolicę gastronomiczną Malezji. Wiele osób przyjeżdża tu nie po to aby zwiedzać muzea czy podziwiać miasto, a tylko po to aby dobrze i różnorodnie zjeść w licznych tutejszych restauracjach czy na ulicznych straganach ze street foodem. My też każdego dnia odkrywaliśmy tu różnorodne smaki kuchni hinduskiej, chińskiej i malajskiej stołując się na ulicznych straganach i garkuchniach. Na zwiedzenie samego miasta wystarczy w sumie jeden dzień, ale aby spróbować wszystkich smaków potrzeba dużo więcej wieczorów.
Jednym z najsłynniejszych budynków w mieście jest niebieski dom „ostatniego Mandaryna i pierwszego chińskiego kapitalisty” Blue Mansion. To stary zabytkowy dom stworzony i wyposażony przez jednego Chińczyka Cheong Fatt Tze. Budował on swój majątek od zera, stopniowo stając się jednym z najbogatszych ówczesnych Chińczyków, ambasadorem, a nawet ministrem. Jako miłośnik wina stworzył on też między innymi pierwszą winnicę w Chinach Changyu, która do dzisiaj uważana jest za najlepszą z tego kraju. Dom łączy w sobie architekturę brytyjską i chińską i był budowany zgodnie z zasadami Feng Shui. Wiele elementów wyposażenia zostało sprowadzone z Wielkiej Brytanii. Po wojnie dom został mocno zniszczony przez zamieszkujące go kilkadziesiąt biednych rodzin z kwaterunku i dopiero w 1989 roku przeszedł w ręce ludzi, którzy postanowili przywrócić jego świetność. Cała pieczołowita restauracja budynku odbywała się w uzgodnieniu i pod nadzorem UNESCO i po jej zakończeniu została uznana przez UNESCO jako wzorcowa renowacja i do dzisiaj jest przedstawiana jak przykład jak przywracać świetność dawnym budynkom. Blue Mansion można zwiedzać tylko z przewodnikiem i są tylko trzy wycieczki dziennie o 11:00, 14:00 i 15:30. Bilet wstępu kosztuje 17 MYR. My trafiliśmy na świetnego przewodnika o imieniu Clement. Nie pamiętamy już kiedy wcześniej gdziekolwiek trafiliśmy na takiego fajnego przewodnika. Miał bardzo dużą wiedzę, opowiadał z pasją, a do tego z wielkim poczuciem humoru. Nie dało się nudzić podczas tej wycieczki. Dzisiaj w Blue Mansion znajduje się niewielki hotel z 18 pokojami. Ponoć każdy jest trochę inny. Jest tu też restauracja, a wnętrza domu służyły za plan filmowy wielu filmów, w tym „Indochin” z Catherine Deneuve. Przed niebieskim domem, po drugiej stronie ulicy stoi pięć drewnianych domów zbudowanych przez Cheong Fatt Tze dla służby, gdyż nie chciał on aby jego służba mieszkała z nim pod jednym dachem.
Po wizycie w Blue Mansion ruszyliśmy w kierunku Fortu Cornwalis, ale po drodze zobaczyliśmy jeszcze Kościół Wniebowzięcia, Kościół Św. Jerzego (niestety był on zamknięty) oraz Ratusz. Sam Fort Cornwalis jest w trakcie renowacji więc nie wchodziliśmy do jego środka. Jest to największy stojący do dzisiaj fort obronny w Malezji. Co ciekawe nigdy nie brał on udziału w żadnych walkach. Obok fortu stoi Wieża Zegarowa.
Dalej ruszyliśmy w kierunku wschodniego wybrzeża, wzdłuż którego ciągną się przystanie promowe oraz pomosty wzdłuż których znajdują się historyczne, drewniane domy Chińczyków. Te pomosty nazywają się „jetty”. Jest ich kilka. My odwiedziliśmy Lim Jetty i Chew Jetty. Dawniej takie jetty było swego rodzaju wioską zamieszkałą przez jeden klan. Każda taka wioska ma też swoją świątynię stojącą przed wejściem na jetty. Domy są budowane ze specjalnego drewna odpornego na działanie wody morskiej. Lim Jetty jest ciche i spokojne. Nie można tu prowadzić żadnej działalności komercyjnej. Dla odmiany Chew Jetty to taki mały bazar dla turystów ze sklepami i restauracjami.
Na przeciwko Chew Jetty stoi średniej wielkości hala. To targ jedzeniowy CF NightFood Court. Co ważne działa on także w ciągu dnia. Wieczorami zaś na centralnie ustawionej scenie odbywają się koncerty na żywo. Jest tu wokół przestrzeni ze stołami, kilkadziesiąt stoisk oferujących różnorodne potrawy kuchni azjatyckiej i nie tylko.
Dalej idąc ulicą odchodzącą od wybrzeża na wysokości Chew Jetty, na dawnych kolonialnych budynkach można zobaczyć kilka kolorowych murali, z których też słynie Gerogetown.
Warto też zobaczyć dwa kompleksy dawnych klanów chińskich Sek Tek Tong Cheaah Kongsi i Leong San Tong Khoo Kongsi. Zwłaszcza ten drugi zrobił na nas wielkie wrażenie z niezwykle bogato zdobioną świątynią. Wejście tu kosztuje 10 MYR. Trochę do niego trudno trafić, bo wejście jest ukryte w małej, niepozornej uliczce odchodzącej od ulicy Lebuh Cannon, ale w końcu nam się jakoś udało.
Niedaleko jest także jedna z ciekawszych uliczek Lebuh Armenian. To mała uliczka którą można dojść do ulicy Lebuh Carnarvon, uważanej za główną ulicę miasta. Trochę nie wiemy dlaczego, bo nic tam szczególnego nie ma.
Jak dla nas główną ulicą powinna być Jalan Masjid Kapitan Keling, przy której na długości kilkuset metrów znajdują główne świątynie wszystkich czterech największych religii. Jest tu największy meczet miasta Kapitan Kelin Mosque którego budowę rozpoczęto w 1801 roku, a obecny wygląd uzyskał w 1910.
Około 200 metrów obok, po drugiej stronie ulicy stoi najważniejsza świątynia hinduska Sri Maha Mariammam Temple. Nieco dalej na północ można odwiedzić najważniejszą chińską świątynię Goddess of Mercy Temple znaną także jako Kuan Yin Teng. Na placu przed nią jest mnóstwo gołębi. Prawie jak na Rynku w Krakowie. Zaraz dalej dochodzi się zaś do Kościoła Św. Jerzego, o którym pisaliśmy wcześniej.
Spacerując po ulicach miasta mija się wiele zabytkowych postkolonialnych budynków. Jest ich tu ponoć około 5 tys., tak więc jest co oglądać, mimo że kilkaset kolejnych zostało swego czasu zniszczonych, gdy ówczesny rząd Malezji postanowił „odmłodzić” centrum Georgetown i wybudować tu wieżowce oraz centra handlowe. Dopiero protesty mieszkańców skłoniły w końcu władze do zmiany decyzji i tym samy ocaliły historyczne dziedzictwo miasta.
Georgetown to na pewno miasto, do którego warto zajrzeć i w którym pobyt będzie się miło wspominało. Nam się bardzo podobało i gorąco polecamy. Georgetown to także dobry punkt wypadowy do zwiedzania innych rejonów wyspy Penang, ale o tym już w następnym odcinku.
Pingback: Wyspa Penang – okolice Georgetown – Bachurze i ich podróże
Pingback: Cameron Highlands – kraina herbaty i omszonych lasów – Bachurze i ich podróże