Naszym kolejnym przystankiem w Kambodży było miasto Siem Reap, gdzie zjeżdżają tysiące turystów aby zobaczyć odległe o parę kilometrów stąd pozostałości dawnej stolicy imperium khmerskiego Angkor, w tym zespół pradawnych świątyń ze słynną Angkor Wat na czele. Dotarliśmy tam z Kratie minivanem za 12 USD od osoby. W założeniu miał to być taki lepszy minivan, gdzie jedno miejsce miało przypadać na jednego pasażera, ale w rzeczywistości w środku podróżowało 2-3 osoby więcej niż było miejsc. Oczywiście po raz kolejny w Kambodży spotkaliśmy się z sytuacją, że minivan do przewozu turystów, czyli z założenia osób z bagażem, nie ma nawet skrawka miejsca na bagaż i zajmują one każde wolne miejsce pod i między siedzeniami, co skutkuje tym, że często jedzie się z kolanami tuż pod brodą, bo leżące na podłodze bagaże nie pozwalają oprzeć na niej nóg. I jakoś miejscowi kierowcy i właściciele tych minivanów nie rozumieją w ogóle uwag i podpowiedzi, że powinni zrezygnować z jednego rzędu siedzeń aby wygospodarować przestrzeń na bagaże. Oczywiście po drodze było kilka postojów, w tym już koło 11-tej na obiad. Mieliśmy też przeprawę promem, ale ta akurat poszła bardzo sprawnie i szybko. Na koniec kierowca zaczął rozwozić miejscowych po zakątkach Siem Reap, na co straciliśmy około dodatkowej godziny. W sumie cała 400-sto kilometrowa podroż trwała prawie 8 godzin, choć ponoć miała trwać 5-6.
Samo Siem Reap nie ma za bardzo nic ciekawego do zaoferowania. Jest to po prostu miejsce noclegu dla rzeszy turystów zmierzających każdego dnia w kierunku Angkor. My również skupiliśmy się głównie na kompleksie Angkor, a z samego Siem Reap udało nam się zobaczyć świątynię Wat Prom Rath, słynną ulicę Pub Street z niezliczoną ilością pubów, restauracji i knajpek oraz kilka okolicznych uliczek, gdzie oprócz kolejnych restauracji i pubów króluje też handel lokalnymi wyrobami, pamiątkami itp. – taki duży uliczny targ. Jest tu też uliczka wzdłuż rzeki Siem Reap, na której co wieczór parkują wózki ze street foodem gdzie i my się stołowaliśmy, gdyż trzeba przyznać, że pomijając ten street food, to ceny jedzenia w tutejszych restauracjach nie należą do najniższych. Jest to o tyle ciekawe, że akurat ceny piwa w tych samych knajpach są często dużo niższe niż w innych regionach Kambodży, a promocje typu Happy Hours trwają niekiedy cały dzień.
Jeszcze tego samego dnia, w którym przyjechaliśmy do Siem Reap, udało nam się dogadać co do ceny z jednym z setek kierowców tuk-tuków, za trzydniowy objazd świątyń. Stanęło na 45 USD z początkowych 60 USD za trzy dni, w tym również wizytę w oddalonym o prawie 40 km Banteay Srei oraz jeden wschód i jeden zachód słońca na terenie Angkor, a za wschód słońca kierowcy tuk-tuków zazwyczaj doliczają ekstra 3 USD.
Jak pisaliśmy na wstępie Angkor to dawna stolica imperium Khmerów istniejącego w okresie IX-XV wieku. Lata jej świetności przypadały na XII-XV wiek. Było to swego czasu największe miasto ówczesnego świata, które zamieszkiwało około miliona ludzi. Na kompleks Angkor składają się kamienne budowle i ich ruiny. Głównie dawne świątynie, ale też obszary leśne i zbiorniki wodne, łącznie ponad 400 km2. Od 1992 roku jest on wpisany na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. Do dzisiaj nie wiadomo dokładnie dlaczego to miasto zostało nagle opuszczone. W 1432 roku po najeździe tajskim przeniesiono stolicę państwa Khmerów w okolice dzisiejszego Phnom Penh i tę datę uważa się za koniec ery Angkor w historii Kambodży. Miasto nie wyludniło się jednak z dnia na dzień, tylko prawdopodobnie stawało się to stopniowo i teren powoli zarastała dżungla. Na nowo miejsce to zostało odkryte w 1861 przez francuskiego podróżnika Henri Mouhot’a, którego okrzyknięto odkrywcą zaginionego miasta. Sądził on bowiem, że odkryte przez niego budowle są znacznie starsze i nie mają nic wspólnego z żyjącymi tam i uznanymi przez niego za barbarzyńców Khmerami. Odkrycie Angkor wywołało swego rodzaju gorączkę poszukiwaczy skarbów, którzy przyjeżdżali tu głównie aby wywieźć co cenniejsze znaleziska. I faktycznie wiele bezcennych zabytków wywieziono stąd bezpowrotnie. Od początku XX wieku ruszyły tu prace konserwatorskie, które trwają do dzisiaj z przerwą na okres panowania Czerwonych Khmerów, którzy wyrzucili cudzoziemskich konserwatorów i zniszczyli wiele cennej dokumentacji. Na terenie Angkor stworzyli oni poligon, a mury świątyń służyły im za strzelnice. W latach 90-tych XX wieku, kiedy odrodziło się Królestwo Kambodży rozpoczęło się wielkie rozminowywanie tego terenu. Dzisiaj to jedno z najczęściej odwiedzanych miejsc na świecie i marzenie nie jednego podróżnika czy turysty. To także miejsce pielgrzymek dla Buddystów z Kambodży i nie tylko. Ale co warto podkreślić, na terenie Angkor wciąż żyje około 130.000 ludzi rozsianych w ponad 112 wioskach.
Wizytę w Angkor należy rozpocząć od zakupu biletów. Bilety można kupić tylko w jednym miejscu w Siem Reap na ulicy Street 60 obok Angkor Panorama Muzeum, skąd do samych ruin i świątyń jest jeszcze ponad 5 km. Kasy biletowe obok Angkor Panorama Muzeum to nowo zbudowane centrum obsługi turystów. Czytaliśmy wcześniej, że po bilety stoi się w strasznie długich kolejkach i ponoć tak faktycznie kiedyś było. Teraz w nowym centrum jest mnóstwo okienek kasowych i nam udało się kupić bilety bez żadnego czekania wprost od ręki. Mimo, że w centrum było dość sporo osób, to kolejek praktycznie nie było nigdzie.
Dla odwiedzających Angkor są trzy rodzaje biletów: bilet jednodniowy za 37 USD (uprawniający do zwiedzania w dniu zakupu), trzydniowy za 62 USD (uprawniający do zwiedzania przez trzy dowolne dni w ciągu 10 dni od daty zakupu) oraz siedmiodniowy za 72 USD (uprawniający do zwiedzania przez 7 dowolnych dni w ciągu miesiąca od daty zakupu). Tak więc tanio nie jest. Co ważne można płacić kartami kredytowymi bez żadnych dodatkowych prowizji. Kasy biletowe są czynne od 5:00 do 17:30. Bilety zakupione w danym dniu po 17:00 są już ważne na następny dzień, ale uprawniają także do wejścia na teren Angkor w dniu zakupu na zachód słońca. Na razie nie ma oficjalnie opcji zakupu biletów on-line. Ponoć prace trwają, ale nie wiadomo czy i kiedy się skończą. Są jakieś portale, które oferują zakup on-line, ale po pierwsze nie wiadomo czy takie bilety będą potem honorowane, a po drugie ich cena jest o około 50% wyższa od oficjalnych cen. Same świątynie można zwiedzać codziennie od 7:30 do 17:30 oprócz Angkor Wat i Sras Srang, które otwierają swoje podwoje już od 5:00 rano, aby móc tam obserwować wschody słońca i zamykają się o 17:30 oraz Phnom Bakheng i Pre Rup, które są otwarte od 5:00 do 19:00 gdzie można obserwować zachody słońca. Świątynia Banteay Srei zamykana jest zaś już o 17:00. Między świątyniami można przemieszczać się na piechotę, ale jako, że odległości są czasami dość duże, to nie jest to optymalne rozwiązanie. Inne opcje to na rowerach, skuterach, które można wypożyczyć oraz tuk-tukami czy nawet samochodami. Przed wjazdem na teren kompleksu na specjalnych punktach kontrolnych sprawdzane są bilety, które potem są jeszcze raz sprawdzane przy wejściu do każdej ze świątyń. Bilety są imienne ze zdjęciem (nie trzeba mieć swojego zdjęcia, bo podczas zakupu są one robione za darmo i od razu drukowane na bilecie). Na terenie kompleksu jest wiele miejsc gdzie można kupić zimne napoje czy coś zjeść. Są też sklepiki z pamiątkami itp. Kierowcy tuk-tuków zazwyczaj mają na pokładzie turystyczną lodówkę gdzie trzymają schłodzoną wodę mineralną, którą oferują za darmo swoim pasażerom. Mimo to warto mieć na wszelki wypadek swoją wodę, bo idzie jej tam naprawdę sporo. Trzeba też pamiętać o nakryciu głowy i filtrach przeciwsłonecznych, bo duża część terenu jest otwarta, a słońce tu praży niemiłosiernie. Jako, że odwiedza się świątynie, to należy też pamiętać o odpowiednim stroju czyli zakrytych ramionach i kolanach, chociaż z tymi kolanami nie są aż tak bardzo restrykcyjni. Ważne aby szorty nie były za krótkie. Dla ułatwienia zwiedzania opracowano dwie główne trasy: małą i dużą pętlę. Dla osób mających jeden dzień zaleca się tę małą, która zawiera najważniejsze świątynie. Jest też opcja zrobienia dwóch pętli w jeden dzień. Naszym zdaniem jest to spokojnie do zrobienia, ale wymagałoby to jednak niezłego samozaparcia, i szybkiego oraz sprawnego zwiedzania i przemieszczania się pomiędzy świątyniami. Trzeba wtedy zacząć o 5:00 rano wschodem słońca, najlepiej nad Angkor Wat i skończyć dzień jego zachodem nad jedną z dwóch później zamykanych świątyń. My jednak rozłożyliśmy sobie te dwie pętle plus świątynię Banteay Srei na trzy dni, aby nie pędzić i móc nacieszyć się widokami. Nie trzymaliśmy się też sztywno podziału na małą i dużą pętlę, a po prostu zwiedzaliśmy po swojemu.
Pierwszego dnia po zakupie biletów naszym pierwszym przystankiem była buddyjska świątynia Bayon. To jedna z największych i naszym zdaniem jedna z trzech najładniejszych świątyń w całym kompleksie. Zbudowano ją jako trój-poziomą budowlę z kamiennych bloków bez żadnej zaprawy. Było tam 64 wieże, z których do dzisiaj przetrwało tylko 53. Na wieżach umieszczono duże płaskorzeźby ludzkich twarzy. Już tu zderzyliśmy się z masą turystów, głównie grupami chińskich i japońskich wycieczek, które są bardzo głośne. No ale trzeba to po prostu zaakceptować i mimo tych tłumów próbować nacieszyć się widokami. Świątynia Bayon stoi w centrum dawnego miasta Angkor Thom, otoczonego murem w którym jest pięć bram. My wjechaliśmy bramą południową.
Tuż obok Bayon w kierunku północnym są ruiny kolejnej świątyni Baphuon, do której można dojść długim kamiennym pomostem. To świątynia hinduska zbudowana na cześć boga Shivy. W XV wieku została ona przekonwertowana na świątynię buddyjską.
Weszliśmy na jej szczyt, a następnie przeszliśmy do świątyni Phimeanakas, która stoi na północ od Baphuon. To dawna świątynia królewska, która stała obok pałacu królewskiego, który nie zachował się do dzisiaj. Ma ona kształt trzy-stopniowej piramidy. Tylko król mógł wchodzić do tej świątyni.
Nieco na wschód od Phimeanakas dochodzi się do dawnych królewskich tarasów zwanych Tarasami Słoni, z którego król mógł obserwować uroczystości, a także przyjmował tu poddanych aby wysłuchać ich problemów i skarg. Z tarasów widać też po drugiej stronie drogi ruiny budynków North Khleang i South Khleang, których przeznaczenia nie odkryto i wież Prasat Suor Prat, których było 12, i których funkcji także do dzisiaj nie poznano.
Następnie zaczęliśmy szukać naszego tuk-tuka, ale nigdzie nie mogliśmy go zlokalizować. Dopiero telefonicznie udało nam się dogadać z kierowcą gdzie będziemy na niego czekać i po minucie po nas podjechał. Przez bramę północną opuściliśmy Angkor Thom i pojechaliśmy do świątyni Preah Khan.
Ta świątynia jest dość mocno zniszczona. Można tu zobaczyć jak natura zaanektowała ruiny i oplotła kamienie korzeniami drzew. Zaskakujące jest, jak pomimo tylu wieków, dobrze zachowały się niektóre płaskorzeźby i misternie zdobione reliefy.
Kolejną świątynią na naszej trasie była Neak Pean. Droga do niej wiedzie przez długi most nad na wpół wyschniętym zbiornikiem wodnym. Sama świątynia jest niewielka i jest zbudowana na sztucznej wyspie na małym stawie. Naszym zdaniem to jedna z najmniej ciekawych budowli w całym kompleksie.
Kolejny przystanek naszej wycieczki to niewielka świątynia Ta Som. Jest ona także dość mocno zniszczona. Tu także można zobaczyć niezwykle kształty korzeni drzew oplatających ruiny świątyni.
Po wizycie w Ta Som udaliśmy się do kolejnej świątyni East Mebon. Kiedyś stała ona na sztucznej wyspie obecnie całkowicie wyschniętego zbiornika wodnego i można było do niej dostać się tylko łodzią. Stąd po jej każdym boku znajdują się schody na platformy, do których te łodzie mogły przybijać.
Kolejnym naszym przystankiem była świątynia Pre Rup. Jest to jedna z dwóch świątyń polecana do oglądania zachodu słońca. My też pierwotnie planowaliśmy tu właśnie go zobaczyć. Jednak po pierwsze byliśmy tu już koło 13-tej, więc do zachodu było jeszcze mnóstwo czasu, a po drugie naszym zdaniem nie ma tu nic szczególnego do podziwiania zachodu słońca, gdyż ze świątyni od zachodu jest widok tylko na las.
Zdecydowaliśmy więc, że zachód będziemy podziwiać innego dnia i w innym miejscu, a nasze zwiedzanie kontynuowaliśmy jadąc do świątyni Banteay Kdei. To nie tak często odwiedzana świątynia, więc było tu relatywnie pusto i spokojnie. Można było więc w ciszy pospacerować wśród ruin.
Po drugiej stornie drogi jest zaś zbiornik wodny zwany Srah Srang. To dawny zbiornik magazynujący wodę dla Angkor zbudowany, gdy wcześniejszy podobny zbiornik East Baray stał się zbyt zamulony. Na jego brzegach znajdują się niewielkie ruiny. To także jedno z dwóch miejsc polecanych na oglądanie wschodu słońca.
Następnie namówiliśmy kierowcę tuk-tuka, aby jeszcze zobaczyć ruiny Bat Chum leżące nieco z boku tradycyjnych tras i wydawało nam się nawet, że kierowca nie bardzo wiedział gdzie to jest. No ale z pomocą nawigacji dotarliśmy i tam. To bardzo mała świątynia z trzema mocno zniszczonymi wieżami, które można zobaczyć tylko od zewnątrz.
Wracając do hotelu zatrzymaliśmy się jeszcze przy świątyni Kravan Temple. To także niewielka świątynia z pięcioma ceglastymi wieżami stojącymi w rzędzie na wspólnej platformie. To był już ostatni punkt naszego pierwszego dnia. Zmęczeni, ale zadowoleni wróciliśmy do Siem Reap.
Kolejnego dnia pobudka była o 4:15. O 5:00 byliśmy już w tuk-tuku i w ciemnościach jechaliśmy w kierunku Angkor Wat. Tego dnia chcieliśmy zobaczyć najsłynniejszą tutejszą świątynię o wschodzie słońca. Takich jak my były chyba tysiące. Jadąc w tym mroku przez Siem Reap wszędzie widać było inne tuk-tuki, małe busy i autokary z turystami także zmierzającymi w to samo miejsce. Po dotarciu na parking niedaleko Angkor Wat, dalej w ciemnościach ruszyliśmy w kierunku świątyni, wraz z tłumem innych turystów. Przed świątynią po obu stronach prowadzącego do niej kamiennego duktu znajdują się zbiorniki wodne. O tej porze roku nie było w nich zbyt dużo wody, ale i tak większość czekających na wschód słońca czeka właśnie u ich brzegów, aby nie tylko zobaczyć słońce wschodzące nad świątynią, ale także zobaczyć odbicie konturów świątyni w wodach tych zbiorników. Wokół krążyli miejscowi oferujący kawę i śniadanie w pobliskich straganach.
Po około 15-20 minutach czekania niebo powoli zaczęło się rozjaśniać i naszym oczom coraz wyraźniej ukazywała się majestatyczna świątynia Angkor Wat.
To największa religijna budowla świata, najsłynniejsza i najważniejsza z całego kompleksu Angkor. Jej kontur znajduje się na fladze Kambodży, a także na pieniądzach i oczywiście wszelkiego rodzaju pamiątkach i gadżetach dla turystów. Angkor Wat w lokalnym języku znaczy „świątynia miejska”. Szacuje się, że budowano ją przez około 37 lat, a jej budowę zaczęto w 1113 roku, ku czci hinduskiego bóstwa Wisznu, na południe od królewskiego miasta Angkor Thom. Uważa się, że przy jej budowie pracowało 55 tys. ludzi, z czego większość była wykorzystywana niewolniczo. Jest ona naprawdę wielka i imponująca. Z daleka widać jej charakterystyczne wieże, jedną centralną i cztery narożne, które w czasach świetności pokryte były złotem.
Niesamowite wrażenie robi też jej zewnętrza ściana pod krużgankiem z kamiennymi płaskorzeźbami, których łączna długość ma ponad 900 metrów. Płaskorzeźby przedstawiają ponad 20 tys. postaci z indyjskich eposów. Ponoć każda z nich ma inną twarz. Widać tu między innymi wojowników na słoniach, piechurów, wizualizację piekła i nieba, a także życie codzienne dworu. Najsłynniejsza płaskorzeźba to „Ubijanie morza mleka” na której bogowie wraz z demonami ubijają mleko, aby wydobyć z jego głębin eliksir nieśmiertelności.
Można tu też wejść na górny poziom skąd rozciąga się widok na samą świątynię, jak i okolicę. Aby się dostać na górę trzeba odstać swoje w kolejce, bo ilość osób, która na raz może przebywać na górze jest limitowana. Całość czyli wschód słońca i zwiedzanie świątyni zajęło nam 3 godziny. Kasia nie mogła się nacieszyć widokiem, gdyż zobaczenie Angkor Wat na własne oczy było jej wielkim marzeniem. No ale w końcu musieliśmy ruszyć dalej, bo kolejne świątynie czekały.
Po wizycie w Angkor Wat podjechaliśmy tuk-tukiem do wschodniej bramy w otaczającym Angkor Thom murze, a następnie wróciliśmy zobaczyć ruiny South Khleang, o których pisaliśmy wcześniej. Tuż obok widzieliśmy jeszcze świątynię Preah Vihear Bram Pi Lveng i Pagodę Preah Ang Tang To.
Potem znowu tuk-tukiem przez Bramę Zwycięstwa opuściliśmy Angkor Thom i udaliśmy się do leżących na przeciw siebie, po obu stronach drogi, ruin niewielkich świątyń Chau Say Tevoda i Thommanon.
Kolejny przystanek to świątynia Ta Keo. Chyba najbrzydsza ze wszystkich. Nam kojarzyła się z bunkrami na Westerplatte, bo zbudowana była z wielkich, surowych, szarych głazów bez żadnych dekoracji.
Szybko więc zakończyliśmy jej zwiedzanie i pojechaliśmy do Ta Prohm. To z kolei jak dla nas, jedna z trzech, razem z Bayon i oczywiście Angkor Wat, najciekawszych i najpiękniejszych świątyń całego kompleksu. Zajmuje ona duży obszar i znajduje się w stanie zbliżonym do tego w jakim została odkryta. Jest mocno zniszczona, ale co tu najpiękniejsze to mocno „zatopiona” w okalający ją las. Jest tu mnóstwo drzew, których potężne korzenie porastają kamienne ruiny tworząc przepiękne formy i kształty. Było tam naprawdę magicznie. W 2001 roku kręcono tu część scen do filmu Lara Croft z Angeliną Jolie, która potem adoptowała jedno z kambodżańskich dzieci. To był ostatni przystanek drugiego dnia.
Nie było jeszcze jakoś późno, ale jako że zobaczyliśmy praktycznie już wszystko i po wczesnej, porannej pobudce postanowiliśmy wrócić do Siem Reap aby trochę odpocząć.
Trzeciego dnia umówiliśmy się z kierowcą na start o 12:30, bo mieliśmy do przejechania tuk-tukiem ponad 30 km w jedną stronę do świątyni Banteay Srei, i w końcu chcieliśmy zobaczyć zachód słońca, więc nie chcieliśmy skończyć za wcześnie, aby nie trzeba było zbyt długo na niego czekać. Banteay Srei to taka perełka. Nie jest to zbyt duża świątynia i do tego położona z dala od ścisłego kompleksu, więc zagląda tu znacznie mniej osób niż do świątyń w nim położonych. A szkoda, bo jest ona bardzo ładna, szczególna i inna od pozostałych. Wyróżniają ją kunsztowne zdobienia ścian, którymi pokryta jest niemal każda z nich. Jest ona nazywana klejnotem sztuki khmerskiej. Co ważne obowiązuje tu ten sam bilet co do pozostałych świątyń.
Po zwiedzeniu świątyni wróciliśmy do głównego kompleksu. Powoli zbliżała się 16-ta. Słońce było już coraz niżej i nie grzało już tak mocno. Jadąc przez lasy okalające świątynie często widzieliśmy małpy, które przechodziły przez drogę lub siedziały tuż przy niej. Niektórzy turyści zatrzymywali się i karmili je aby sobie porobić zdjęcia i chyba nie zdawali sobie sprawy, że przez takie zachowanie z każdym rokiem małpy stają się coraz bardziej przyzwyczajone do ludzi i ich poczęstunków, i z czasem będą coraz agresywniej domagały się jedzenia od kolejnych turystów. Już teraz przy drodze stoją znaki ostrzegające o możliwym ataku małp, a za jakiś czas to trzeba będzie ich unikać.
Dojechaliśmy w końcu do świątyni Phnom Bakheng, która jest uważana za najlepsze miejsce do obserwacji zachodu słońca. Świątynia ta znajduje się na południe od Bayon zaraz za murami Angkor Thom i na północny zachód od Angkor Wat. Stoi ona na wzgórzu, na które wejście drogą przez las zajmuje około 15-20 minut. Ze względów bezpieczeństwa na teren świątyni może naraz wejść maksymalnie 300 osób i dlatego po wejściu na wzgórze może się zdarzyć, że trzeba poczekać parę minut w kolejce, aż osoby opuszczające świątynię zrobią miejsce dla kolejnych zwiedzających. A jeśli chce się zobaczyć zachód słońca to warto tu być koło 16:00-16:30 aby być pewnym, że uda się wejść i już na terenie świątyni poczekać na sam zachód słońca. My tak właśnie zrobiliśmy. Byliśmy w świątyni jakieś 15 minut po 16-tej, a już tam siedziało i czekało za zachód kilkadziesiąt osób.
Ze świątyni Phnom Bakheng, właściwie jej północno-wschodniego narożnika można zobaczyć w oddali Angkor Wat.
Natomiast patrząc na zachód w oddali widać sztuczny zbiornik wody Teuk Thia i właśnie nad nim zachodzi słońce. Czekając na zachód słońca patrzyliśmy na Angkor Wat i obserwowaliśmy ludzi czekających razem z nami. Sam zachód słońca nie był jakoś specjalnie spektakularny. W sumie to widoki były takie sobie. Spodziewaliśmy się czegoś znacznie lepszego.
Po zachodzie słońca zeszliśmy na dół, gdzie czekał nasz tuk-tuk i wróciliśmy do hotelu. To był już definitywny koniec naszego spotkania z Angkor. Jest to niezwykłe miejsce, które skłania do różnych refleksji, w tym do tych nad przemijaniem. Na pewno to konieczny punkt programu podczas zwiedzania Kambodży i to pomimo w sumie wysokich kosztów, bo nas trzydniowe bilety plus tuk-tuk kosztowały razem prawie 170 USD, ale warto było. Nie jest też aż tak tłoczno, jak to wiele osób opisuje. Fakt jest tu sporo ludzi, ale da się spokojnie to zwiedzać i nie czeka się w jakiś kolejkach, a i bilety kupuje się teraz szybko i sprawnie.
Pingback: Ayutthaya dawna stolica Tajlandii – Bachurze i ich podróże
Pingback: Tainan – dawna stolica Tajwanu – Bachurze i ich podróże