Po krótkiej wizycie w Pakse na kolejne dwa dni przenieśliśmy się na wschód do Tad Lo. Autobus z Pakse (z dworca południowego) jedzie około 2 godzin. Bilety kosztują po 30.000 LAK od osoby. Niestety dworzec południowy jest około 10 km od centrum miasta, więc trzeba tam dojechać tuk-tukiem. Nam udało się wynegocjować cenę 30.000 LAK, chociaż standardowo to 40.000 LAK. Autobus tak naprawdę jedzie do Salavan i do Tad Lo trzeba wysiąść po około 77 km na skrzyżowaniu drogi prowadzącej do Salavan i bocznej drogi odchodzącej do Tad Lo. Stąd do Tad Lo jest jeszcze niecałe 2 km i za dojazd do wsi życzą sobie po 10.000 LAK od osoby. Tad Lo to niewielka wieś nad rzeką Xe Set leżącą na skraju Płaskowyżu Bolaven, który słynie między innymi z tutejszych plantacji kawy i herbaty. Średnia tutejsza wysokość nad poziomem morza to 1.000-1.350 metrów. Przez płaskowyż przepływa kilka rzek, które tworzą malownicze wodospady. I właśnie one skłoniły nas do przyjazdy w te strony. W Tad Lo zamieszkaliśmy w małym bungalowie. Przed przyjazdem do wsi nie mogliśmy znaleźć żadnego noclegu w internecie i po raz pierwszy zaryzykowaliśmy przyjazd w ciemno bez zarezerwowanego wcześniej noclegu. Na miejscu okazało się, że jest tu sporo gesthouse’ów i nie było problemu aby coś znaleźć.
Po przyjeździe ruszyliśmy od razu na pierwsze wodospady. Już kilkaset metrów od naszego bungalowu był pierwszy z nich – Wodospad Tad Hang. Leży on tuż przy drodze i można go podziwiać z mostu nad rzeką, ale można też podejść bliżej. Jednak jak się okazało drewniany pomost wiodący w jego kierunku od drogi to prywatna własność i za przejście nim skasowano nas 2.000 LAK. Ciekawe jest to, że wszyscy Laotańczycy przechodzą przez dziurę w płocie jakieś 15 metrów obok kasy biletowej i nikt się nimi nie interesuje i nie chce od nich pieniędzy. My byliśmy za porządni i chcieliśmy wejść oficjalnie to musieliśmy płacić. 2.000 LAK to cena za jedną osobę ale nam się udało wejść we dwójkę na jeden bilet. U podnóża wodospadu było wiele lokalnej młodzieży kąpiącej się w ubraniach, albo siedzącej na kamieniach pośród płynącej wody.
Kilkaset metrów dalej w górę rzeki jest kolejny wodospad – Wodospad Tad Lo. Dostać się do niego najlepiej ścieżką prowadzącą pod górę wzdłuż prawego brzegu rzeki. Dochodzi się do długiego drewnianego mostku przecinającego rzekę powyżej wodospadu Tad Hang. Można albo przejść tym mostkiem na drugą stronę i dalej iść w górę szlakiem lewym brzegiem rzeki, albo pozostać na prawym brzegu i iść dalej w górę. My postanowiliśmy przejść na lewy brzeg drewnianym mostkiem, a potem wrócić z góry prawym brzegiem robiąc coś w rodzaju pętli.
Po dojściu do wodospadu Tad Lo znowu trafia się na drewniany most, którym można wrócić na prawy brzeg tuż poniżej wodospadu. Przejście tym mostem kosztuje 3.000 LAK. Po przejściu na prawy brzeg wspięliśmy się jeszcze trochę na samą górę wodospadu i tam po kamieniach doszliśmy do samego nurtu rzeki. Było tam kilku śmiałków, którzy skakali w dół (a było to kilkadziesiąt metrów) ze szczytu wodospadu.
Na dole, u jego stóp można się kąpać. Z góry wodospadu rozciąga się ładny widok na dolny bieg rzeki.
Z wodospadu Tad Lo zeszliśmy w dół ścieżką po prawej stronie rzeki i doszliśmy do Tad Lo Lodge. To jeden z droższych noclegów w okolicy. Na jego terenie, na trawie w kilku miejscach siedzieli miejscowi w małych grupkach i piknikowali. To było niedzielne popołudnie i wszędzie pełno też było ludzi kąpiących się w rzece.
W okolicach Tad Lo Lodge codziennie o 7:30 rano i 16:30 po południu można obserwować kąpanie słoni w rzece. Zaczekaliśmy więc tu aby to zobaczyć. W końcu pojawiły się dwa słonie, które na co dzień są wykorzystywane do przejażdżek dla turystów, w towarzystwie swoich opiekunów. Słonie wchodziły do rzeki z opiekunem na grzbiecie, a następnie zanurzały się w wodzie i wtedy opiekun mył im głowę oraz grzbiet. Potem jeszcze chwilę słonie już same taplały się w rzece. Po wyjściu z wody zajęły się jedzeniem, które przygotowali im opiekunowie. Można było podejść do słoni i je pogłaskać. Wszytko to trwa około 20 minut. Po spotkaniu ze słoniami wróciliśmy do wioski na kolację.
Następnego dnia naszym celem był najwyższy tutejszy wodospad – Wodospad Tat Soung mający 90 metrów wysokości. Aby tam dotrzeć trzeba iść szlakiem w górę rzeki po jej lewej stronie mijając wodospady, które widzieliśmy dzień wcześniej. Miejscowi mówili nam, że szlak jest nieoznakowany i że bez lokalnego przewodnika nie znajdziemy drogi. Jak dowiedzieliśmy się, że przewodnik ma kosztować 200.000 LAK (czyli ponad 20€) od osoby, to stwierdziliśmy, że to jest przegięcie za przeprowadzenie przez pola uprawne i ruszyliśmy sami. Tak naprawdę to przez całą drogę może dwa razy mieliśmy jakieś wątpliwości czy iść w prawo czy w lewo, ale z pomocą nawigacji i rozglądając się po okolicy bez trudu znaleźliśmy właściwą drogę. W miarę szybko idąc przez zarośla dochodzi się do pierwszej wioski o nazwie Chiangtangle (Khiang Tanglae). Na środku wioski jest dość duży plac ze swego rodzaju szopą. Tutaj odbywają się miejscowe ceremonie ku czci duchów przodków. Podczas takich ceremonii miejscowi mieszkańcy tańczą w rytm tradycyjnej muzyki wygrywanej na bębnach, a w kulminacyjnym momencie składają w ofierze zwierzęta jak np. woły.
Przecinając wioskę na wprost wchodzi się znowu na szlak. Tym razem droga wiedzie przez pola. Ponieważ mamy obecnie porę suchą to te pola są całkowicie wysuszone. Ziemia jest popękana i tylko suche groble wyznaczają granice poszczególnych poletek ryżowych. Czasami trafi się jakaś krowa szukająca resztek roślinności na tych jałowych polach. Częściowo roślinność była też wypalona i krajobraz wyglądał dość smutno. Do tego z nieba lał się żar i czuliśmy się bardziej jak w suchej Afryce subsaharyjskiej, niż w z reguły zielonej Azji Płd-Wschodniej. Pewnie w porze deszczowej krajobraz jest tu zupełnie inny.
Idąc przez pola dochodzi się do kolejnej wioski Ban Khiang Tadsoung, w której też na centralnym placu znajduje się podobna ceremonialna szopa. Przechodząc wioskę na wprost wchodzi się powoli w busz porastający brzegi rzeki. Idzie się cały czas w górę rzeki po jej lewym brzegu. Stopniowo droga zaczyna piąć się w górę. Las jest coraz gęstszy a droga coraz bardziej stroma.
Miejscami widać już skalną ścianę, z której spada wąska strużka wodospadu. Czytaliśmy wcześniej, że wprawdzie można wejść na szczyt tego wodospadu, ale ostatni odcinek szlaku jest bardzo stromy, śliski i niebezpieczny i że lepiej dojechać tam na około drogą ponad 5 km z Ban Khiang Tadsoung. My zdecydowaliśmy jednak, że podejdziemy szlakiem pod sam wodospad i nie będziemy się dalej wspinać. Jednak jak już podeszliśmy pod wodospad to na zasadzie „a jeszcze pojedźmy trochę w górę, może będzie lepszy widok” doszliśmy finalnie na sam szczyt. Faktycznie szlak był miejscami zarośnięty, bardzo stromy, nieoznaczony, a suche liście, po których ślizgały się buty utrudniały wspinaczkę, a najgorszy był jej środkowy etap.
Widok z góry wodospadu wynagrodził nam trudy marszu.
Na górze okazało się, że jest ponoć jakiś szlak przecinający rzekę i prowadzący w dół po jej prawym brzegu. Ale wiedząc już, że nie ma tu żadnych oznaczeń, a na naszej nawigacji nie było żadnej drogi, stwierdziliśmy, że nie będziemy ryzykować marszu na oślep i postanowiliśmy wrócić na około drogą do Ban Khiang Tadsoung i tam mostem przekroczyć rzekę, aby wrócić dalej do Tad Lo. Po drodze mijaliśmy lokalne świątynie i wioski.
Próbowaliśmy też złapać stopa i po paru kilometrach marszu w pełnym słońcu, asfaltową drogą wśród pól, w końcu nam się to udało. Nasz zbawca podwiózł nas w okolice Tad Lo Lodge, skąd dalej już wróciliśmy pieszo do naszej wioski. To był wyczerpujący treking, ale byliśmy zadowoleni, że udało nam się nie zabłądzić i finalnie wspiąć się na szczyt wodospadu Tat Soung. Zastanawialiśmy się tylko jak on musi wyglądać w porze deszczowej. Pewnie wtedy to nie jest wąska strużka, a woda się leje w dół z całej skalnej ściany. Musi to super wyglądać. Następnego dnia z samego rana ruszaliśmy dalej, ale o tym przeczytacie już w kolejnym odcinku.
Najczęściej komentowane