Wietnam

Hoi An miasto lampionów

Do Hoi An w środkowym Wietnamie jechaliśmy z wyspy Phu Quoc. W sumie to grubo ponad 1200 km, ale my jechaliśmy z przystankiem na nocleg w Ho Chi Minh. Pierwszego dnia wróciliśmy z Phu Quoc na stały ląd do Rach Gia promem Superdong. Tak jak w poprzednią stronę bilety kosztowały po 330.000 VND od osoby, a prom płynął około 2 godzin i 40 minut. W porcie w Rach Gia zabraliśmy się shuttle busem Futa Bus do dworca autobusowego i stamtąd już normalnym autobusem typu Sleeper pojechaliśmy do Ho Chi Minh. Ta podróż trwała jakieś pięć i pół godziny, a bilety kosztowały po 160.000 VND od osoby. Ponieważ pomimo kilku prób nie udało nam się kupić biletów na pociąg do Da Nang przez internet, bo cały czas był jakiś problem z naszymi kartami, to prosto z dworca autobusowego Ben xe Mien Tay pojechaliśmy autobusem numer 91 w okolice dworca kolejowego w Ho Chi Minh (taka podroż to około 40 minut autobusem i potem jeszcze jakieś 15 minut na piechotę). Potem okazało się, że taki sam problem był z kartami Wietnamczyków czyli generalnie wietnamskie linie kolejowe mają stronę, gdzie teoretycznie można kupić bilety on-line, ale w rzeczywistości ta opcja nie działa. Jednak może w przyszłości uda im się to naprawić, to jakby co to, ta strona to www.dsvn.vn. Nawet jak nie można kupić biletów to można na niej chociaż sprawdzić rozkład i ceny połączeń. My kupiliśmy bilety na następny dzień na dworcu i pojechaliśmy do hotelu na nocleg. Zatrzymaliśmy się w tym samy hotelu co przy naszym pierwszym pobycie w Ho Chi Minh, więc okolicę mieliśmy już obeznaną. Ale co nas zaskoczyło, to fakt, że ta okolica już po nowym roku Tet, ale jeszcze w trakcie tygodniowego okresu kiedy Wietnamczycy świętują, wyglądała nieco inaczej niż przed. Dużo knajpek wcześniej otwartych do późnego wieczoru było pozamykanych. Nawet targ Ben Thanh był już zamknięty koło 20-tej, a ulica przy której był nasz hotel, która poprzednio wieczorami była całkowicie zastawiona motorami, była taka jakaś pusta i stojące na niej motory można było policzyć na palcach obu rąk. No ale my poszliśmy tylko szybko coś zjeść w okolice hali Ben Thanh i wróciliśmy się położyć spać.

Następnego dnia rano jeszcze kupiliśmy jakieś owoce i bułki na drogę i po jedenastej pojechaliśmy na dworzec kolejowy Ga Sai Gon. Pociąg mieliśmy o 12:35, a na miejscu w Da Nang mieliśmy być o 8:37 następnego dnia, a potem czekał nas jeszcze kurs lokalnym autobusem do Hoi An. Czyli mniej więcej czekało nas 24 godziny w podróży. Pociąg do Da Nang kosztował po 550.000 VND za miejsca tzw „soft seat”, czyli takie miękkie fotele, które na zdjęciach wyglądały jak lotnicze, ale w rzeczywistości były wiele gorsze. Chcieliśmy pierwotnie kupić bilety na kuszetki (zwane „hard bed”, po 6 osób w przedziale), ale nie było już miejsc. W wietnamskich pociągach jest jeszcze opcja tak zwanych „hard seat”, czyli twardych, drewnianych ławek oraz „soft bed”, czyli czteroosobowych przedziałów z łóżkami.

Nasz pociąg do Da Nang
W wagonie typu „soft seat”

Generalnie pociąg nie był za czysty. Ani podłoga, ani siedzenia, ani półki na bagaże. Jak zajrzeliśmy na taką półkę przed włożeniem naszych bagaży, to wyglądało jakby tej półki nikt nie sprzątał chyba od roku. Po prostu nie dało się tam położyć bagaży. Poprosiliśmy aby ktoś z obsługi pociągu wytarł tę półkę, ale dostaliśmy tylko szmatkę i musieliśmy zrobić to sami, bo konduktor był od ważniejszych zadań. Wagon był bez przedziałów na około 80 osób. Przez pierwszą połowę podróży był zapełniony mniej więcej w połowie, ale potem dosiadło się wiele osób i był już praktycznie pełen. W naszym wagonie od samego początku trafiła się dwójka małych dzieci i przez większość drogi albo jedno, albo drugie płakało i to dość mocno. Co jakiś czas pani siedząca za nami odbierała telefon i rozmawiała donośnym głosem na cały wagon. Tak więc ze spaniem nie było łatwo. Zaraz po tym jak pociąg ruszył zaczęły się migracje wózków z jedzeniem i piciem. Było ich strasznie dużo i wyglądało na to, że obsługa tego pociągu liczy bardzo dużo osób. Czasami było tak, że jeden wózek jechał w jedną stronę, a drugi w przeciwną i był kłopot bo nie mogły się w wagonie wyminąć. Można było kupić napoje, kawę, herbatę, gotowaną kukurydzę, ale też zupy, kurczaki, ryż itp. My na kolację zjedliśmy sobie taką zupę z wietnamskiego mobilnego Warsa. W nocy było trochę przerwy z tymi wózkami, ale już o świcie zaczęły znowu kursować. W Da Nang byliśmy tuż przed 9-tą rano czyli tylko około 15 minut po czasie. Z dworca mieliśmy niecały kilometr do przystanku autobusowego do Hoi An więc przeszliśmy to na piechotę. Do Hoi An z Da Nang można się dostać autobusem numer 1. Najbliższy przystanek z dworca kolejowego jest na ulicy 162 Ong Ich Khiem. Autobus jeździ co około 20 minut od 5:30 do 18:00. Bilet powinien kosztować 30.000 VND od osoby, ale uwaga, bo cena zależy od humoru pokładowego konduktora i zdolności negocjacyjnych pasażera. Konduktorzy widząc turystów próbują ich skasować więcej niż powinni, bo na przykład mówią, że bagaż jest ekstra płatny itp., ale trzeba się kłócić. My finalnie zapłaciliśmy po 30.000 VND, ale już w drodze powrotnej udało nam się zapłacić tylko po 25.000 VND. Autobus jedzie około godziny.

Jedziemy autobusem z Da Nang do Hoi An
A tak jadą nasze bagaże

Z dworca autobusowego w Hoi An mieliśmy do hotelu ponad 2 km, ale postanowiliśmy przejść to na piechotę co zajęło nam około 30 minut i w hotelu byliśmy tuż przed 11-tą, po ponad 23 godzinach drogi.

W drodze do hotelu

Hoi An to niewielkie miasto gdzie mieszka koło 70 tys ludzi. Leży u ujścia rzeki Thu Bon. Osiedlali się tu kupcy chińscy, japońscy, a potem też europejscy. Stworzyli oni unikatowy układ miejski z wieloma świątyniami i charakterystycznymi domami. W latach 90 XX w. lokalne władze chciały wyburzyć zniszczone i zagrzybiałe domy i wybudować tu bloki, ale dzięki Polakowi Kazimierzowi Kwiatkowskiemu, który prowadził prace konserwacyjne pobliskich świątyń w My Son udało się uratować te budynki, odrestaurować je i przystosować do ruchu turystycznego. Obecnie Hoi An to jedno z najczęściej odwiedzanych miejsc w Indochinach i faktycznie jest tu masa turystów z całego świata. Według wielu przewodników i portali turystycznych to jedno z najpiękniejszych i najbardziej urokliwych miejsc na ziemi. I to też jest prawda. A Kazimierz Kwiatkowski ma tu na jednym z placyków, o nazwie Kazik Park, swój pomnik, na którym zawieszona jest polska flaga.

Pomnik Kazimierza Kwiatkowskiego w Hoi An
Nadrzeczny bulwar w Hoi An
Stoiska ze steet foodem
Jedna z wąskich uliczek starówki w Hoi An
Lampiony wiszące nad ulicami
Jedna z łodzi wożących turystów

Stare miasto w Hoi An to niewielki obszar, który spokojnie można zwiedzić w jeden dzień. Jest tu też niewielka wyspa An Hoi, na którą ze starego miasta można przedostać się mostem An Hoi. Na tej wyspie jest mnóstwo hoteli i hotelików oraz restauracji i głośnych pubów. Nasz hotel również się na niej znajdował. Na wyspie niedaleko mostu An Hoi ciągnie się ulica, na której wieczorem rozpoczyna się nocny market. Można tu kupić pamiątki, biżuterię a przede wszystko spróbować lokalnych potraw w tym lokalnej specjalności Cao Lau, czyli noodli z wieprzowiną i dużą ilością zieleniny.

Nocny market na wyspie An Hoi
Może żabkę?
Modły w jednej ze świątyń koło nocnego marketu

Most An Hoi jest wieczorami strasznie zatłoczony. Każdy chce mieć tu zdjęcie i czasami trzeba się tu po prostu przeciskać przez tłum. Na szczęście stare miasto i cześć wyspy jest wieczorami zamknięta dla ruchu motorów (samochody nie wjeżdżają tu w ogóle) i jest to wtedy jeden wielki deptak. Miasto często nawiedzają powodzie. Kilka z nich było naprawdę poważnych i w niektórych historycznych domach można zobaczyć na ścianach znaki pokazujące dokąd sięgała woda podczas poszczególnych największych powodzi.

Most An Hoi w dzień …
… i oświetlony po zmroku
Most An Hoi
Wskaźniki pokazujące poziom wody w czasie największych powodzi w jednym ze starych domów

Miasto słynie głównie z kolorowych lampionów i faktycznie wieczorem wygląda przepięknie. Są tu chyba tysiące mniejszych i większych lampionów mieniących się różnymi kolorami. Co ciekawe nie ma tu praktycznie żadnych świecących reklam czy szyldów, tylko te lampiony. Jest tu cudownie. To naprawdę jedno z najładniej oświetlonych miast jakie widzieliśmy w życiu, Dodatkowo uroku dodają dziesiątki małych łódek pływających po rzece w okolicach starego miasta, również oświetlone kolorowymi lampionami. Niektóre mają lampiony w kształcie kwiatu lotosu. Starsze panie sprzedają małe, kolorowe, papierowe lampiony ze świeczkami w środku. Turyści kupują te lampiony i puszczają je na wodę. Jest tu mnóstwo restauracyjek i kawiarenek pełnych ludzi o każdej porze dnia, a szczególnie wieczorem. To wszystko naprawdę trzeba zobaczyć, bo trudno to opisać, a zdjęcia nie oddają całego tego uroku i feerii barw.

Kolorowe lampiony w Hoi An
Hoi An wieczorem
Kolorowo oświetlone łodzie na rzece
Rozświetlone lampiony
Lampion wśród gałęzi drzewa
Jedna z kolorowych łodzi
Feeria barw odbijających się w wodzie
Kolorowe lampiony puszczane na wodę przez turystów
Świetlna dekoracja
Kolorowo oświetlona łódź
Łodzie na rzece
Kolorowe dekoracje świetlne
Noworoczna choinka
2019 to rok świni
Kolorowe lampiony nad ulicami  Hoi An
Kolorowe lampiony nad ulicami  Hoi An
Kolorowe lampiony nad ulicami  Hoi An

W wielu miejscach są takie specjalne budki gdzie można za 120.000 VND kupić bilety wstępu (ważny przez 3 dni) na stare miasto. Oczywiście po uliczkach można spacerować za darmo, ale taki bilet ma 5 odcinków, które uprawniają do wejścia do pięciu wybranych miejsc gdzie wymagane są bilety. Mogą to być świątynie, muzea czy miejsca spotkań. W rzeczywistości nie wszędzie sprawdzają bilety albo czasem wpuszczają bez biletów i nam te pięć odcinków wystarczyło na zobaczenie wszystkiego co chcieliśmy, mimo że było tego znacznie więcej niż pięć miejsc.

Budka, w której można kupić bilety

Jednym z najsłynniejszych zabytków Hoi An jest most japoński, zbudowany jak wskazuje nazwa przez Japończyków i jest to jedyny na świecie kryty most ze świątynią buddyjską.

Most japoński
Wejście do świątyni na moście japońskim …
… a to już jej wnętrze
Wejście na most od strony zachodniej
Most japoński wieczorem

My odwiedziliśmy tu kilka świątyń, assembly halls czyli takich miejsc spotkań różnych grup np. kupców japońskich czy kupców z Kantonu, w których też często są małe świątynie, zabytkowych domów, do których można wejść i zobaczyć ich wnętrze czy muzeów.

Zabytkowy dom Phung Hung
Zabytkowy dom Phung Hung
Dom Nguyen Tuong Clan
Jedna ze świątyń
Świątynia Vien Giac
Świątynia Thanh That Cao Dai
Świątynia Tinh Xa Ngoc Cam
Świątynia Tinh Xa Ngoc Cam
Quang Trieu Assembly Hall
Quang Trieu Assembly Hall
Quang Trieu Assembly Hall
Zabytkowy dom Quan Thang
Phuc Kien Assembly Hall
Wietnamski kalendarz. Nasz 10 luty to 6 dzień tutejszego nowego roku
Phuc Kien Assembly Hall
Świątynia Vien Giac
Hai Nam Assembly Hall
Muzeum folkloru
Muzeum folkloru
Zabytkowy dom Tan Ky
Brama The Bau Mu Temple
Pagoda Phap Bao

Często można też wejść do środka domów gdzie lokalne artystki tworzą swoje dzieła – głównie wyszywają i haftują przepiękne obrazy na płótnach. Niektóre z nich to prawdziwe cuda wyglądające jak fotografie lub grafiki 3D.

Jedna z artystek wyszywająca na płótnie …
… a to już gotowe prawdziwe arcydzieła

Jest tu też dużo krawców, gdzie można sobie uszyć lokalne stroje. We wschodniej części starego miasta są dwa targi. Pierwszy mieści się w dwóch halach targowych, z których jedna skupia dużo restauracyjek oferujących lokalne dania za niewielkie pieniądze, gdzie i my się czasami stołowaliśmy, a druga jest już typowo handlową, głównie z żywnością.

Restauracyjki w hali targowej
W drugiej hali można kupić między innymi mięso
No cóż Sanepid pewnie by się tu przyczepił
Stoisko z makaronami
Okoliczne stoiska z owocami i warzywami …
… oraz rybami …
… kurami …
… i zieleniną
Miejscowe handlarki
Część hali z artykułami przemysłowymi
Można też tu kupić lampiony

Kawałek dalej na wschód jest kolejna hala tym razem głównie z materiałami, ubraniami i obuwiem. W okół obu targów na ulicach jest mnóstwo straganów oferujących praktycznie wszystko.

Druga hala targowa z materiałami i ubraniami
Obnośny handel uliczny
Dostawa brył lodu do miejscowych kawiarni

Hoi An to jak na razie najciekawsze miejsce jakie odwiedziliśmy w Wietnamie. To na pewno miejsce, którego nie można pominąć podczas zwiedzania tego kraju. Jak pisaliśmy wcześniej nie ma tu wcale przesady w stwierdzeniach, że to jedno najbardziej urokliwych miast na ziemi. Trzeba tu koniecznie zatopić się w wąskich uliczkach, przysiąść w jednej z kawiarni na pyszną,  aromatyczną kawę po wietnamsku, no i oczywiście zobaczyć miasto wieczorową porą.

Ach co za aromat i ten smak! Pyszna kawa po wietnamsku, a obok mrożona kawa kokosowa

My spotkaliśmy się tu także z wielką życzliwością personelu hotelu Sunset Hoi An, w którym się zatrzymaliśmy. Jedna z recepcjonistek bardzo nam pomogła „oszukać system” i jednak kupić bilety kolejowe przez internet na kolejną część naszej podróży, poświęcając na to dużo swojego czasu, co nam niezmiernie ułatwiło dalszą drogę.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*