Czas spędzony na wyspie Samosir będzie dla nas bardzo miłym wspomnieniem. To tak niezwykłe miejsce, że z planowanych 2 dni zostaliśmy tam nieco dłużej. To miejsce gdzie mogliśmy złapać nieco tchu i odpocząć po ostatnich wojażach. A sprzyjała temu sielankowa atmosfera, serdeczni ludzie, piękno dookoła i dobre jedzenie. Wyspa Samosir otoczona jest wodami jeziora Toba, powstałym z zalania największej kaldery świata, o czym pisaliśmy w poprzednim odcinku naszego bloga. Ma ona około 100 km długości i 34 km szerokości. Zamieszkuje tu lud Batak (który dzieli się jeszcze na sześć grup etnicznych), to potomkowie dawnych ludożerców i łowców głów. Ich pierwotna religia połączona była właśnie z rytualnym kanibalizmem. Jeszcze ponoć w latach 40-tych XX wieku odnotowano tu takie przypadki. Teraz oczywiście nie spotkamy się już z takimi działaniami. Większość wyspy zamieszkują katolicy, głównie protestanci, a muzułmanów jest tu mniejszość. Co jest charakterystyczne dla tej wyspy, jak i północnej i środkowej Sumatry, to domy z dachami wygiętymi w łuk i zakończone szpicami. Są dwie hipotezy pochodzenia takich dachów. Pierwsza mówi o tym, iż nawiązują one do kształtu rogów byka. Druga zaś mówi, że szczególnie w okolicach jeziora Toba, ten kształt nawiązuje do łodzi typu kanu, którymi przybyli na te ziemie pierwsi mieszkańcy. Ornamentyka dachów jak i ścian domów jest bardzo misterna i dekoracyjna. Kiedyś dachy oczywiście były kryte naturalnymi materiałami, teraz niestety zastąpionymi w większości przypadków przez blachę falistą, ale i tak robią wrażenie.
Pierwszego dnia udaliśmy się na dłuższy spacer po wyspie. Ruszyliśmy z Tuk-Tuk, wioski w której mieszkaliśmy, w stronę miejscowości Tomok. Do przejścia mieliśmy ponad 5 km. Po drodze często byliśmy pozdrawiani i zagadywani przez prawie wszystkie mijane osoby. Cały czas słyszeliśmy „Hello mister, how are you?”, oraz sympatyczne dzieciaki wołające za nami „hello, hello”. Tym pozdrowieniom nie było końca.
Po drodze planowaliśmy zobaczyć wodospad, ale gospodarz naszego guesthouse’u powiedział nam, że teraz nie ma w nim wody i że lepiej zobaczyć go z oddali. Faktycznie z drogi było go bardzo dobrze widać. To wysoki, wąski wodospad spadający z pionowej, skalnej ściany. No ale wody w nim faktycznie nie było. Dopiero pod koniec naszego pobytu po dość intensywnych deszczach można było na nim dostrzec wąską strużkę wody.
W Tomok najpierw pochodziliśmy sobie po miejscowym targu oferującym głównie koszulki, tuniki, torby, torebki, ale także owoce i warzywa. Było tam dość kolorowo.
Następnie idąc cały czas wzdłuż stoisk handlowych, dotarliśmy do starego grobowca Króla Sidabutara, który jest w kształcie łodzi. Według legendy Król Sidabutar był pierwszym, który stanął na tutejszej wyspie. Aby wejść na teren grobowca musieliśmy przez ramię przerzucić specjalne szarfy. Wejście jest niby bezpłatne, ale potem trzeba coś wrzucić do skrzynki przy wyjściu. Obok grobowca króla jest jeszcze kilka innych.
Kawałek dalej jest niewielkie muzeum ludu Batak, umiejscowione w jednym z typowych lokalnych domów. Można tam zobaczyć trochę narzędzi, strojów itp.
Wracając w kierunku głównej drogi natknęliśmy się na próby lokalnych tańców.
W drodze powrotnej do Tuk-Tuk złapał nas deszcz. Schroniliśmy się pod dachem jednej z przydrożnych kawiarni aby go przeczekać. Po chwili zatrzymał się jeden kierowca i zaproponował nam podwózkę. Oczywiście chętnie skorzystaliśmy i dzięki temu nie zmokliśmy.
Kolejnego dnia wybraliśmy się takim motorem z przyczepką, aby zobaczyć kolejne atrakcje tej wyspy. Trochę mieliśmy problem, aby taki motor znaleźć, bo poprzedniego wieczoru umówiliśmy się z jedną Panią że zabierze nas jej mąż, ale jak się pojawiliśmy o umówionej godzinie to męża nie było, a pani sprawiała wrażenie jakby mu w ogóle nie przekazała, że miał z nami jechać. W końcu złapaliśmy jakiś przejeżdżający motor i po negocjacjach dogadaliśmy cenę 200.000 IDR. Pierwszym przystankiem było oddalone o 22 km Simanindo. Tam najpierw odwiedziliśmy niewielkie muzeum Huta Bolon. Jest ono poświęcone lokalnym ludom.
Obok muzeum znajduje się plac na którym odbywają się pokazy lokalnych tańców Tor Tor. To tradycyjne tańce ludu Batak. Pokazy dobywają się codziennie o 10:30 i 11:45, a w niedzielę tylko o 11:45. Wstęp kosztuje 50.000 IDR. Pokaz trwa około 45 minut. W czasie pokazu tancerze prezentują 11 tańców. Nam ciężko było odróżnić jeden od drugiego. Tutejsze tańce są raczej statyczne. Głównie to dreptanie i powolne ruchy rąk.
W niektórych tańcach brał udział bawół. Tancerze i tancerki byli ubrani w tradycyjne stroje z nakryciami głowy. Do tańców przygrywała kilkuosobowa lokalna orkiestra, siedząca na tarasie jednego z tradycyjnych domów, stojących w rzędzie za tancerzami.
W drugiej części pokazu tancerze zaprosili do wspólnego tańczenia osoby z widowni. Chętnych nie brakowało. Każdy dostał szarfę i nakrycie głowy.
Na koniec artyści przytaszczyli taką mechaniczną kukłę Sigale gale, przy której potem tańczyli. Za kukłą na ziemi siedziało dwóch tancerzy i za pomocą specjalnego mechanizmu poruszali oni rękoma kukły, a wokół niej inni tańczyli. Po zakończeniu pokazu tancerze zbierali jeszcze „na tacę”.
Z Simanindo pojechaliśmy do Ambarity. To mała wioska niedaleko Tuk-Tuk. Przyjeżdża się tu głównie aby zobaczyć relikty ery megalitycznej. Są tu tak zwane Kamienne Krzesła. Wejście kosztuje 10.000 IDR. To miejsce gdzie w dawnych czasach obradował król ze swoimi doradcami i odbywałby się sądy. Obok stoi kilka tradycyjnych domów Bataków, w tym dom króla.
Kawałek dalej jest miejsce gdzie dokonywano egzekucji. To był cały rytuał. Skazańca najpierw kładziono na kamiennym kręgu i wypędzano z niego złe duchy nacinając go nożem. Potem bili go drewnianym, rzeźbionym kijem by na końcu odciąć mu głowę jednym cięciem. Jeżeli kat nie zdołałby odciąć głowy jednym cięciem, to sam został by ścięty. Ze skazańca wyciągano serce i wątrobę, które mieszano z chili i cytryną, a następnie zjadano. Resztki wyrzucano do jeziora, w którym potem przez 7 dni nie można było się kąpać ani w nim prać.
Z Ambarity wróciliśmy do naszego guesthouse’u i ruszyliśmy na piechotę do oddalonego o parę kilometrów bankomatu, aby wyciągnąć gotówkę. Niestety, pomimo że pieniądze zostały ściągnięte z naszego konta, to bankomat nie wydał nam żadnej gotówki. Mieliśmy więc trochę stresu i problemów, ale na szczęście dzięki kontaktowi poprzez czat z bankiem do wieczora udało nam się odzyskać nasze pieniądze.
W drodze powrotnej do guesthouse’u rozpadał się deszcz. Na szczęście po kilku minutach na chwilę przestał i zdążyliśmy wrócić do siebie, ale jak potem znowu się rozpadał to lało już przez parę godzin. Pod wieczór korzystając z tego, że deszcz chwilowo zelżał, pożyczyłem na godzinę rower i pojechałem do Tomoku, aby z tamtejszego bankomatu pobrać gotówkę. Niestety w między czasie deszcz znowu zaczął padać i trochę zmokłem. Do tego rower miał zepsute przerzutki i jazda po tutejszych górkach oraz dołkach okazała się bardzo męcząca. No ale przynajmniej udało się nam pobrać gotówkę.
Ostatni pełny dzień i prawie cały kolejny, którego już wyjeżdżaliśmy, przeznaczyliśmy na relaks, planowanie kolejnych etapów podróży i nadgonienie blogowych zaległości. Siedzieliśmy sobie nad jeziorem albo na balkonie naszego pokoju. Było błogo i spokojnie. W końcu trochę odetchnęliśmy po wielu intensywnych dniach. Wieczorami chadzaliśmy do lokalnej knajpki, gdzie za niewielkie pieniądze, dużo niższe niż w knajpkach dla turystów, mogliśmy naprawdę smacznie zjeść.
Wyspa Samosir to miejsce godne polecenia. Można tu trochę odpocząć, popływać w jeziorze, ale także poznać ciekawą kulturę ludu Batak. Co warte podkreślenia jest tu o wiele bardziej czysto niż w innych rejonach Sumatry i chociaż wciąż egzotycznie to jakoś tak bardziej „po naszemu”.
Pingback: Bukittinggi i okolice – Bachurze i ich podróże