Jak pisaliśmy w poprzednim odcinku po jednej nocy spędzonej w Suusamyr, kolejnego dnia z samego rana ruszyliśmy w kierunku Toktogul (po polsku prawidłowa wersja to też Toktoguł). Ranek był rześki. W naszym homestay’u zjedliśmy pyszne śniadanie, pożegnaliśmy się z gospodarzami oraz poznanym tu rowerzystą Duńczykiem i zaraz potem ruszyliśmy w drogę. Pierwsze kilkanaście kilometrów to powrót szutrową drogą przez Dolinę Suusamyr do głównej drogi łączącej Biszkek z południem kraju. Tego dnia pogoda była super więc widoki na dolinę były jeszcze ładniejsze niż dzień wcześniej. Wokół pasły się stada koni, owiec i krów, a w oddali po obu stronach ciągnęły się pasma górskie. Po drodze wyprzedziliśmy Duńczyka, który na swoim rowerze wyruszył w kierunku Biszkeku parę minut przed nami.
Po dotarciu do głównej drogi skręciliśmy w lewo w kierunku południa. Przez kilkadziesiąt kilometrów droga prowadzi szeroką doliną ciągnącą się pomiędzy wysokimi górami. Widoki były więc przednie, bo cały czas wokół mieliśmy góry z częściowo ośnieżonymi szczytami, a sama droga jest raczej płaska i w miarę prosta. Jedzie się więc bez problemów. Po około 50 kilometrach dociera się do skrzyżowania gdzie w prawo odbija droga do Talas. My zaś pojechaliśmy dalej prosto w kierunku Osz. Przy tym skrzyżowaniu stoi duży pomnik Manasa. Jest tu też kilka niewielkich sklepików i straganów no i oczywiście zawsze stoi tu policja. Po minięciu skrzyżowania droga zaczyna się powoli piąć w górę. Na początku spokojnie, ale z czasem coraz bardziej stromo. Zaczynają się typowe górskie zakręty i po chwili jest się już na typowo górskiej drodze pośród szczytów. Jedzie się coraz wyżej, Za oknami samochodu było coraz bardziej biało, aż w końcu wokół była już typowo zimowa sceneria, a my dojechaliśmy do przełęczy Ala-Bel na wysokości 3.175 m n.p.m.. Tu zatrzymaliśmy się na moment na zdjęcia, ale było cholernie zimno więc szybko ruszyliśmy dalej.
Teraz droga biegła już w dół, a z czasem śniegu było coraz mniej, aż w końcu znaleźliśmy się znowu w letniej scenerii. Jednak tuż za przełęczą znowu trafiliśmy na to samo zjawisko jakie spotkaliśmy tuż za tunelem Too Ashuu w drodze do Doliny Suusamyr. Tuż nad samą drogą unosiła się mgła dając wrażenie silnego parowania drogi.
Po drodze mijaliśmy dużo punktów gdzie stały ule, a przy drodze sprzedawano pochodzący z nich miód. Oczywiście znowu co jakiś czas trafialiśmy na stado koni lub owiec maszerujące wzdłuż drogi co nieco spowalniało naszą podróż. ale dodawało jej uroku.
W końcu dotarliśmy do miasta Toktogul. Już nieco wcześniej krajobraz górski ustąpił miejsca wioskom i miasteczkom mijanym po drodze. Samo Toktogul to miasto o populacji ponad 16 tys. mieszkańców. Nie ma tu nic szczególnego, a i specjalną urodą to to miasto też nie grzeszy. My dotarliśmy do guesthoouse’u gdzie zarezerwowaliśmy sobie wcześniej nocleg, zostawiliśmy tam bagaże (było dość wcześnie, dopiero przed 11-tą) i ruszyliśmy w kierunku Jeziora Toktogul, które tak naprawdę ściągnęło nas w te rejony. Jezioro to powstało jako zbiornik retencyjny na rzece Naryn w wyniku wybudowania tamy Toktogul. Tama ta to część dużej elektrowni wodnej. To największa elektrownia w kraju o mocy 1.200 MW. Jezioro ma około 65 km długości, 284 km2 powierzchni, a jego głębokość dochodzi do 120 metrów. To największy zbiornik retencyjny Kirgistanu. Zbudowano go w 1976 roku po ukończeniu tamy i zalaniu Doliny Kementub. Jezioro leży kilka kilometrów na południe od miasta Toktogul, ale najładniejsze widoki są z jego południowego brzegu. Aby się tam dostać musieliśmy przejechać około 70 km objeżdżając je najpierw z północy, potem ze wschodu, aby w końcu dotrzeć do środkowej części jego południowego brzegu. Po drodze, jadąc już z jego południowej strony, zatrzymywaliśmy się kilka razy aby porobić zdjęcia. Widoki były bardzo ładne gdyż z turkusowej wody jeziora wyłaniały się jego górzyste brzegi tworząc czasami malownicze zatoczki.
Dojechaliśmy tak do miejsca, gdzie droga biegnąca wcześniej wzdłuż brzegu jeziora odbija od niego na południe kierując się ku górom. Tu zatrzymaliśmy się na kilkanaście minut, a następnie zawróciliśmy i zaczęliśmy powrót do miasta. Jadąc jeszcze w przeciwnym kierunku mijaliśmy kilka razy policję łapiącą na radar. Ostatni taki patrol widzieliśmy dosłownie 2-3 kilometry przed miejscem gdzie zawróciliśmy więc jadąc już z powrotem jechaliśmy powoli, aby nie dać się złapać. Kiedy już prawie mijaliśmy policjantów jeden z nich nagle machnął i kazał się nam zatrzymać. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że jechałem bez włączonych świateł, które są tu wymagane całą dobę w terenie niezabudowanym. Zatrzymałem samochód i szybko włączyłem światła nim policjant zdążył do mnie dojść. Okazało się, że miałem rację. Powodem zatrzymania był brak świateł. Spróbowałem jednak wmówić policjantowi, że przecież mam włączone światła. Wysiadłem i pokazałem mu, że światła się świecą. On był nieco zmieszany, ale spytał jak to możliwe skoro on widział że ich nie miałem. Wymyśliłem na szybko, że na pewno nie zauważył, bo tego dnia było bardzo silne słońce, które faktycznie mocno świeciło, i przez to mogło mu się wydawać że jadę bez świateł bo po prostu w tym mocnym słońcu ich nie zobaczył. O dziwo policjant uwierzył w moją wersję i udało nam się uniknąć mandatu. Pojechaliśmy więc dalej i zatrzymując się jeszcze na herbatę w nadbrzeżnej kawiarni i w kilku miejscach na zdjęcia, wróciliśmy do miasta, które całe przejechaliśmy i już za miastem skręciliśmy jeszcze w lewo w małą lokalną drogę, aby wjechać na pobliskie wzgórze gdzie był punkt widokowy.
Okazało się, że z tego miejsca to można popatrzeć tylko na góry, bo jeziora to w ogóle nie było stamtąd widać. Wróciliśmy więc do miasta. Tam jeszcze podjechaliśmy szutrową drogą w kierunku jeziora, ale po kilku kilometrach stwierdziliśmy, że widoki są tu takie sobie i zawróciliśmy.
W mieście zatrzymaliśmy się na moment przy bazarze gdzie kupiliśmy owoce i wróciliśmy do guesthouse’u. Wieczorem poszliśmy jeszcze coś zjeść do jednej z miejscowych restauracji Tibet Cafe (jedyna w okolicy jaka była czynna). Następnego dnia rano ruszaliśmy dalej o czym już w następnym odcinku.
Jezioro Toktogul jest ładne, ale jeśli ktoś nie ma zbyt dużo czasu na zwiedzanie Kirgistanu to spokojnie może sobie to miejsce odpuścić, bo inne rejony tego kraju są na pewno bardziej warte odwiedzenia. Naszym zdaniem o wiele ciekawsze widoki niż miasto i jezioro Toktogul zapewnia sama droga przez góry i choćby dlatego my w sumie nie żałowaliśmy, że tu dotarliśmy tym bardziej, że czas nas jakoś szczególnie nie gonił.
Pingback: Talas i Dolina Beshtash – Bachurze i ich podróże