Po dwóch tygodniach spędzonych na Sumatrze przenieśliśmy się na kolejne dwa na Jawę. Naszą przygodę na Jawie rozpoczęliśmy od miasta Surabaya, do którego przylecieliśmy samolotem z Padang. Po wylądowaniu chcieliśmy zamówić Graba aby dostać się do naszego hotelu. Okazało się to jednak mocno skomplikowane, bo choć kierowcy potwierdzali kurs to potem okazywało się, że ponoć nie mogą oni odbierać pasażerów z lotniska, gdyż jest to strefa zarezerwowana dla oficjalnych taksówek. Autobusy odjeżdżające z lotniska nie jadą do centrum miasta, a tylko na jego przedmieścia i potem trzeba by się znowu przesiadać, a było już dość późno wieczorem i dlatego zależało nam na szybkim i bezpośrednim transporcie do hotelu. Prowadziliśmy więc rozmowy telefoniczne i czatowe z kolejnymi kierowcami prosząc ich aby nam wytłumaczyli gdzie mamy podejść aby mogli nas zabrać. Oni jednak nie byli w stanie nam tego wytłumaczyć i rezygnowali z kursu. W końcu jeden z nich dał nam znać, że mamy wyjść poza teren lotniska. Ruszyliśmy więc przez wielki parking do głównej drogi, ale tam akurat przy wyjeździe z lotniska było mnóstwo policji. Baliśmy się, że przez to kierowca tu nie podjedzie, bo będzie się bał. Jednak policjanci okazali się bardzo pomocni. Sami zapytali czy próbujemy złapać Graba i jak potwierdziliśmy to poprosili abym skontaktował się z kierowcą i dał im telefon, a oni już mu wytłumaczą dokładnie gdzie my czekamy. I tak faktycznie zrobiliśmy i po kilku rozmowach z policjantem kierowca w końcu nas znalazł i mogliśmy ruszyć do hotelu.
Surabaya to jedno z głównych miast Indonezji. Leży na północnym-wschodzie Jawy u ujścia rzeki Kalimas do cieśniny Madura oddzielającej wyspę o tej samej nazwie od Jawy. Według legendy nazwa miasta pochodzi z połączenia dwóch indonezyjskich słów: „sura” co znaczy rekin i „buaya” co znaczy krokodyl, i nawiązuje do walki jakie te dwa zwierzęta stoczyły w zamierzchłych czasach. Do dzisiaj symbolem miasta są właśnie walczące ze sobą rekin i krokodyl. To drugie do co wielkości miasto kraju z populacją prawie 3,5 mln mieszkańców, a w całej aglomeracji mieszka ich ponad 13 mln. To ważny ośrodek przemysłowy i ważny port morski, który w XVIII i XIX wieku był najważniejszym w Indonezji, a obecnie wysyła się z niego w świat głównie cukier, tytoń i kawę. Przed drugą wojną światową był to też najważniejszy port wojenny Holenderskich Indii Wschodnich. Dla nas był to krótki przystanek w dalszej drodze, gdzie pierwotnie planowaliśmy zostać dwa dnia, ale finalnie skróciliśmy nasz pobyt do jednego dnia z założeniem, że zobaczymy tylko to, co nam się uda właśnie w jeden dzień, tym bardziej, że hotel był bardzo kiepski, a jego personel to już tragedia.
Z samego rana ruszyliśmy najpierw w kierunku dworca kolejowego aby kupić bilety na dalszą podróż. Po drodze zahaczyliśmy o niewielki targ w okolicach naszego hotelu, gdzie kupiliśmy trochę owoców.
Po zakupie biletów ruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Niedaleko dworca kolejowego Surabaya Gubeng, nad rzeką stoi duża łódź podwodna. Kiedyś służyła ona w armii radzieckiej, potem w armii Indonezji, a obecnie jest okrętem-muzeum. Wejście tam kosztuje 5 tys. IDR. My nie wchodziliśmy do środka tylko ruszyliśmy dalej.
Dotarliśmy do Balai Pemuda. To centrum sztuki, które pełni też funkcję galerii. Tego dnia galeria nie była jednak dostępna dla zwiedzających, ale obok znaleźliśmy informację turystyczną gdzie mogliśmy podpytać o różne sprawy. Głównie interesowały nas wyścigi bawołów na polach ryżowych które co roku w okresie lipiec – sierpień są organizowane na wyspie Madura leżącej na północ od Surabaya po drugiej stronie cieśniny, którą można przejechać mostem. Niestety okazało się, że w tym roku lokalne kwalifikacje odbywające się w różnych rejonach wyspy Madura, które potem kończą się wielkim finałem, rozpoczynają się dopiero w połowie lipca czyli za prawie dwa tygodnie. Szkoda, bo czytaliśmy, że to duża atrakcja i warto to zobaczyć na własne oczy.
Po wizycie w punkcie informacyjnym ruszyliśmy dalej do położonego nieopodal dawnego pałacu gubernatora Gedung Grahadi. Pałac obecnie nie jest dostępny dla zwiedzających, choć ponoć wkrótce ma być. Po drugiej stronie ulicy stoi pomnik Gubernatora Suryo, pierwszego gubernatora wschodniej Jawy zabitego podczas rebelii komunistycznej w 1948 roku.
Idąc dalej doszliśmy do Hotelu Majapahit. To jedno z kultowych miejsc w mieście gdzie popołudniami można się napić herbaty w stylowych wnętrzach lub w pięknym, hotelowym ogrodzie. Hotel wybudowano w 1910 roku i pierwotnie nazywał się Hotel Oranje. W czasie wojny nosił on nazwę Hotel Yamato i mieściła się tu kwatera okupacyjnych wojsk japońskich na wschodnią Jawę. W 1945 jego nazwę zmieniono na Hotel Merdeka (Hotel Wolności) w nawiązaniu do zerwania powiewającej nad nim holenderskiej flagi i zastąpienie jej czerwono-białą flagą Indonezji przez młodych indonezyjskich rewolucjonistów 19 IX 1945r.
Idąc dalej na północ zapuściliśmy się wąskie uliczki tutejszych wspólnot. To jakby inny świat. Nie ma tu tego całego zgiełku dużych ulic pełnych samochodów, motorów i skuterów. Jest cicho, spokojnie i jakby sennie. Przed domami jest dużo kwiatów i często wiszą klatki z kolorowymi i śpiewającymi ptakami w środku.
Stopniowo weszliśmy w rejony zamieszkałe w dużej mierze przez społeczność chińską i doszliśmy do ciekawego meczetu w stylu chińskiej świątyni Masjid Muhammad Cheng Hoo. Z daleka meczet wygląda jak typowa chińska świątynia.
Dalej poszliśmy w kierunku chińskiej dzielnicy, ale ku naszemu zaskoczeniu nie wyglądała ona jak typowe chińskie dzielnice w innych miastach. Nie było tu kolorowych sklepów, straganów ze wszystkim i świecących neonów. Było bardzo pusto i cicho. Również główna ulica dzielnicy Jalan Karet wyglądała na zaniedbaną i niezbyt ciekawą.
Z chińskiej dzielnicy zaczęliśmy powoli wracać w kierunku naszego hotelu. Po drodze minęliśmy jeszcze Muzeum 10 Listopada, poświęcone bitwie o Surabayę z końca października i listopada 1945, w której z oddziałami brytyjskimi walczyli Indonezyjczycy dążący do niepodległości swego kraju. Przed muzeum stoi Pomnik Bohaterów i to tyle co widzieliśmy w tym mieście.
Spacerując po ulicach Surabaya irytowały nas słupki ustawiane w poprzek na chodnikach, które mają za zadanie ograniczyć jazdę po nich motorami. Idea szczytna, ale słupki są tak gęsto ustawione, że ciężko się między nimi przecisnąć i często trzeba zejść na chwilę na jezdnię. My jeszcze jakoś wyginając się dawaliśmy radę, ale osoby o trochę większej tuszy lub z większym bagażem nie mają szans. Pewnie dokucza to tylko turystom, bo Indonezyjczycy prawie nie chodzą na piechotę. Oni wszędzie jadą samochodem albo motorem, nawet jak do pokonania mają tylko kilkaset metrów. Co jest o tyle dziwne, że przy ich korkach to w sumie szybciej się idzie niż jedzie.
Pewnie w Surabaya znalazłby się jeszcze inne miejsca warte zobaczenia, ale nie ma chyba tu nic specjalnie spektakularnego. Nam szkoda było czasu na dłuższy pobyt w tym mieście i ruszyliśmy dalej w kierunku …, ale o tym już w następnym odcinku.
Pingback: Bromo – perła wschodniej Jawy – Bachurze i ich podróże