Po prawie 4 tygodniach w Polsce i ponownym skompletowaniu sprzętu wracamy na trasę naszej podróży przez świat. Po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw zdecydowaliśmy, że tym razem zaczniemy od Azji południowo-wschodniej, a konkretnie od Wietnamu. Do Ho Chi Minh w południowym Wietnamie lecieliśmy przez Moskwę. Podróż minęła bez większych problemów. W Moskwie mieliśmy pewne opóźnienie ze startem do Ho Chi Minh z powodu obfitych opadów śniegu, ale mimo to jakoś nam się udało stamtąd wylecieć. W Ho Chi Minh wylądowaliśmy w poniedziałek 28.01.2019 około 10-tej rano, czyli około 4-tej rano polskiego czasu. Odprawa paszportowa przebiegła szybko i sprawnie. Wizy załatwiliśmy wcześniej przez internet. Trochę czekaliśmy na bagaże. Tym razem mój pojawił się na taśmie szybko, ale bagażu Kasi bardzo długo nie było. Już zaczynaliśmy się zastanawiać czy tym razem nie padło na Kasię 🙂 . No ale w końcu i Kasi bagaż wyjechał na taśmie. Po wyjściu ze strefy przylotu wyciągnęliśmy pieniądze z bankomatu i tu pierwsza różnica w porównaniu do Afryki – oba dostępne bankomaty były czynne i akceptowały nasze karty. Następnym krokiem był zakup lokalnej karty SIM z dostępem do bankomatu. Tu już tak łatwo nie było. W hali lotniska było kilka miejsc gdzie można było takie karty kupić. W jednym z nich popytaliśmy co i jak i wybraliśmy opcję z kartą ważną przez 30 dni i z dużym bo 4GB limitem danych dziennie. Już mieliśmy kartę w telefonie i za nią zapłaciliśmy, ale na szczęście sprawdziłem SMSa jakiego dostałem od lokalnego operatora i tam była informacja że mój pakiet jest ważny nie 30 dni do 27.02 ale tylko do 17.02. Jak wróciłem do stoiska z reklamacją to sprzedawca zaczął kręcić, że to on niby nie wiedział, że oni takie karty dostał z centrali ale widać było, że kręci i kombinuje, bo jak się okazało na karcie była data jej aktywacji w dniu 17.01.2019 czyli dziesięć dni wcześniej niż my ją kupiliśmy. Finalnie oddałem tę kartę, odebrałem nasze pieniądze i poszliśmy do następnego punktu. Tu sytuacja była podobna. Chciano nam sprzedać kartę na 30 dni, ale aktywowaną już 15.01.2019. Trochę już się wkurzyłem, ale w końcu przy trzecim stanowisku udało się kupić za 150.000 VND (czyli niecałe 25 PLN) kartę na 30 dni, aktywowaną w dniu zakupu. No ale mit miłych i zawsze uczciwych Azjatów już prysł w pierwszej godzinie.
Z lotniska do naszego hotelu położonego w dzielnicy Binh Thanh w centrum miasta dojechaliśmy autobusem numer 109. Bilety kosztowały po 20.000 VND od osoby i kupuje się je u konduktorki w autobusie. Autobus do centrum jechał jakieś 30 minut, a od przystanku do naszego hotelu mieliśmy jakieś niecałe 10 minut drogi. Po przybyciu do hotelu dopadło nas zmęczenie podróżą, która w sumie trwała około 24 godzin więc trochę się zdrzemnęliśmy przed ruszeniem w miasto.
Ho Chi Minh to największe miasto Wietnamu. Mieszka tu ponad 8,4 mln ludzi. Leży ono na brzegu rzeki Sajgon. Miasto wcześniej nosiło nazwę Sajgon, którą na Ho Chi Minh zmieniono w 1976 roku po zakończeniu drugiej wojny indochińskiej, znanej u nas jako wojna w Wietnamie, na cześć lidera północnowietnamskich komunistów czyli właśnie Ho Chi Minh’a. Miasto to wcześniej od 1867 roku było ośrodkiem administracyjnym francuskiej kolonii Indochin. Od 1954 do 1975 roku Sajgon był stolicą Republiki Wietnamu. Obecnie to ważny ośrodek przemysłowy i węzeł komunikacyjny. To także główny port morski Wietnamu.
Nasze poznawanie miasta rozpoczęliśmy od obiadokolacji, którą zjedliśmy w knajpce na rogu ulicy, na której znajdował się nasz hotel. Następnie ruszyliśmy na pierwszy rekonesans. Pierwsze co rzuca się oczy w tym mieście to ogromny ruch i chaos na ulicach. Jeździ tu tysiące albo i miliony motorów i skuterków. Są one wszędzie i jeżdżą jak chcą: pod prąd , w poprzek i po chodnikach. Czerwonego światła nikt tu raczej nie respektuje. Po prostu jak zapala się zielone światło to samochody i motory próbują na siłę wbić się w potok pojazdów ciągnących w poprzek już dawno na czerwonym. Zanim im się to uda to praktycznie światło zmienia się na czerwone i wtedy ci drudzy na swoim zielonym próbują się przebić przez masę tych co mają już czerwone. Pieszy nie ma tu żadnych praw. Każde przejście przez ulicę to mała walka o życie. Jeśli już jest się na przejściu dla pieszych na środku ulicy to samochód czasem zwolni albo nawet się zatrzyma, motor nigdy. Co więcej często nawet jak się w takiej sytuacji macha do prowadzących motory aby się w końcu zatrzymali i nas przepuścili to oni odwracają lekko głowę i udają że nie widzą i jadą dalej. Nawet jak się wysiada z autobusu to trzeba bardzo uważać bo dając krok na chodnik można wpaść pod jadący nim motor, do tego może on jechać zarówno z prawej jak i lewej strony. Oczy trzeba mieć dookoła głowy. Motory parkuję też wszędzie. Zdarzają się ogromne parkingi gdzie stoją ich setki czy może nawet ponad tysiąc, ale i tak większość stoi po prostu na chodnikach, często całkowicie je blokując i piesi muszą iść ulicą wzdłuż chodników zastawionych motorami lub kramami z owocami, warzywami i innymi rzeczami. Istny przysłowiowy, ale nie tylko przysłowiowy Sajgon 🙂 .
Na ulicach mnóstwo jest małych knajpek czy ulicznych jadłodajni. Wszędzie widać ludzi coś jedzących lub pijących. Często siedzą oni na takich malutkich plastikowych krzesełkach lub taboretach jakie u nas są przeznaczone dla dzieci. Trochę śmiesznie to wygląda. Dla nich to jeszcze jako tako jest wygodne. Dla Europejczyków czy Amerykanów już nie do końca, jesteśmy trochę za duzi na takie małe siedzidełka :–) .
Wieczorem jest tu istna feeria kolorowych neonów i światełek. Dodatkowo zbliża się Wietnamski Nowy Rok przez co ilość świetlnych iluminacji jest jeszcze większa. Pełno jest też żółtych i czerwonych kwiatów, których używa się tu do noworocznych dekoracji. Największy bulwar Ho Chi Minh, Nguyen Hue był częściowo zamknięty, budują tu wielkie i kolorowe dekoracje z kwiatów, światełek i różnych figurek. Dominują figurki świnek, bo nadchodzący 2019 rok, który rozpocznie się 5 lutego będzie rokiem świni.
Ceny nie są tu może jakoś bardzo wygórowane, ale nie jest tu też wcale tak bardzo tanio jak zwykło się mówić o Azji południowo-wschodniej. Zabudowa jest tu z jednej strony niezbyt wysoka, 3-4 piętra w centrum i 1-2 piętra dalej od centrum, ale jest też mnóstwo naprawdę wysokich wieżowców ze szkła. W centrum zachowały się także postkolonialne budynki. Jest też tu dość dużo zieleni, a parki są oazami bez motorów i skuterów bo często na chodnikach wokół parków zainstalowane są metalowe bariery blokujące wjazd. Ludzie są tu stosunkowo mili (oprócz motocyklistów 🙂 ) otwarci na turystów i jak to Azjaci uśmiechnięci. Zdarzało nam się, że na przykład częstowali nas jakimiś lokalnymi przysmakami jak siedzieliśmy sobie gdzieś na piwie. Dużo ludzi chodzi po ulicach i jeździ na motorach w maskach. A motocykliści mają czasem bardzo dziwne kaski, Generalnie ilość typów, kształtów i kolorów kasków tutejszych motocyklistów to mógłby być temat oddzielnego opowiadania.
Następnego dnia nasze zwiedzanie chcieliśmy rozpocząć od Pałacu Zjednoczenia zwanego też Pałacem Niepodległości. Po drodze minęliśmy ogromny targ kwiatów, kolorowych krzewów i drzewek bonsai zorganizowany na jednym z miejskich bulwarów. Wyglądał on na tymczasowy targ noworoczny pełny żółtych i czerwonych kwiatów. Były tam też piękne storczyki i inne rośliny.
Pałac Zjednoczenia to dawna siedziba francuskiego gubernatora a potem prezydenta Republiki Wietnamu. Dla Wietnamczyków jest to miejsce symboliczne. Uważają oni, że gdy 30 kwietnia 1975 dwa czołgi północnego Wietnamu sforsowały bramy do tego pałacu to zakończyło to wojnę w Wietnamie. Podpisano tu też porozumienie o zjednoczeniu północnego i południowego Wietnamu w jedno państwo. Obecnie to muzeum, gdzie można zobaczyć dawne gabinety, pokoje prezydenta, stare meble i sprzęty. Na dachu stoi amerykański helikopter używany podczas wojny, a w ogrodzie dwa czołgi. W podziemiach można zwiedzić bunkier z centrum łączności i dowodzenia. Pałac dalej pełni także funkcje reprezentacyjne. Wejście do pałacu kosztuje 40.000 VND od osoby.
Z pałacu udaliśmy się do Muzeum Pozostałości Wojennych. Na dziedzińcu tego muzeum można zobaczyć trochę sprzętu wojskowego z czasów wojny wietnamskiej. Są ty samoloty, duży helikopter, czołgi, buldożery, haubice itp.. Jest też trochę starej amunicji i bomb. W środku na trzech poziomach jest wiele archiwalnych zdjęć z okresu wojny oraz dużo ciekawych informacji o tamtych czasach. Jest też kilka gablot z bronią. Nie wiedzieć czemu było tam też sporo jakiś kramów i sklepików, które nie bardzo pasują do tego miejsca. Całość ekspozycji robi raczej przygnębiające wrażenie i pokazuje okrucieństwo wojny. Ale trzeba zauważyć, że przekaz całości jest mocno jednostronny i antyamerykański. Tutaj wstęp także kosztował po 40.000 VND od osoby.
Po wizycie w muzeum ruszyliśmy w kierunku Katedry Notre-Dame. Katedra jest obecnie w renowacji, więc nie mogliśmy wejść do środka. Również z zewnątrz jest częściowo zasłonięta przez rusztowania. Tuż obok katedry jest budynek poczty głównej. Jest to budynek z czasów kolonii francuskiej wybudowany w latach 1886-1891. Z zewnątrz przypomina nieco dworzec kolejowy. W środku dzięki elementom wykończenia można dalej poczuć się jak w czasach kolonialnych. Co ciekawe to obecnie w środku jest to połączenie dalej działającego urzędu pocztowego z dużą ilością kramików oferujących pamiątki, biżuterię itp.
Z poczty udaliśmy się w kierunku ratusza miejskiego, po drodze jeszcze oglądając budynek opery. Ratusz miejski, który jest bardzo ładny i jest w stylu kolonialnym obecnie jest siedzibą Komitetu Ludowego. Przed ratuszem stoi pomnik, kogóż by innego, jak nie Ho Chi Minh’a. Tu zaczyna się bulwar Nguyen Hue, który jak pisaliśmy wcześniej był częściowo zamknięty z powodu przygotowań do Nowego Roku. Bulwarem tym doszliśmy do brzegów rzeki Sajgon.
Tu trochę byliśmy zaskoczeni, bo rzeka nie jest jakoś zagospodarowana i na brzegu nie ma specjalnie nic ciekawego. Było tam kilku panów nagabujących nas na rejs łódką po rzece, ale nie wyglądało to za ciekawie i nie daliśmy się skusić.
Wróciliśmy w okolice naszego hotelu po drodze kupując na małym ulicznym targu trochę owoców i zatrzymując się na obiad w jednej z ulicznych garkuchni. Jedliśmy jakieś lokalne potrawy oczywiście siedząc na małych krzesełkach przy niskim stoliczku.
Niedaleko naszego hotelu znajdował się słynny targ Ben Thanh. Można tu kupić prawie wszystko i jest tam też parę miejsc gdzie można zjeść.
Niedaleko na jednej uliczek odchodzących od targu Ben Thanh mieści się Food-Street Market. Czytaliśmy, że jest to miejsce gdzie można tanio zjeść lokalne potrawy, ale w rzeczywistości to typowo hipsterskie miejsce, gdzie jedzą tylko turyści, a ceny są wysokie. Nie ma tu nic z lokalnego kolorytu i jak dla nas nie ma nic wspólnego z food streetem. Szybko stamtąd uciekliśmy.
Jeszcze większym rozczarowaniem była dla nas ulica Bui Vien. Z tego co czytaliśmy to miało to być miejsce dla backpackersów, gdzie można tanio zjeść, a w rzeczywistości to największa imprezownia w mieście z mnóstwem głośnych klubów, gdzie rycząca muzyka zagłusza Twoje własne myśli. Nie wiemy jak można tu przyjść coś zjeść lub z kimś pogadać, jak w tej kakofonii dźwięków nikogo się nie da usłyszeć. Ceny też jakieś abstrakcyjne. Do tego mnóstwo dziewczyn oferujących masaż, niby głowy, pleców itd., ale patrząc jak były ubrane to chyba nie tylko. Po prostu masakra.
Wybraliśmy się tam bo to nie daleko naszego hotelu i chcieliśmy coś zjeść wieczorem ale szybko się zawinęliśmy i poszliśmy zjeść gdzie indziej.
Pingback: Hoi An miasto lampionów – Bachurze i ich podróże
Ciekawie opisujecie swoje podróże. Czytając wasze teksty mam jednak wrażenie, że jesteście permanentnie ze wszystkiego niezadowoleni, rozczarowani i rozgoryczeni.
A to plaża nie spełnia oczekiwań, a to nie jest tak tanio jak byście chcieli, a to głośno, brudno itd.
Trochę to zniechęca,
Więcej optymizmu!
Dzięki za komentarz. To nie jest tak, że jesteśmy cały czas niezadowoleni. Po prostu piszemy co czujemy w danej chwili. Są miejsca, i jest ich większość, które nas zachwycają i o tym piszemy, a są też takie, które nas rozczarowują i wtedy też to jasno piszemy. Oczywiście każdy odbiera dane miejsce czy sytuację po swojemu i to co nam się może nie do końca podoba innego w pełni zadowoli i zachwyci. My jednak uważamy, że nie ma co koloryzować i opisywać wszystkiego w samych superlatywach jak to często się zdarza. Jak coś na przykład naszym zdaniem nie jest warte ceny to to jasno piszemy. Jak jest brudno to też nie zakłamujemy rzeczywistości. Jak zawsze i wszędzie są miejsca piękne i takie sobie i to też jest na swój sposób piękne.
Mimo wszystko mamy nadzieję, że dalej pozostaniesz czytelniczką naszego bloga i znajdziesz tam też opisy miejsc pięknych, które nas oczarowały i zachwyciły 🙂 . Pozdrawiamy.
Mam identyczne odczucia jak Martyna . Od 20 min czytam Wasz blog o Azji i niestety mam wrażenie ze nic Wam się nie podoba . Tez życzę więcej optymizmu !
Cześć. Dzięki za komentarz. Trochę szkoda, że tak odbierasz naszego bloga no ale to Twoje odczucia i je szanujemy. Naszym zdaniem po prostu opisujemy rzeczywistość i to jak ją postrzegamy. Jeśli coś jest fajne i nas zachwyca to o tym piszemy i tak jest w większości. Natomiast jak w każdej podróży trafiają się miejsca czy sytuacje które rozczarowują, wkurzają, czy po prostu się nam nie podobają i wtedy też o tym piszemy. Nie chcemy pisać reklamowych przekazów przedstawiających wszystko w superlatywach, a rzetelny blog opisujący naszą podróż, przeżycia i wrażenia. Mamy nadzieję, że mimo wszystko pozostaniesz czytelniczką naszego bloga i znajdziesz tam wiele pozytywnych emocji i wrażeń. Pozdrawiamy.