Do Baturraden trafiliśmy zupełnie przypadkowo. Tak naprawdę to z Yogyakarty chcieliśmy pierwotnie jechać do Bandung, a dalej do Ciwidey aby zobaczyć tamtejsze herbaciane pola, ale nie udało nam się kupić biletów na pociąg do Bandung, gdyż obecnie w Indonezji są wakacje i w związku z tym również wielu miejscowych podróżuje, przez co bilety na pociąg trzeba rezerwować z wyprzedzeniem. Szukaliśmy więc alternatywnego rozwiązania. Kasia wyszukała gdzieś w internecie informację o pięknych, ale mało znanych wodospadach w okolicy Baturraden, do którego można dostać się przez Purwokerto. Bilety do Purwokerto udało nam się kupić, więc decyzja zapadła – jedziemy zobaczyć te wodospady. Właściciel hotelu w Yogyakarcie trochę się dziwił dlaczego tam jedziemy i na miejscu też budziliśmy trochę sensację, bo okazało się, że zagraniczni turyści prawie tu nie docierają, więc byliśmy takimi „rodzynkami”. Pociąg (bilet kosztował 180 tys. IDR) z Yogyakarty do Purwokerto i jechał około 3 godzin. Na dworcu w Purwokerto zamówiliśmy Graba aby dowiózł nas do Baturraden oddalonego około 15 km na północ. Znowu mieliśmy trochę kłopotów, bo wprawdzie kierowca potwierdził kurs, ale potem dał znać, że nie może nas zabrać z okolic dworca, bo to strefa zakazana dla Graba i musieliśmy przejść dobre kilkaset metrów do miejsca gdzie na nas czekał. Kurs do Baturraden kosztował 60 tys. IDR i zajął nam nieco ponad pół godziny. Na miejscu okazało się, że hotel, który zarezerwowaliśmy leży wprawdzie w ładnej, cichej okolicy, ale dość daleko od centrum Baturraden, a po drodze praktycznie nic nie ma. Tak więc do najbliższego miejsca gdzie można było coś zjeść czy coś kupić, mieliśmy parę kilometrów marszu po krętej i pagórkowatej drodze. Po przyjeździe i rozlokowaniu w hotelu ruszyliśmy na pierwszy rekonesans. Pogoda była mocno pochmurna. Było wilgotno i dość ponuro. W Baturraden było raczej pusto i nic się nie działo. Czuliśmy się jakbyśmy dojechali do jakiejś „dziury” i to zupełnie poza sezonem. Próbowaliśmy znaleźć kogoś kto zabrałby nas następnego dnia do okolicznych wodospadów. Znaliśmy tylko nazwy sześciu wodospadów i ich przybliżoną lokalizację gdyż nawet na mapach niektóre z nich nie były zaznaczone. Wszystkie one były w pobliżu, w promieniu kilku, maksymalnie kilkunastu kilometrów, ale w różnych kierunkach i na piechotę na pewno nie dalibyśmy rady ich wszystkich zobaczyć. Niestety nikogo nie udało nam się znaleźć. Wprawdzie jedna ze strażniczek przy wejściu do okolicznego parku zadzwoniła po jakiegoś gościa, który miał mówić po angielsku i miał nas zabrać, ale jak gość się pojawił to po pierwsze okazało się, że mówił po holendersku, a nie angielsku, a po drugie cena jaką sobie zażyczył była tak absurdalnie wysoka, że odpuściliśmy temat. Ruszyliśmy dalej z nadzieją, że jednak może kogoś znajdziemy, albo że uda nam się wypożyczyć samochód aby pojechać tam samemu. Okazało się, że były to płonne nadzieje. Nikogo nie znaleźliśmy i w okolicy nie było też żadnej wypożyczalni samochodów, motorów czy nawet rowerów. Udało nam się znaleźć jakiś w miarę normalny sklep, więc chociaż kupiliśmy coś na śniadanie aby móc sobie je przygotować w hotelu. Obok sklepu znaleźliśmy też knajpę, gdzie był duży wybór piwa i do tego niektóre z nich były w miarę w normalnych cenach, co ww Indonezji nie jest dość częste. Skorzystaliśmy więc z okazji i po dłuższej przerwie udało nam się chociaż napić piwa. W drodze powrotnej do hotelu szukaliśmy miejsca aby coś zjeść i dalej rozglądaliśmy się za jakimś kierowcą, który zgodziłby się nas zabrać na wodospady. Kierowcy nie znaleźliśmy, a na kolację zjedliśmy smażony ryż w jakiejś malutkiej knajpce przy czymś w rodzaju dworca autobusowego zwanym Sub-Terminal Baturraden. W międzyczasie zrobiło się zupełnie ciemno. Wpadliśmy na pomysł, że ostatnią szansą na kierowcę będzie zamówienie Graba do hotelu i przy okazji namówienie kierowcę na wycieczkę następnego dnia. Niestety dwóch kolejnych kierowców po pierwotnym potwierdzeniu kursu potem odmawiało przyjazdu tłumacząc, że jest już noc (a była dopiero godzina 18-sta z minutami) i że to niebezpieczne. Nie wiedzieliśmy o co im chodzi z tym bezpieczeństwem, ale trochę nas to zaniepokoiło, bo skoro miejscowi nie chcieli tam jechać samochodem to jak my mamy ewentualnie tam wrócić na piechotę? W końcu znalazł się jakiś Grab, który po nas przyjechał i zawiózł nas do hotelu. Do dzisiaj nie wiemy o co chodziło tym poprzednim z tym bezpieczeństwem, bo nic tam się nie działo. Niestety kierowca, który nas przywiózł też nie chciał z nami jechać następnego dnia. Nawet recepcjonista z hotelu dzwonił do jakiegoś swojego kumpla, ale ten też odmówił. Zostaliśmy więc bez planu na kolejny dzień.
Rano po śniadaniu ruszyliśmy ponownie do Baturraden z planem, że chociaż odwiedzimy miejscowy park zwany Lokawisata Baturraden, gdzie są jakieś baseny, ale też ciepłe źródła i wodospad. Tego dnia pogoda była piękna. Okazało się, że w okolicy naszego hotelu jest jakaś farma bydła, które ryczało dość głośno w oborach, ale nie wiemy czemu nie było wypuszczone na zielone łąki.
Zobaczyliśmy też dostojny profil wulkanu Slamet, u którego południowych stóp leży właśnie Baturraden. Dzień wcześniej był on całkowicie zasłonięty przez chmury i nie zdawaliśmy sobie sprawy, że jest on tak blisko. To czynny wulkan i drugi co do wysokości szczyt Jawy. Ma on 3.428 m n.p.m.. Przez moment widać nawet było słup dymu wychodzący z jego krateru.
Doszliśmy znowu do Sub-Terminal Baturraden, gdzie w okolicy było zaparkowanych mnóstwo busów i autokarów, które przywiozły lokalnych turystów do parku. Kawałek za dworcem wśród straganów z różnościami jest wejście do parku Lokawisata Baturraden.
Wejście kosztuje 14 tys IDR. W parku było mnóstwo ludzi. Część z nich robiła sobie pikniki na trawie, część spacerowała, Dzieci bawiły się na placach zabaw czy kąpały w jednym z kilku basenów. Zaraz za wejściem zasięgnęliśmy informacji u jednego z pracowników parku i ruszyliśmy w kierunku ciepłych źródeł i wodospadu. Po drodze widzieliśmy źródło tryskające wodą na wysokość około 10 metrów, kilka małych wodospadów i przeszliśmy przez most wiszący nad wartkim strumieniem.
Szliśmy coraz wyżej. Ludzi wokół było coraz mniej. Nagle doszliśmy do jakieś budki gdzie siedząca w niej pani stwierdziła, że aby iść dalej w kierunku ciepłych źródeł musimy kupić bilety po 13 tys. IDR. Tłumaczyliśmy jej, że przecież kupiliśmy bilety do parku przy wejściu, ale ona twierdziła, że tu one nie obowiązują i musimy kupić kolejne. Niepocieszeniu kupiliśmy te bilety i poszliśmy dalej. Doszliśmy w końcu do ciepłych źródeł Pancuran Telu. To dwa niewielkie naturalne baseny z ciepłą wodą wypływającą z wnętrza wulkanu oraz mały wodospad. Było tam kilkanaścioro Indonezyjczyków.
My ruszyliśmy dalej szklakiem przez las w kierunku wodospadu. Po około 40 minutach drogi, mijając kilka punktów widokowych dotarliśmy do tego wodospadu, a właściwie kilku wodospadu jeden za drugim. Miejsce to nazywa się Pancuran Pitu. Kilkaset metrów przed wodospadem była znowu budka z biletami i znowu musieliśmy kupić kolejne bilety po 13 tys. IDR. Tutaj woda, wypływająca z wnętrza wulkanu też była ciepła, szczególnie w pierwszym z nich. Pierwszy wodospad był raczej małą kaskadą, ale już trzeci był bardzo ładny i wysoki. Byliśmy znowu praktycznie jedynymi zagranicznymi turystami w okolicy.
Podczas robienia zdjęć najwyższego wodospadu zaczepił nas jakiś Indonezyjczyk. Okazało się, że nazywa się Saeful i był razem ze swoim bratem Hamzą. Saeful mieszka w okolicy i po wysłuchaniu opowiadania o naszych problemach ze znalezieniem jakiegoś przewodnika i kierowcy bezzwłocznie i całkowicie bezinteresownie zaoferował nam swoją pomoc. Powiedział, że jest dumny ze swojego kraju i chce nam pokazać okolicę z jak najlepszej strony. Zaproponował, że tego dnia zabierze nas szlakiem w dół abyśmy zobaczyli kolejny wodospad, a kolejnego dnia zawiezie nas swoim samochodem do pozostałych wodospadów, które chcieliśmy zobaczyć. Byliśmy w lekkim szoku, ale oczywiście chętnie się zgodziliśmy na jego propozycję. Uzgodniliśmy, że chociaż zapłacimy za paliwo, na co finalnie się zgodził.
Ruszyliśmy więc w czwórkę szlakiem na zachód do wodospadu Jenggala. Przed samym wodospadem dochodzi się do sztucznego zbiornika wodnego zbudowanego na potrzeby miejscowej elektrowni. Dalej idzie się lekko pod górę przez coś w rodzaju ładnie zadbanego parku i dochodzi się do punktu widokowego, z którego widać cały wodospad. Można potem też zejść na dół. Wodospad był dość szeroki i w porównaniu do tych widzianych tego dnia wcześniej i naprawdę duży. O tym wodospadzie wcześniej nic nie wiedzieliśmy i nie był on naszej liście, ale fajnie że tu trafiliśmy.
Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w dół w kierunku dwóch wodospadów z naszej listy. Najpierw szliśmy wzdłuż wielkich rur elektrowni szczytowo-pompowej, a potem odbiliśmy na drogę wiodącą przez wioskę. Po drodze zatrzymaliśmy się na chwilę, bo Saeful wstąpił na krótką modlitwę do meczetu.
Idąc drogą przez wioskę a potem króciutko przez las dotarliśmy do wodospadu Bayan. Wejście kosztowało 5 tys. IDR. Nie był on jakoś spektakularnie piękny ani wielki. Ot zwykły, średniej wielkości wodospad.
Kawałek dalej był wodospad Gedhe. My czytaliśmy, że to święte miejsce dla miejscowych i dlatego oni tu nie przychodzą, ale Saeful stwierdził, że nic o tym nie wie. Chociaż zarośnięta ścieżka do wodospadu wyglądała jakby rzeczywiście nikt tu nie przychodził. Ten wodospad był znacznie mniejszy niż Jenggala i Bayan. Saeful powiedział nam że to dlatego, że po drodze jest tama i woda z rzeki kierowana jest częściowo do nawadniania pól.
Po wizycie pod wodospadem Gedhe umawiając się na następny dzień rozstaliśmy się Saefulem i Hamzą i na piechotę wróciliśmy do Baturraden, gdzie zjedliśmy coś ciepłego i dalej poszliśmy do naszego hotelu. Zrobiliśmy w sumie dobrze ponad 10 km po górach w mocnym słońcu i byliśmy dość mocno zmęczeni. Ale byliśmy uradowani, bo na początku dnia zanosiło się że będziemy musieli jakoś zabić czas chodząc po parku i to bez perspektyw na następny dzień, a tu udało nam się zobaczyć o wiele więcej i do tego spotkaliśmy Saefula, z którym następnego dnia mieliśmy zobaczyć pozostałe wodospady, dla których tu przyjechaliśmy.
Następnego dnia rano byliśmy umówienie z Saefulem pod hotelem o 8-mej rano. Tuż przed 8-mą Saeful wysłał nam wiadomość, że jego samochód odmówił posłuszeństwa i nie może po nas przyjechać i że albo załatwi nam inny samochód z kierowcą, ale to będzie już zdecydowanie drożej , albo poczekamy aż on wymieni akumulator, który się zepsuł w jego samochodzie. Finalnie udało mu się odpalić samochód na pych i przyjechał po nas do hotelu skąd w pierwszej kolejności pojechaliśmy do warsztatu w Purwokerto, gdzie akumulator został wymieniony na nowy.
Mogliśmy więc ruszyć na wodospady. Pierwszym celem był wodospad Cipendok. To najsławniejszy wodospad w okolicy. Leży kilkanaście kilometrów na północny-zachód od Purwokerto. Dojazd tam trochę nam zajął, bo ruch na drodze był dość spory. Za wjazd w okolice wodospadu trzeba zapłacić 30 tyys IDR, a potem jeszcze 5 tys. IIDR za parking. Z parkingu idzie się do wodospadu około 30 minut przez las. Cipendok to bardzo ładny wodospad. Ma on 92 metry wysokości. U jego stóp tworzy się niewielkie jezioro, z którego dalej wypływa rzeka.
Kolejnym przystankiem miał być wodospad Gomblang. Leży on trochę na wschód od Cipendok, ale aby do niego dojechać trzeba jechać trochę na około więc droga zajęła nam koło godziny. Mijaliśmy po drodze niezliczone pola ryżowe. Do wodospadu nie ma żadnych drogowskazów, a i na mapie ciężko ten wodospad znaleźć. Gdyby więc nie Saeful i to, że mógł się pytać o drogę miejscowych, pewnie byśmy tam nie dotarli.
Dojechaliśmy w końcu do jakiejś wioski gdzie droga stała się bardzo stroma i dziurawa. Postanowiliśmy więc zostawić samochód i ruszyć dalej na piechotę. Idąc jeszcze przez wioskę Saeful pytał się miejscowych czy dobrze idziemy i wszyscy potwierdzali, że mamy iść w górę. Szliśmy więc i w końcu zeszliśmy z drogi ruszając w las.
Szliśmy trochę na azymut, a ścieżka przez las byłą coraz węższa i bardziej zarośnięta. Nagle ścieżka się rozwidlała na trzy. Nie wiedzieliśmy zupełnie którą drogę wybrać i padło, że idziemy tą środkową. W końcu przedzierając się przez dżunglę dotarliśmy do stromego zbocza spadającego w kierunku górskiej rzeki. Tu ścieżka się kończyła i nie było dalej żadnej drogi.
Wydawało się, że wodospad jest jakieś dwie przełęcze dalej, ale nie mieliśmy zupełnie pomysłu jak tam dotrzeć, bo po drodze była ta rzeka. Musieliśmy zawrócić. Stwierdziliśmy z żalem, że nie damy rady dotrzeć do tego wodospadu, więc wracamy do samochodu i jedziemy dalej. W drodze powrotnej przez dżunglę Saeful wypatrzył jakąś kobietę pracującą na niewielkim poletku pośród dżungli. Zawołał ją i powiedział, że szukamy drogi do wodospadu. Kobieta najpierw wskazała nam w którym kierunku powinniśmy iść, a po chwili zaproponowała, że nas tam zaprowadzi. Z nową nadzieją ruszyliśmy więc za nią przez dżunglę. Trudno było nam dotrzymać jej kroku, Pomimo trudnego, górzystego terenu i gęstej roślinności, zasuwała ona strasznie szybko.
Po jakiejś pół godzinie marszu, a raczej marszobiegu, dotarliśmy do wodospadu. Widok był piękny i wart tego przedzierania przez dżunglę. To był najładniejszy wodospad ze wszystkich jakie widzieliśmy tego i poprzedniego dnia. Nie był on tak wysoki jak Cipendok ale na pewno był od niego dużo potężniejszy jeśli idzie o masy wody.
Po odpoczynku przy wodospadzie ruszyliśmy w drogę powrotną. Tym razem kobieta poprowadziła nas inną, o wiele łatwiejszą i szybszą drogą. Szliśmy głównie wzdłuż betonowych kanałów, którymi płynęła woda na potrzeby miejscowej elektrowni. Po drodze mieliśmy piękne widoki na tarasy pól ryżowych oraz okoliczne góry. Doszliśmy w końcu do wioski gdzie zostawiliśmy samochód. Okazało się, że idąc do wodospadu pod górę trzeba było zamiast iść w las w pewnym momencie skręcić w lewo i wtedy doszlibyśmy do wodospadu tą łatwiejszą droga. No ale niestety nikt nie wpadł na pomysł aby postawić tak jakikolwiek znak o tym informujący. Nie ma co jednak narzekać. Wodospad widzieliśmy, a do tego mieliśmy dodatkową atrakcję przedzierania się przez dżunglę.
Po powrocie do samochodu ruszyliśmy w kierunku wodospadu Ceheng, który leży nieco na wschód od Baturraden. Po drodze przejeżdżając przez wioskę w której mieszka Saeful wpadliśmy na chwilę do jego domu. Saeful zjadł obiad, a my w tym czasie wypiliśmy herbatę budząc sensację wśród okolicznych dzieciaków i nie tylko. Po krótkim postoju ruszyliśmy dalej. Dojechaliśmy do kolejnej wioski, gdzie miejscowi wskazali nam drogę w kierunku wodospadu. Ale znowu po opuszczeniu wioski i wejściu w las mieliśmy trochę kłopotów z odnalezieniem dobrej drogi. Słyszeliśmy wprawdzie wodospad i nawet widzieliśmy go z góry między drzewami, ale problem był ze znalezieniem ścieżki prowadzącej na dół. Pomógł nam facet, który wspina się na palmy kokosowe. Gość był niesamowity. Wchodził na te palmy bez żadnej pomocy po naciętych na pniu stopniach. Wskazał nam on drogę na dół, która wiodła po groblach tarasów ryżowych rozsianych pomiędzy drzewami.
Wodospad Ceheng jest również bardzo ładny. Nie jest zbyt wysoki, ale jego wody spadają ze zbocza porośniętego gęstą roślinnością. Po obu stronach spadającego strumienia wody opadają długie pnącza z dużymi liśćmi tworzące coś w rodzaju zielonej dekoracji, a na dole tworzy się całkiem spore jeziorko. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy z powrotem w górę.
Na koniec pojechaliśmy jeszcze do wodospadu Belot. Tu przynajmniej nie mieliśmy kłopotu ze znalezieniem szlaku, gdyż z drogi we wsi prowadzą kamienne schody i coś w rodzaju chodnika w dół. Wodospad jest dość wysoki, a skalne ściany wokół też pokryte są bujną roślinnością.
Po powrocie do samochodu Saeful odwiózł nas do Purwokerto, gdzie mieliśmy kolejny nocleg. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na moment na świeże kokosy. Jak dojechaliśmy do Purwokerto to było już zupełnie ciemno. Poszliśmy tylko coś zjeść w okolicy i wróciliśmy do naszego guesthouse’u, który mieścił się w starym, trochę zabytkowym domu. Na miejscu pieczę nad wszystkim sprawował bardzo miły i pomocny starszy pan. Nie mówił ani słowa po angielsku, ale i tak szybko i sprawnie spełniał każde nasze życzenie cały czas tłumacząc nam coś po indonezyjsku 🙂 . Rano przygotował nam nawet pyszne śniadanie choć oficjalnie nie było to ujęte w cenie pokoju.
Za nami był pełen wrażeń dzień. Finalnie dzięki Saefulowi udało nam się w dwa dni zobaczyć wszystkie wodospady jakie chcieliśmy, a nawet kilka dodatkowych. Większość z nich jest mało znana poza tą okolicą i czuliśmy się trochę jak odkrywcy. Żartowaliśmy sobie, że być może jesteśmy nawet pierwszymi Polakami, którzy widzieli niektóre z nich. Kraina wodospadów wokół Baturraden to piękne miejsce. Szkoda tylko, że infrastruktura turystyczna nie jest tu zbyt rozwinięta, choć może z drugiej strony to dobrze, bo dzięki temu to miejsce nie jest zbyt znane i przez to zadeptane przez turystów. Ale jeśli ktoś będzie miał szansę tu dotrzeć to gorąco polecamy. Najlepiej wtedy kontaktować się z Saefulem, który obiecał, że zawsze pomoże znaleźć jakiegoś przewodnika, czy nawet może zaoferować nocleg u siebie w domu. Więc jakby co to numer do Saefula to: +62 813 2644 3324. Pod tym numerem można się z nim kontaktować telefonicznie oraz przez WhatsAppa. Bez Saefula, którego przecież spotkaliśmy zupełnie przypadkowo, na pewno nie zobaczylibyśmy tych wszystkich miejsc. Saeful, once again thank you very much!
Pingback: Jakarta w jeden dzień – Bachurze i ich podróże