Kolejnym celem naszej podróży przez Kirgistan było miasto Talas. Po noclegu w Toktogul i śniadaniu podanym w typowej lokalnej jurcie ruszyliśmy w drogę.
Najpierw musieliśmy wrócić na północ przez góry i przełęcz Ala-Bel, o której pisaliśmy w poprzednim odcinku. Tego dnia pogoda była jeszcze lepsza więc i widoki były też wspaniałe. Znowu po drodze na przełęcz, jeszcze w niższych partiach gór, mijaliśmy pasieki z ulami i stragany oferujące miód.
Jak zawsze w Kirgistanie co jakiś czas napotykaliśmy na drodze stada zwierząt pędzonych przez pasterzy. Za oknami zaś cały czas ciągnęły się wspaniałe góry.
Na przełęczy Ala-Bel zrobiliśmy sobie krótki postój i ruszyliśmy dalej.
Po zjechaniu z przełęczy odbiliśmy w lewo w kierunku Talas. I tu znowu droga zaczęła się piąć w górę, bo wjeżdżaliśmy na kolejną przełęcz – Otmok na wysokości 3.326 m n.p.m.. Wokół było zupełnie biało i zimowo. Tu znowu krótki postój na zdjęcia i ruszamy dalej.
Tym razem już tylko w dół. I znowu co jakiś czas „zmagamy” się ze stadami koni lub owiec idącymi drogą. W końcu zjechaliśmy z gór i droga wiodła już dalej po płaskim terenie.
Coraz częściej jechaliśmy przez wioski lub małe miasteczka, a wzdłuż drogi ciągnęły się pola uprawne. W jednej z wiosek zatrzymaliśmy się i zabraliśmy ze sobą młodą Kirgizkę z córeczką machającą na stopa. Okazało się, że jedzie ona do Talas, gdzie mieszka na co dzień tak więc towarzyszyły nam one już do końca drogi.
Niewiele przed Talas trafiliśmy na gigantyczne stado owiec pędzonych drogą. Było ich chyba z tysiąc. To największe stado jakie widzieliśmy w całym Kirgistanie. Dosłownie utknęliśmy wśród beczących zwierzy, które jak na złość maszerowały w tym samym kierunku co my, więc nie było szans na przeczekanie. Niestety, mimo że stada pilnowało kilku pasterzy, nie robili oni nic aby nawet w najmniejszym stopniu udrożnić drogę. Próbowaliśmy więc na ciągłym klaksonie przebijać się przez tę ciżbę chodzącej wełny, ale zwierzaki nic sobie z nas nie robiły i szły jak te przysłowiowe barany. W końcu lekko zirytowany opieprzyłem jednego z pasterzy na koniach, żeby wzięli się do roboty i to trochę poskutkowało, a do tego stado zaczęło skręcać w boczną uliczkę i po paru minutach mogliśmy pojechać dalej.
Po dotarciu do Talas zostawiliśmy naszą pasażerkę z dzieckiem i pojechaliśmy do gesthouse’u gdzie zarezerwowaliśmy nocleg. Guesthouse RaiZein okazał się dużym domem z ogrodem prowadzącym przez miłego i bardzo pomocnego, młodego chłopaka o imieniu Kuttubek. Dom należy do jego wujka, a on stopniowo stara się z niego zrobić guesthouse. Może nie wszystko już tam działa jak należy i jest wykończone, ale chłopak ma chęci i zaangażowanie i z czasem na pewno będzie to bardzo fajne miejsce. Już teraz możemy je śmiało polecić. Po rozlokowaniu się w guesthousie ruszyliśmy na zawodu koczowników, które tak naprawdę ściągnęły nas do tego miasta, a o których powiedział na Żenia, z którym podróżowaliśmy nad Jeziora Issyk-Kul i Song Kol oraz do Tash-Rabat. Ale o tych fascynujących zawodach napiszemy w oddzielnym odcinku, teraz skupiając się na samym Talas, a raczej jego okolicach. Raczej na okolicach, bo w samym Talas nie ma nic szczególnego i interesującego. To zwykłe miasto z ponad 30-to tysięczną populacją i największe miasto w zachodnim Kirgistanie. Słynie ono z tego, że według legend w jego pobliżu urodził się kirgiski bohater narodowy Manas, o którym pisaliśmy w odcinku dotyczącym Biszkeku. W pobliżu Talas, około 11 km na wschód, w miejscowości Manas Ordo znajduje się muzeum poświęcone jego życiu i śmierci. Za budynkiem muzeum wznosi się niewielkie wzgórze, z którego rozciąga się widok na okolice. Nieco z boku stoi duży pomnik Manasa na wysokiej kolumnie.
Natomiast w okolicach miasta można odwiedzić Dolinę Beshtash. Leży ona nieco ponad 20 km na południe od Talas. Wjazd do doliny kosztuje 450 KGS. Ciągnie się ona na około 30 kilometrów. Można tu sobie pospacerować, albo oglądać ją z okien samochodu jadąc drogą przez nią wiodącą.
Droga jeszcze przed dojechaniem do szlabanu, przy którym płaci się za wjazd, staje się szutrowa i potem już w dolinie z czasem coraz bardziej kamienista. Doliną płynie rzeka o tej samej nazwie. My wjechaliśmy w głąb doliny na kilkanaście kilometrów. Tu droga była już bardzo kamienista więc zaparkowaliśmy samochód i dalej ruszyliśmy na piechotę.
Ja niestety tego dnia czułem się kiepsko, bo zaatakował mnie jakiś wirus, więc spacer po dolinie szedł mi jak po grudzie. Chcieliśmy wspiąć się na otaczające dolinę wzgórza aby z ich szczytów zobaczyć okolicę, ale finalnie ja sobie odpuściłem tę wspinaczkę i na wzgórza weszła sama Kasia, a ja w tym czasie pospacerowałem sobie dalej dnem doliny. Wspinaczka nie była łatwa, bo nie było tam żadnej ścieżki. Po niecałej godzinie Kasia wróciła na dół i już razem poszliśmy do samochodu.
Kolejnym punktem naszej wyprawy po okolicach Talas miało być Jezioro Kirovskoye. Leży ono około 50 km na zachód od miasta, tak więc z Doliny BeshTash mieliśmy tam ponad 75 km drogi. Na zachód od Talas droga praktycznie cały czas wiedzie przez wsie i miasteczka, więc biorąc pod uwagę duże natężenie patroli kirgiskiej policji czyhającej z radarami, nie można się tam za bardzo rozpędzić i mimo, że to niedaleki dystans to jedzie się tam całkiem długo. Jezioro Kirovskoye to zbiornik retencyjny na rzece Talas powstały w wyniku wybudowania na niej tamy. Zbiornik powstał w latach 1965-75 i jego głównym zadaniem jest gromadzenie wody do nawadniania okolicznych pół uprawnych. Ma on około 22 km długości i 4 km szerokości. Ponoć najładniejsze widoki na jezioro są z jego zachodniej strony, ale z jego wschodniego krańca gdzie w końcu dotarliśmy to kolejne 25 km drogi, a ja czułem się już tak kiepsko, że stwierdziliśmy, iż nie ma sensu jechać dalej. Tym bardziej, że tam gdzie dotarliśmy nie było w ogóle wody, a na odkrytych przez nią polach pasło się bydło.
No cóż byliśmy tam w okresie jesieni, gdzie zdecydowana większość zgromadzonej w jeziorze zimą i wiosną wody została już zużyta do nawadniania pól podczas gorącego tu lata. Doszliśmy więc do wniosku, że nawet jak pojedziemy na zachód jeziora to i tak widoki nie będą jakieś szczególne skoro jest w nim tak mało wody. Nieco zawiedzeni zawróciliśmy więc i wróciliśmy do Talas. Resztę dnia spędziłem już w łóżku próbując wykurować się przed kolejnym dniem, który cały planowaliśmy spędzić na oglądaniu zawodów koczowników.
Pingback: „Narodnyje Igry Kociewnikow” czyli Krajowe Mistrzostwa Koczowników – Talas IX 2019 – Bachurze i ich podróże
Pingback: Osh i pełna przygód droga do niego – Bachurze i ich podróże