Po prawie nieprzespanej nocy na lotnisku w Taszkencie, porannym samolotem dotarliśmy do Biszkeku. W hali odbioru bagażu udało nam się kupić kartę SIM z dostępem do internetu. Jednak gość nas trochę naciągnął. Po pierwsze sprzedawał te karty po 100 kirgiskich somów (KGS) choć potem okazało się, że wszędzie można je kupić za 80 KGS (20 GB na 7 dni), a po drugie, jako że nie mieliśmy jeszcze lokalnej waluty, to zażyczył sobie za nią 2 USD czyli w przeliczeniu 140 KGS. No ale za brak wcześniejszego rozeznania trzeba płacić frycowe, a po cenach tajwańskich i koreańskich to i tak mieliśmy wrażenie, że to prawie darmo. Lotnisko w Biszkeku oddalone jest od miasta około 30 km. Zaraz po odebraniu bagażu byliśmy cały czas nagabywani przez taksówkarzy aby do miasta jechać koniecznie z nimi, a to z Saszą, a to z innym. Ceny niestety rzucali zaporowe. W spokoju nie mogliśmy nawet wybrać lokalnej waluty z bankomatu. W końcu się udało i dziękując kolejnym taksówkarzom ruszyliśmy w kierunku przystanku marszrutki nr 380, czyli takiego busa robiącego za autobus, jadącej w kierunku Biszkeku, za około 50 KGS od osoby. Niestety nie udało się nam już załapać na marszrutkę gdyż jak doszliśmy do przystanku była ona już wypchana po brzegi i my z naszymi bagażami nie mieliśmy szans się zmieścić. Mieliśmy czekać na następną, ale pojawiła się taksówka, która już miała jednego pasażera i mogliśmy się dosiąść płacąc za kurs do miasta 300 KGS, a nie 1.000 KGS jak chcieli inni taksówkarze. W Biszkeku byliśmy około 12-tej. Pokój w hotelu nie był jeszcze gotowy, ale nie czekaliśmy zbyt długo. Byliśmy trochę padnięci, więc po odświeżeniu zmogła nas drzemka.
Biszkek to największe miasto Kirgistanu, położne na wysokości około 800 m n.p.m. u podnóża Gór Kirgiskich w Tienszanie. Do 1991 roku, kiedy to Kirgistan ogłosił niepodległość, zwane było Frunze na cześć rewolucjonisty i dowódcy armii czerwonej, który się tu urodził. To najważniejszy ośrodek przemysłowy kraju skupiający ponad 50% produkcji całego kraju. To także ważne centrum kulturalno-naukowe. W mieście jest 8 szkół wyższych. Populacja miasta to ponad 1 mln mieszkańców. Czytaliśmy, że nie bardzo jest co oglądać w Biszkeku, to fakt, nie jest to zbyt urodziwe miasto, ale dla nas było takie „swojskie”. Po wielu miesiącach w Azji Południowo-Wschodniej cieszyliśmy się na przykład na widok topli za oknem. Pierwsze wrażenie jakie wywarło na nas to miasto, to jakbyśmy się trochę przenieśli w czasie i znowu byli w Polsce wczesnych lat 90-tych. Jeszcze pierwszego dnia postanowiliśmy przejść się na sławny bazar Osh, na który mieliśmy około 20 minut spacerem. Było już późno jak tam dotarliśmy, handel powoli zamierał, ale udało się nam jeszcze zakupić pyszne lepioszki, okrągłe chlebki, których smak przywodził wspomnienie ciepłego jeszcze chleba z lat naszego dzieciństwa, winogrona i nacieszyć oczy kolorowymi straganami.
W drodze powrotnej w sklepie wpadło nam w oko miejscowe wino – ponoć dawniej ulubione wino Stalina. Kupiliśmy więc jedną butelkę aby w hotelu spróbować tego trunku. Okazał się naprawdę całkiem dobrym winem, szczególnie, że to było nasze pierwsze wino od kilku miesięcy 🙂 .
Kolejny dzień nie rozpieszczał nas jeśli chodzi o pogodę, padało i było dość chłodno, ale ciepło ubrani ruszyliśmy w miasto. Dominuje tu architektura socrealistyczna i jest raczej szaro i smutno. Nieco ożywienia wnoszą kolorowe, czasem krzykliwe, banery, reklamy i szyldy. Chodniki często są krzywe i pełne dziur. Często można spotkać ludzi sprzedających coś na ulicy, czasem z ręki, czasem z rozkładanego stolika. Ot takie miasto jak nasze polskie pod koniec lat osiemdziesiątych czy z początku lat dziewięćdziesiątych XX w. Czego mają pod dostatkiem to pomników. Większych, mniejszych, do wyboru i koloru. No i na ulicach całkiem często można jeszcze spotkać Łady, a czasem nawet Wołgi i Moskwicze. Co nas trochę zdziwiło, to jak na stolicę kraju gdzie prawie 90% ludności wyznaje islam, to w centrum Biszkeku nie spotkaliśmy ani jednego meczetu. Potem w dalszych rejonach miasta oczywiście widzieliśmy ich kilka, no ale wcześniej spodziewaliśmy się, że jak to w krajach islamskich, będzie ich tu bez liku w niemal każdym zakątku.
My zrobiliśmy sobie spacer po centrum zaczynając od okolic miejskiego ratusza. Obok niego stoją budynki uniwersytetu oraz filharmonia, przed którą stoi pomnik Manasa, miejscowego bohatera, o którym opowiada kirgiski epos narodowy składający się z 500 tys. rymowanych wierszy. Ten epos też nazywa się Manas i to taki ich Pan Tadeusz. Składa się z trzech części opowiadających właśnie o Manasie, jego synu Semeteju i wujku Sejteku.
My dalej udaliśmy się do Parku Gorkiego, a następnie doszliśmy do „Białego Domu” czyli budynku, w którym urzęduje prezydent Kirgistanu.
Na jego tyłach jest Park Panfilov, w którym rozstawionych było mnóstwo różnych karuzel. W tej okolicy jest dużo większych skwerów, czy mniejszych parków, w których stoi mnóstwo pomników. Między innymi można tu spotkać pomnik Lenina, czy Marksa i Engelsa. Jest też pomnik przyjaźni kirgisko-rosyjskiej. Wygląda na to, że proces burzenia pomników z dawnych czasów tutaj nie zawitał.
Przed pomnikiem Lenina stoi wielki, szary gmach będący siedzibą kirgiskiego rządu. A jakby z tyłu tego pomnika jest budynek Narodowego Muzeum Historycznego, a przed nim jest wielki i dość pusty plac. Pustkę placu wypełnia tylko pomnik Manasa i wielki maszt z flagą Kirgistanu, przy którym w małej budce wartę pełni dwóch żołnierzy. W miejscu gdzie stoi pomnik Manasa, dawniej stał właśnie pomnik Lenina przeniesiony obecnie na tyłu budynku muzeum.
Po drugiej stronie ulicy, która jest najważniejszą aleją miasta zwaną Prospektem Czuj, jest Plac Ala Too. Jest tu kilka fontann, ale nie jest to jakoś specjalnie atrakcyjne miejsce.
My chcieliśmy jeszcze zobaczyć targ Bakan ale ten okazał się malutkim bazarkiem w niewielkim pawilonie, a nie prawdziwym targiem. Koniec końców wybraliśmy się więc ponownie na bazar Osh, aby tym razem zobaczyć go w pełnej krasie podczas dnia. I rzeczywiście za dnia był on o wiele większy i bardziej zatłoczony niż poprzedniego dnia wieczorem. Już w jego okolicach na ulicach kwitnie handel prawie wszystkim. Panuje tu straszny harmider, bo spod bazaru rusza też mnóstwo marszrutek w różnych kierunkach.
Na samym bazarze też było tłoczno i gwarno. Szczególnie interesująca była wielka, zadaszona hala gdzie dominowały stoiska z suszonymi owocami, orzechami, migdałami, rodzynkami itp. Był tego ogromny wybór. My trafiliśmy na sympatyczną sprzedawczynię, która częstowała nas różnymi swoimi produktami, tak więc spróbowaliśmy niemal wszystkiego co oferowała. Na koniec kupiliśmy sobie trochę tych specjałów na kolejne dni.
W tej hali były też stoiska z lokalnymi słodkościami, które czasami były bardzo kolorowe i układane w takie piramidki. Nie brakowało tu też między innymi niewidzianych przez nas od miesięcy kiszonych ogórków czy innych warzyw i owoców, które u nas są codziennością, a których w Azji Płd-Wsch raczej nie spotykaliśmy 🙂 .
Na bazarze Osh jest też mnóstwo stoisk z ubraniami, kosmetykami itp. Praktycznie można tu kupić wszystko.
Kolacje w Biszkeku kupowaliśmy sobie albo na wynos w takich stojących na ulicach wielkich przyczepach oferujących lokalne dania, albo chodziliśmy do jednej restauracji gdzie całkiem przypadkiem odkryliśmy, iż codziennie między 20:00 a 21:00 prawie wszystkie dania były oferowane z 50% zniżką. Można było naprawdę smacznie i bardzo tanio (4-6 PLN za danie) zjeść. Biszkek to także dobra baza wypadowa w pobliskie góry i wąwozy. My również wybraliśmy się do kilku pobliskich wąwozów. Ale o tym napiszemy już w kolejnym odcinku.
Pingback: Okolice Biszkeku – Dolina Ala Archa, Wąwóz Chunkurchak i Wąwóz Alamedin – Bachurze i ich podróże
Pingback: Wokół Jeziora Issyk Kul – Bachurze i ich podróże
Pingback: Jezioro Song Kol – Bachurze i ich podróże
Pingback: Dolina Suusamyr – Bachurze i ich podróże
Pingback: Toktogul – Bachurze i ich podróże
Pingback: Talas i Dolina Beshtash – Bachurze i ich podróże
Pingback: Osh i pełna przygód droga do niego – Bachurze i ich podróże