Pełni wrażeń z wyprawy na Bromo ruszyliśmy dalej, tym razem w kierunku centrum Jawy. Naszym celem była Yogyakarta. Mieliśmy się tam dostać pociągiem z Probolinggo, ale najpierw musieliśmy tam dotrzeć. Postanowiliśmy skorzystać z takiego samego busa jakim wcześniej dotarliśmy do Cemoro Lawang. Z tego co się dowiedzieliśmy, to aby nie czekać zbyt długo na komplet pasażerów, najlepiej wybrać się na busa koło 10-tej rano, bo wtedy wraca część turystów, którzy przyjechali tylko na wschód słońca nad Bromo i zaraz potem jadą do Probolinggo. Aby być pewnym, że uda nam się zabrać takim busem, postanowiliśmy, że na miejscu skąd odjeżdżają busy pojawimy się już o 9-tej i najwyżej trochę poczekamy. Akurat jak przyszliśmy to pojawiła się też czwórka innych turystów. Było nas więc sześcioro, a aby bus ruszył trzeba kompletu 15 osób. Zaczęliśmy więc czekać, ale nikt inny się nie pojawiał. Przed 10-tą doszło jeszcze dwoje turystów i tyle. W ósemkę czekaliśmy dalej. Próbowaliśmy też łapać jakiś inny samochód czy bus z agencji turystycznej, ale nikt nie chciał nas zabrać. O 10:30 dogadaliśmy się z resztą, że zapłacimy więcej (po 70 tys. IDR zamiast 40 tys. IDR) i nie będziemy dłużej czekać, bo o tej porze nie ma już szans na dodatkowych turystów. No i w końcu ruszyliśmy o 10:40. Busem dotarliśmy na dworzec autobusowy Terminal Bayu Angga w Probolinggo, skąd za kolejne 5 tys. IDR małym busikiem dojechaliśmy na dworzec kolejowy. Tam korzystając z chwili przerwy zrobiliśmy drobne zakupy w pobliskim sklepie, a przed samą drogą zjedliśmy coś ciepłego – Bakso, czyli takie mięsne kulki w rosole z makaronem. Podróż pociągiem trwała ponad 8 godzin i do Yogyakarty dotarliśmy tuż przed północą. Pierwotnie planowaliśmy, że doczekamy na dworcu do rana i potem zostawimy bagaże w hotelu i ruszymy na zwiedzanie miasta, ale finalnie po przyjeździe na dworzec zarezerwowaliśmy w naszym hotelu dodatkową noc i pojechaliśmy do niego Grabem.
Yogyakarta słynie głównie z dwóch wielkich świątyń położonych w jej pobliżu: Prabanan i Borobudur, a także wulkanu Merapi leżącego około 30 km na północ od miasta. Ale o tych miejscach napiszemy w kolejnym odcinku, teraz koncentrując się tylko na samym mieście. Yogyakarta to jedno z najważniejszych miast Indonezji. Mieszka tu ponad 420 tys mieszkańców i jest to stolica Wydzielonego Okręgu Yogyakarta. Przez cztery lata pomiędzy 1946 a 1949 pełniła rolę stolicy kraju, podczas gdy Jakarta była okupowana przez Holendrów. To jeden z kilku regionów cieszących się pół-autonomią. Ten specjalny status zawdzięcza sułtanatowi Hamengkubuwono, który rządził miastem od 1755 roku. W czasie wojny o niepodległość Indonezji i okupacji Jakarty sułtan zaoferował rządowi gościnę i Yogyakarta stała się rewolucyjną stolicą kraju. W podzięce za ten gest, rząd Indonezji uznał sułtana za mianowanego gubernatora, który nie jest wybierany w powszechnych wyborach.
Miasto leży na bardzo aktywnym sejsmicznie terenie i kilkukrotnie cierpiało w wyniku trzęsień ziemi, czy erupcji wulkanu Merapi. Najtragiczniejsze trzęsienie ziemi w ostatnich czasach miało miejsce w 2006 roku, kiedy w regionie zginęło z jego powodu ponad 6 tys. osób. Na szczęście dla miasta, ono samo nie zostało mocno dotknięte tym konkretnym kataklizmem. W 2010 roku miała natomiast miejsce potężna erupcja Merapi, która spowodowała wiele zniszczeń w regionie. Yogyakarta to także ważne centrum kulturalne i edukacyjne kraju.
My miasto zwiedzaliśmy na raty, przedzielając je wypadami w jego okolice. Generalnie Yogyakarta to dość zwyczajne, często mocno zatłoczone, zakorkowane i hałaśliwe miasto.
Jedynie jego stara część, która otoczona jest białymi murami z narożnymi basztami, to jakby taka oaza spokoju, o ile w azjatyckim mieście można mówić o spokoju, w tym całym rozgardiaszu. Do tej starej części można dostać się kilkoma bramami z różnych stron. Uliczki są tam dużo węższe, ruch uliczny mniejszy i spokojniejszy, królują głównie motory i motoriksze, a zabudowa jest niska.
Pierwszego dnia przespacerowaliśmy się po tej nowej części, ale naszym pierwszym przystankiem było muzeum Benteng Vredeburg, położone nieco na północ, na zewnątrz dawnych murów. To duże muzeum opowiadające historię walk o niepodległość Indonezji i rolę jaką odegrała w nich Yogyakarta. Historia opowiadana jest poprzez makiety obrazujące najważniejsze wydarzenia. Można też tu dużo przeczytać o historii Indonezji. Muzeum obejmuje kilka budynków dawnego kolonialnego fortu. Muzeum otwarto w 1992 roku, a wejście kosztuje 10 tys. IDR.
Przed muzeum znajduje się duży pomnik „Serangan Oemoem 1 Maret 1949” upamiętniający militarną ofensywę podczas walk o niepodległość Indonezji. Po drugiej stronie ulicy znajduje się Pałac Prezydencki. To oficjalna rezydencja prezydenta kraju, z której korzysta podczas swoich wizyt w tych okolicach.
Wracając na południe do starej części miasta, dochodzi się do parku Alun- Alun Utara Yogyakarta. Tak naprawdę to wielki, pusty trawnik, za którym stoi pałac sułtana Keraton Yogyakarta. Wejście kosztuje tam 7 tys. IDR, plus 2 tys. IDR za możliwość robienia zdjęć. To jedna, i do tego mniejsza, oraz mniej ciekawa część pałacu sułtana. Oprócz wystawy dawnych strojów i dwóch zabytkowych samochodów sułtana, nic tam za bardzo nie przykuło naszej uwagi, a nieliczne gabloty z eksponatami przykryte były grubą warstwą kurzu.
Natomiast druga część pałacu, która znajduje się jeszcze bardziej na południe, to zupełnie inna bajka. Tutaj wejście kosztuje 15 tys. IDR plus 1 tys. IDR za możliwość robienia zdjęć, ale to warto zapłacić. W tej część jest kilka budynków, a w nich wiele ciekawych i zadbanych ekspozycji. Można tu zobaczyć dawne stroje, ceramikę, lampy, stare fotografie i wiele innych ciekawych rzeczy dotyczących sułtanów Yogyakarty.
Na południe od tej części pałacu sułtana, znajduje się kolejny park Alun Alun Kidul, to znowu rozległy, wysuszony trawnik, ale na jego środku rosną dwa potężne drzewa, nie są to zwykłe drzewa, ale wielkie fikusy. Można tu zobaczyć wiele osób maszerujących przez park z zasłoniętymi oczami. Są tu nawet panowie, którzy wypożyczają specjalne opaski na oczy. A wszystko to dlatego, że zgodnie z legendą, osoby którym uda się przejść z zasłoniętymi oczami między tymi drzewami, będą mieć w życiu szczęście. Sprawa wydaje się prosta, bo drzewa stoją od siebie w odległości kilkunastu metrów, a jednak niewielu udaje się trafić na oślep w tą „szczelinę”.
Kolejną dobrze znaną atrakcją Yogyakarty jest Pałac Taman Sari Water Castle. To dawny ogród sułtana z XVIII w ze zbiornikami wodnymi i fontannami. Było to miejsce odpoczynku władcy, ale także miejsce medytacji i budowla obronna. Od 1995 roku to miejsce wpisane jest na listę UNESCO. Wejście kosztuje tu 15 tys. IDR, a bilet uprawnia także do odwiedzania podziemnego meczetu, do którego trzeba przejść wąskimi uliczkami dawnej Yogyakarty.
W pobliżu znajdują się też ruiny Pulo Kenanga. To najwyższy budynek dawnego miasta. Do dzisiaj niewiele z niego zostało. Kierując się z tego miejsca na północ, dochodzi się do niewielkiego targu Pasar Ngasem, na którym można kupić owoce, warzywa czy lokalne potrawy, przekąski i słodkości.
Stara część miasta to także klimatyczne, wąskie uliczki pełne kafejek i sklepików. Można tu spróbować najdroższej kawy świata, czy zakupić pamiątki, w tym tkaniny i obrazy wykonane specjalną techniką batik, polegającą na kolejnym nakładaniu wosku i zanurzaniu tkaniny w barwniku, który farbuje jedynie miejsca nie pokryte woskiem. Najsłynniejsze sklepy z batikiem są na najważniejszej ulicy handlowej miasta Malioboro, położonej na północ od starego miasta i pałacu prezydenckiego.
Jak dla nas Yogyakarta zwana również przez miejscowych Jogja, to interesujące i klimatyczne miejsce warte zobaczenia. To zupełnie inne miasto niż inne duże miasta Sumatry i Jawy, i chyba jedyne z odwiedzonych przez nas, które nam się podobało. Udało nam się tu również trafić na super homestay – Pamularsih Homestay. To miejsce naprawdę godne polecenia, z bardzo przyjacielskim i pomocnym personelem oraz właścicielami.
To był najfajniejszy nocleg podczas naszego całego pobytu w Indonezji.
Pingback: Okolice Yogyakarty – Prambanan, Borobodur i Wulkan Merapi – Bachurze i ich podróże
Pingback: Baturraden – kraina nieodkrytych wodospadów – Bachurze i ich podróże