Tak jak pisaliśmy w poprzednim odcinku, Chiang Mai ma nie tylko wiele do zaoferowania jako miasto, ale jest też świetną bazą wypadową w pobliskie góry i parki narodowe. My również 2 dni z naszego pobytu w tym mieście poświeciliśmy na odwiedzenie jego okolic.
Pierwszego dnia udaliśmy się do Parku Narodowego Doi Suthep-Pui. Wybraliśmy się tam taksówką, z której kierowcą wcześniej umówiliśmy się na dwudniowe zwiedzanie okolic. Naszym pierwszym przystankiem była wioska Doi Pui zamieszkana przez grupę etniczną Hmongów. Wioska ta leży około 24 km na zachód od Chiang Mai. Początkowo jedzie się przez miasto i jego przedmieścia, aby z czasem wjechać na teren parku narodowego i wtedy droga stopniowo staje się coraz węższa, bardziej kręta i wiedzie w większości pod górę pośród gęstego lasu.
Sama wioska nas niestety rozczarowała, okazała się bowiem bardziej jednym wielkim, co prawda malowniczo położonym, ale jednak bazarem, niż tradycyjną wioską. Już od samego parkingu wzdłuż uliczek ciągną się nie kończące stragany z pamiątkami, tradycyjnymi strojami Hmongów, oraz kolorowymi dodatkami jak szale, torebki, saszetki itp.. Dopiero po paru minutach marszu pod górę dochodzi się do bardziej tradycyjnej zabudowy.
Można tu między innymi za 10 THB odwiedzić małe, lokalne muzeum w starej, tradycyjnej chacie. Można tam poczytać trochę o historii ludu Hmongów, którzy niegdyś zamieszkiwali tereny nad Żółtą Rzeką i po przegranych wojnach z Chińczykami przenieśli się na południe na tereny dzisiejszej Kambodży i Laosu, a z czasem dotarli również do północnej Tajlandii.
Na końcu wioski za kolejne 10 THB można wejść do małego, ale kolorowego ogrodu kwiatowego gdzie znajduje się też niewielki wodospad Doi Pui.
My wybraliśmy się też na pobliskie wzgórze gdzie stoi niewielka świątynia Doi Pui. Na wzgórze to prowadzą długie schody, a świątynia okazała się w miarę nowoczesnym, mocno oszklonym budynkiem.
Po powrocie w dół na parking zjechaliśmy ok 4 km i zatrzymaliśmy się przy jednym z królewskich pałaców zwanych Bhubing Palace. To zimowa rezydencja rodziny królewskiej, w której zatrzymują się podczas wizyt w północnej części kraju. Czasami jest też wykorzystywany jako miejsce gdzie zatrzymują się ważni zagraniczni goście. Pałac wybudowano w 1961 roku. Okazało się, że aby wejść na teren ogrodów, trzeba mieć zakryte ramiona i kolana , i dotyczy to także mężczyzn. Na szczęście obok wejścia przedsiębiorczy Tajowie zorganizowali dla zapominalskich i nieuświadomionych wypożyczalnię różnego rodzaju strojów, kosztuje to 20 THB plus 100 THB kaucji. Samo wejście na teren ogrodów pałacu kosztuje 50 THB. Ogrody są dość duże i znajduje się tu kilka mniejszych i większych budynków i willi pałacowych, ale do żadnych z nich nie można wejść do środka. Pozostaje więc spacer po ogrodach pełnych kolorowych kwiatów.
Po wizycie w królewskich ogrodach zjechaliśmy dalej w kierunku Chiang Mai i zatrzymaliśmy się przy świątyni Wat Phrathat Doi Suthep. To święte miejsce dla wielu Tajów gdyż znajduje się tu relikwia Buddy, którą jest pół kości ramienia. Uważa się, że pierwsza świątynia powstała w 1383 roku i potem stopniowo wokół niej dobudowywano kolejne budynki. Dzisiaj to duży kompleks z wieloma budowlami wewnątrz. Do świątyni prowadzi 309 schodów, które trzeba pokonać z parkingu. Wejście kosztuje tu 30 THB.
Kilkaset metrów poniżej świątyni tuż przy drodze można zobaczyć niewielki wodospad Rup Sadet.
Po krótkim postoju przy wodospadzie ruszyliśmy do ostatniego punktu naszej wycieczki czyli do świątyni Wat Umong zwanej też Tunnel Pagoda. To bardzo nietypowa świątynia, gdyż jak ta druga nazwa wskazuje znajduje się w tunelach. Jedynym elementem poza tunelami jest duża stupa. Świątynia ma ponad 700 lat i powstała w 1297 roku. Obok świątyni jest miejsce gdzie znajduje się wiele połamanych posągów Buddy, a na rosnących wokoło drzewach wiszą tabliczki z mądrościami i przysłowiami po angielsku i tajsku.
Kolejnego dnia wybraliśmy się do parku narodowego Doi Inthanon. Ten park leży na południowy wschód od Chiang Mai, ale znacznie dalej, około 90 km, niż Doi Suthep-Pui. Nazwa parku nawiązuje do najwyższego szczytu Tajlandii o wysokości 2.565 m n.p.m., który znajduje się właśnie w tej okolicy. W parku jest kilka szlaków trekingowych. Jeden z polecanych i my właśnie się na niego wybraliśmy to Kew Mae Pan Nature Trail. Po drodze przy wjeździe do parku trzeba wykupić bilet wstępu za 300 THB od osoby plus 30 THB za samochód. Niestety okazało się potem, że aby wejść na szlak trekingowy to trzeba zapłacić za przewodnika kolejne 200 THB (na szczęście to za przewodnika a nie za osobę) bez względu czy się go bierze czy nie. My stwierdziliśmy, że jak już musimy płacić to niech z nami idzie. Niestety najśmieszniejsze jest to, że lokalna społeczność wprowadziła konieczność wykupienie przewodnika, ale nie ma żadnych przewodników mówiących w obcych językach, a jak sami się domyślacie przewodnik mówiący po tajsku to raczej żadna wartość dodana. No ale chociaż był sympatyczny i pokazywał nam drogę. Szlak wiedzie w większości przez piękny i bujny las. Ponieważ jest się na wysokości powyżej 2.100 m n.p.m. to powietrze jest rześkie i temperatura jest znośna. Jak wyruszaliśmy to było 21 stopni, choć na dole w mieście było koło 30-stu. W końcu po wielu dniach spędzonych w strasznych upałach mogliśmy spokojnie oddychać chłodniejszym i rześkim powietrzem, a jak wiał wiatr to czuło się chłodek a nie uderzenie ciepła jak na dole.
Po kilkudziesięciu minutach marszu doszliśmy do wielkiej górskiej polany. Można było poczuć się jak w Tatrach czy Alpach. Polanę porastały wysokie trawy, a w oddali widać było skalne szczyty.
Potem szlak prowadzi wzdłuż zbocza i oferuje piękny widok z góry na las porastający okolice oraz różne formacje skalne, które zamieszkują kozice. W najwyższym punkcie trasy byliśmy na wysokości 2300 m n.p.m.. Warunki dla roślin nie są tu szczególnie sprzyjające i dlatego rosną tu tylko takie, które w tych ciężkich warunkach mogą przetrwać. Są to oprócz traw między innymi rododendrony.
W pewnym momencie przewodnik skręcił ze szlaku i doprowadził nas do punktu widokowego, z którego rozciągał się ładny widok na dwie bliźniacze świątynie Królowej i Króla. Potem znowu weszliśmy w las i zataczając pętlę wróciliśmy na parking gdzie czekała na nas taksówka, którą zjechaliśmy właśnie do tych świątyń.
Te dwie świątynie to dwie stupy stojące na leżących obok siebie wzgórzach. Wokół Świątyni Królowej rozciąga się piękny kwiatowy ogród. Wokół Świątyni Króla ogród chyba był dopiero tworzony, bo trwały tu częściowo prace ziemne. Wstęp jest tu bezpłatny, a ciekawostką jest to, że na oba wzgórza można wjechać ruchomymi schodami.
Następnie ruszyliśmy drogą w dół w kierunku Chiang Mai, ale po drodze zatrzymaliśmy się przy dwóch wodospadach. Najpierw przy Sirithan Waterfall a potem przy Wachirathan Waterfall. Szczególnie ten drugi jest znany i często odwiedzany przez turystów. Oba są ładne i warte zobaczenia. Pewnie w sezonie deszczowym ich potęga robi jeszcze większe wrażenie.
Ale my i tak czekaliśmy na ostatni punkt tego dnia czy wodospad Mae Ya. Kierowca nie bardzo chciał tam jechać, jako że droga jest kręta i górska, ale nam bardzo zależało i skoro pierwotnie, jak umawialiśmy się na dwa dni, to zgodził się na taką opcję, to nie odpuściliśmy tematu i w końcu nas tam zawiózł. W przeciwieństwie do dwóch poprzednich, odwiedzionych wcześniej wodospadów, które leżą blisko parkingów i wzdłuż głównej drogi, do tego trzeba trochę odbić, potem jeszcze dojść kilkaset metrów z parkingu. Ale naprawdę warto. Czytaliśmy, że to ponoć najpiękniejszy wodospad Tajlandii i faktycznie, nie zawiódł nas. Jest fantastyczny. Jest bardzo wysoki i ma około 260 metrów wysokości i do tego około 100 metrów szerokości. Oczywiście w porze suchej nie całą szerokością płynęła woda, ale i tak to co zobaczyliśmy było imponujące. Byliśmy tam już po 16-tej. Oprócz nas była tam już tylko jedna tajska rodzina. Mogliśmy więc podziwiać go w ciszy, o ile w pobliżu wodospadu może być cicho 🙂 i spokoju.
Po powrocie na parking wróciliśmy taksówką do miasta. Te dwa dni spędzone w okolicach Chiang Mai były bardzo interesujące i pełne różnorodnych wrażeń. Pozwoliły nam pobyć wśród dzikiej przyrody, z dala od zgiełku miasta, posłuchać jej dźwięków i pooddychać świeżym powietrzem.
Pingback: Chiang Rai miasto kolorowych świątyń – Bachurze i ich podróże
Dzień dobry.
Wybieramy się już niedługo do Tajlandii. Rozważam trekking w Doi Inthanon w podobnym stylu co Państwo. Czytam różne informacje, ale większość już jest nieaktualnych. Moje pytanie jest takie: ile zapłaciliście Państwo za taksówkę z kierowcą. Czy targowaliście cenę?
Pozdrawiam Justyna
Dzień dobry,
My dogadaliśmy się z taksówkarzem na dwa pełne dni podczas których obwoził on nas po okolicach Chiang Mai. Za te dwa dni zapłaciliśmy 3200 THB czyli około 387 PLN. Oczywiście pierwotna cena była wyższa i trzeba się trochę targować, bo zawsze pierwsza oferta jest zawyżona. Taksówkarze zawsze twierdzą, że cena jaką podają jest stała i zgodna z obowiązującym cennikiem, no ale po krótkich negocjacjach zawsze coś obniżą. U nas dodatkowym atutem było to, że wynajęliśmy go na dwa dni.
Jeśli ma Pani jeszcze jakieś pytania to prosimy śmiało pisać. Życzymy udanego i pełnego wrażeń wyjazdu.
Witam.
Mnie również zainteresowało zwiedzanie taksówką. Czy cena ustalana była na podstawie ilości zwiedzanych miejsc czy tylko dni? Czy kierowca dowoził Państwa do danej atrakcji i czekał by następnie wieźć Państwa do kolejnej? Jakie plusy w porównaniu z wynajęciem samochodu na miejscu ?
Witamy,
Tak cena była negocjowana biorąc pod uwagę ile i które miejsca chcieliśmy zobaczyć, a z tego wynikała też ilość dni. Kierowca dowoził nas do danej atrakcji i tam czekał na nas i potem jechaliśmy do kolejnej atrakcji. Myślę, że głównym plusem vs wynajem samochodu było, że kierowca zna drogę do poszczególnych atrakcji i my nie musieliśmy się martwić którędy tam dojechać. Mieliśmy spokój i mogliśmy podziwiać okolicę i widoki. Do tego kierowca też czasem podpowiadał nam na miejscu gdzie najlepiej pójść i co zobaczyć, tak więc to też pewna dodatkowa korzyść.
Pozdrawiamy,
Bachurze