Nasze relacje z Wietnamu rozpoczniemy trochę nie po kolei. Zamiast pierwszego wpisu o Ho Chi Minh, do którego przybyliśmy dwa dni temu, zaczniemy od wizyty w tunelach Cu Chi Ben Duoc, bo z jednej strony mamy dzisiaj mało czasu, a wpis o Ho Chi Minh będzie wymagał zdecydowanie więcej czasu na przygotowanie, a z drugiej strony chcemy już coś opublikować, bo wiemy, że niektórzy czekają z niecierpliwością na nowe wpisy.
Tunele Cu Chi Ben Duoc położone są około 57 kilometrów na północny zachód od Ho Chi Min i jakieś 28 km na północ od miasta Cu Chi. Jest to kompleks tuneli wykorzystywanych przez żołnierzy Wietkongu podczas walk z siłami Wietnamu Południowego i amerykańskimi w czasie wojny wietnamskiej w latach 1957-1975 zwanej też drugą wojną indochińską, a w szczególności w okresie 1964-1975 kiedy to w tę wojnę na całego zaangażowały się Stany Zjednoczone. W Ho Chi Minh można znaleźć wiele agencji turystycznych oferujących wycieczki do tych tuneli Cu Chi ale my postanowiliśmy dostać się tam na własną rękę, co jest zdecydowanie tańsze, a przy okazji można doświadczyć podróży lokalnymi autobusami. Dodatkowo zdecydowana większość zorganizowanych wycieczek do tuneli zabiera ludzi do tuneli Cu Chi Ben Dinh, które jadąc z Ho Chi Minh znajdują się jakieś 13 kilometrów wcześniej niż tunele Ben Duoc. Tunele Den Dinh zostały sztucznie przebudowane i poszerzone dla turystów aby było je łatwiej zwiedzać i prawdopodobnie nie były one nigdy używane podczas walk. Natomiast kompleks Ben Duoc to oryginalne tunele wykorzystywane przez siły Wietkongu w czasie wojny. Dlatego jeśli ktoś chce zobaczyć oryginalne tunele powinien właśnie pojechać do Ben Duoc, a nie Ben Dinh. Do Ben Duoc z Ho Chi Minh można się łatwo dostać autobusami miejskimi. W Ho Chi Minh należy wsiąść do autobusu numer 13 (my wsiadaliśmy na ulicy Cach Mang Thang Tam w pobliżu parku Tao Dan). Autobus ten jedzie do dworca autobusowego w Cu Chi.
Podróż trwała godzinę i pięćdziesiąt minut, a bilety kosztowały po 10.000 VND od osoby (około 1,65 PLN). Bilety kupuje się u pani konduktorki, która podróżuje w autobusie. Odległość nie jest jakaś specjalnie duża, około 36 km, ale miejscowy ruch uliczny i korki powodują, że trwa to niestety dość długo. Przez większość czasu autobus przebija się przez korki i wszędobylskie, jeżdżące we wszystkie możliwe kierunki motory i skuterki. Jazda po Ho Chi Minh naprawdę nie należy do łatwych i przyjemnych. Panuje tu totalny chaos, wszyscy się przepychają, trąbią i kompletnie ignorują sygnalizację świetlną. Nasz kierowca też cały czas trąbił. Zamontował sobie nawet taki przycisk uruchamiający klakson na dźwigni zmiany biegów co pozwalało mu trąbić naciskając ten guzik palcem bez zdejmowania ręki z tej dźwigni 🙂 .
Po dotarciu do dworca autobusowego w Cu Chi na tym samym dworcu należy przesiąść się do autobusu numer 79, który dowiózł nas już prawie pod same tunele. Tym drugim autobusem jechaliśmy jakieś 28 kilometrów co zajęło nam około 30-40 minut, a bilety kosztowały po 6.000 VND od osoby (jakieś 99 groszy). Ten autobus jedzie już przez lokalne drogi, mijając okoliczne wsie oraz pola uprawne gdzie głównie rośnie ryż, tak więc nie ma tu już korków. No ale klakson dalej jest jednym z najczęściej używanych elementów autobusu 🙂 . My na początku pokazaliśmy kierowcy i pani konduktor, że chcemy dojechać do tuneli Ben Duoc i jak dojechaliśmy na miejsce to konduktorka powiedziała nam gdzie mamy wysiąść.
Od przystanku ruszyliśmy na piechotę w bok od głównej drogi w kierunku tuneli. Po około 300 metrach przy drodze znajdowała się małą budka, gdzie kupiliśmy bilety do tuneli. Bilet dla jednej osoby to koszt 90.000 VND (około 14,80 PLN). Zaraz za budką z biletami po prawej stronie znajduje się duża świątynia Ben Duoc, którą odwiedziliśmy. Wejście jest tu bezpłatne, a w środku jest duże popiersie Ho Chi Minh’a założyciela Komunistycznej Partii Indochin i późniejszego premiera i prezydenta Demokratycznej Republiki Wietnamu. Świątynia ta została zbudowana dla upamiętnienia poświęcenia żołnierzy i ludzi walczących w wojnach indochińskich przeciw Francuzom i Amerykanom. W środku świątyni wygrawerowane są nazwiska prawie 50.000 osób, które poświeciły swoje życie walcząc z wrogimi wojskami w okolicy. Cały kompleks składa się ze świątyni głównej (gdzie jest to popiersie Ho Chi Minh’a), stojącej obok 39-cio metrowej wieży oraz dwóch mniejszych budowli: bramy trzech drzwi oraz domu z napisami.
Po wizycie w świątyni udaliśmy się już do tuneli. Przy drodze po lewej stronie znajduje się drewniana tablica kierująca do wejścia i tam już najpierw jeden, a potem drugi pracownik obsługi skierowali nas przez las do miejsca gdzie czekał przewodnik (przewodnik jest już w cenie biletów wejściowych).
Dołączyliśmy do grupy trzech osób już czekających i ruszyliśmy za przewodnikiem. Na początku przewodnik pokazał nam jeden z lejów po bombach zrzuconych przez amerykańskie bombowce B-52, a potem doszliśmy do pierwszego z tuneli, do którego można wejść.
Tym tunelem przechodzi się około 20 -30 metrów pod ziemią, ale to wystarczy. Jest on strasznie niski i ciasny. Cały czas trzeba iść w kuckach, tak więc jak się z niego wychodzi to odczuwa się ulgę.
Kawałek dalej był kolejny tunel, całkowicie oryginalny, a tym samy bardzo wąski. Jego wejście i wyjście są całkowicie zamaskowane przez liście i gdyby nie przewodnik to nigdy byśmy nie wpadli, że w tym miejscu można wejść do tunelu lub z niego wyjść. Tunel jest tak wąski, że aby do niego wejść trzeba praktycznie wchodzić z rękami wyciągniętymi do góry bo inaczej człowiek się nie zmieści.
Tunele te były kopane dla Wietnamczyków, którzy są jednak dużo mniejsi i im łatwiej było się w tych tunelach poruszać. My jednak jesteśmy na to za duzi, w każdym wymiarze 🙂 . Cały kompleks liczy ponad 250 km połączonych ze sobą tuneli, które miejscami mają trzy poziomy: pierwszy około 3 metrów pod ziemią, drugi 6 metrów pod ziemią i trzeci 8 metrów pod ziemią. Tunele te zostały pierwotnie wybudowane w latach 40-tych XX wieku podczas walk z Francuzami i służyły wtedy do chronienia się przed wrogiem. W latach 60-tych XX wieku zostały one połączone ze sobą w jeden kompleks i były już wykorzystywane nie tylko do schronienia, ale także do walki z Amerykanami.
Ponoć można nimi przejść aż do sąsiedniej Kambodży. Potem idąc przez las wchodziliśmy jeszcze do kilku tuneli i podziemnych pomieszczeń jak np. podziemnego szpitala, miejsca gdzie zbierali się dowódcy aby podejmować decyzje czy pomieszczeń gdzie dowódcy mieszkali. Była też podziemna kuchnia gdzie gotowano potrawy. Miała ona jeden otwór wychodzący na powierzchnię którędy podczas gotowania wydobywał się dym. Otwór był oczywiście starannie zamaskowany gałęziami i liśćmi, a podczas wojny kuchnia gotowała potrawy tylko rano gdy na zewnątrz były poranne mgły aby nie było widać wydobywającego się spod ziemi dymu. W kompleksie tuneli były też specjalne dedykowane miejsca do mieszkania, odpoczynku, spożywania posiłków, a nawet sala do projekcji filmów czy tajne wyjścia pod powierzchnią wody przepływających w pobliżu rzek umożliwiające żołnierzom zażywnie kąpieli czy w razie czego drogę ucieczki.
Po kilku tunelach i podziemnych pomieszczeniach gdzie cały czas trzeba było chodzić w kuckach doszliśmy do wniosku, że na żołnierzy Wietkongu to my się nie nadajemy, a nogi drżały nam ze zmęczenia jeszcze dłuższą chwilę po zakończeniu całego spaceru. Oni tam śmigali z karabinami i inną bronią, a my ledwo co się tam przemieszczaliśmy. Na koniec wycieczki mogliśmy jeszcze spróbować wojennego jedzenia – gotowanego manioku, który je się maczając go w soli.
Przed wyjściem z całego kompleksu tuneli jest jeszcze mała ekspozycja figur i zdjęć przedstawiających okres wojny. Jest też mała galeria różnego rodzaju pułapek jakie żołnierze Wietkongu szykowali na Amerykanów. Głównie to różnego rodzaju doły z wielkimi ostrymi szpicami w środku, do których żołnierze amerykańscy wpadali po nadepnięciu na ruchome czy wahadłowe platformy ukryte i zamaskowane w lesie.
Również w niektórych odwiedzonych tunelach były takie pułapki budowane na wypadek gdyby do tunelu dostał się nieprzyjaciel.
Po zakończeniu wizyty w kompleksie tuneli wróciliśmy do głównej drogi gdzie poczekaliśmy na autobus 79, którym wróciliśmy do Cu Chi, a następnie znowu autobusem 13 wróciliśmy do Ho Chi Minh.
Tym razem korki były jeszcze większe niż rano, więc jechaliśmy jeszcze dłużej. Ciekawostką jest fakt, że w każdym autobusie, którym dzisiaj jechaliśmy z przodu na desce rozdzielczej obok kierowcy był stworzony mały ołtarzyk z figurkami bożków, wazonikami ze świeżymi kwiatami i kadzidełkami, które czasami tliły się podczas jazdy.
Po powrocie wpadliśmy do hotelu na odpoczynek i wstępne przygotowanie tego wpisu. Potem wyszliśmy jeszcze kupić coś do jedzenia na jutrzejszą drogę do Can Tho i na kolację.
Najczęściej komentowane