Pomimo problemów z zaginionym bagażem, co psuje nam nasze nastroje postanowiliśmy, że będąc na Wyspie Św Tomasza postaramy się mimo wszystko wykorzystać nasz pobyt jak tylko się da. W miejscowej informacji turystycznej zdobyliśmy namiary na agencję, która organizuje wycieczki po wyspie. Udaliśmy się tam aby poznać warunki. Niestety okazało się, że takie wycieczki są bardzo drogie. Za trzy całodniowe wycieczki na południe, do centrum i na północ wyspy wyjściowa cena wynosiła 320 € za dwie osoby. Po dość długich negocjacjach udało nam się zbić tę cenę do 290 €, ale nasz opiekun z hotelu skontaktował nas z inną agencją, gdzie finalnie za te same 3 wycieczki zapłaciliśmy 75 € za dwie osoby. Różnica była taka, że zamiast podróżować samochodem, podróżowaliśmy żółto-czerwono-zielonym tuk-tukiem czyli taką moto-rykszą. Przy tutejszych krótkich odległościach i ciepłym klimacie było to dla nas nawet dodatkową atrakcją. Agencja nazywa się Tuk-Tuk Paradise Island Tour, a naszym kierowcą i przewodnikiem był Elson.
Z tym przewodnikiem to trochę za dużo powiedziane, bo po pierwsze strasznie słabo mówił po angielsku a po drugie to i doświadczenie miał małe. No ale z pomocą informacji z internetu i google translatora jakoś udało nam się porozumieć. Rozważaliśmy też wynajęcie samochodu, ale tutejsze stawki zaczynają się od 42 € za dzień do czego oczywiście trzeba dodać paliwo. Stwierdziliśmy więc, że traktując naszego tuk-tuka tylko jako taksówkę to i tak wychodzi taniej, a do tego niezbyt szybka jazda pozwalała na spokojne oglądanie okolicy.
Sao Tome to świetna baza wypadowa do zwiedzania całej wyspy. Można stąd łatwo i relatywnie szybko dostać się zarówno na południe, do centrum jak i na północ wyspy. Wyspy nie da się objechać dookoła gdyż nie ma drogi od zachodniej strony wyspy, którą wraz z centralną częścią porasta las tropikalny. Na początek naszego objazdu wyspy wybraliśmy zwiedzanie południa. Wyruszyliśmy o 8:30 rano. Nasz tuk-tuk poruszał się z prędkością około 20-30 km/h, w porywach do 40 km/h na zjazdach. No ale jak było dłużej pod górkę to czasami wyciągał jakieś 10 km/h 🙂 . Droga ku naszemu zdziwieniu była całkiem dobra. Owszem była kręta i było albo pod górkę albo z górki, ale nawierzchnia była całkiem ok., co w porównaniu do stanu nawierzchni dróg w samym Sao Tome było dużym i pozytywnym zaskoczeniem. Zaraz po opuszczeniu miasta wkracza się praktycznie w tropikalny las. Roślinność jest tu bardzo bujna i gęsta. Każdy skrawek ziemi jest porośnięty. Robi to niesamowite wrażenie i jest tu pięknie. Miejscowe domki stoją często wśród bananowców lub innych drzew. Tu każdy ma ogród tuż za progiem. Domki poza Sao Tome różnią się od tych typowo kolonialnych budynków stolicy. Przeważają drewniane, prostokątne konstrukcje budowane na 1-2 metrowych drewnianych lub betonowych palach. Nawet jeśli zdarzają się domy murowane to też często są na palach. Jest to spowodowane tutejszym klimatem. Taka zabudowa na palach zapewnia lepszą wentylację, dzięki przewiewowi powietrza i tym samym w takim domu jest chłodniej. A pod domem jest miejsce na składowanie różnych rzeczy czy wykonywanie drobnych prac w cieniu.
We wsiach i miasteczkach mieszkańcy nie mają bieżącej wody, dlatego częstym widokiem są przydrożne studnie skąd mieszkańcy czerpią wodę. Często widzi się tu osoby idące z pojemnikami na wodę na głowie lub niosące na głowie miski z naczyniami do zmywania, gdyż taka studnia to też często miejsce mycia naczyń. Spotyka się też takie murowane, zadaszone miejsca z podciągniętą wodą przystosowane do prania lub zmywania. Najczęstszym jednak miejscem gdzie pierze się ubrania są rzeki i strumyki. Niemal na każdym mijanym większym strumieniu spotykaliśmy grupy kobiet i dzieci robiących pranie, które potem suszy się rozłożone wzdłuż drogi lub rozwieszone na okolicznych krzakach czy trawach.
Zaraz po wyjechaniu z Sao Tome przejeżdża się obok wielkiej stacji radiowo-nadawczej, która należy do Amerykanów. Jest to jedna ze stacji skąd nadaje radio Wolna Ameryka. Naszym pierwszym przystankiem było Boca do Inferno. To takie wulkaniczne formacje na brzegu wyspy. Atrakcją jest tu wydrążony w skałach kanał do którego z hukiem wpływają fale z oceanu i efektownie odbijając się od ścian kanału wpływają w jego głąb docierając do małej skalnej zatoczki nad którą przechodzi skalny most. Wokół brzeg jest skalisty z kamienistą plażą nad którą rosną palmy.
Po krótkim postoju ruszyliśmy dalej na południe i dojechaliśmy do miejscowości Pesqueira, gdzie odbijając kilkaset metrów z głównej drogi w kierunku oceanu dotarliśmy do wodospadu Casada de Pesqueira. To niewielki wodospad na rzece tuż przed jej dotarciem do oceanu. Oczywiście i tu nie zabrakło kobiet robiących pranie. W naszej krótkiej przechadzce od tuk-tuka do wodospadu i z powrotem towarzyszyła nam stale rosnąca grupa miejscowych dzieci i młodzieży, którzy szli za nami. W pewnym momencie czuliśmy się jakbyśmy prowadzili mały pochód. Byliśmy dla nich chyba niemałą atrakcją.
Gdy ruszyliśmy dalej na południe to nawierzchnia drogi zaczęła się psuć, a po obu stronach drogi rozciągały się wielkie plantacje palm oleistych. Wyglądało to zjawiskowo. Palmy rosły w regularnych rzędach, a ich rozłożyste liście tworzyły niekończące się tunele.
My jechaliśmy dalej aby zobaczyć Cao Grande czyli Wielkiego Psa, jeden z miejscowych szczytów o wysokości 663 m n.p.m., który jest charakterystyczną formacją skalną w kształcie takiej maczugi. Jest to magma, która zastygła w kominie wulkanu, którego reszta z czasem wyerodowała, bo była zbudowana z mniej odpornych skał. Podobno jest on często schowany w chmurach i przez to niewidoczny, ale my mieliśmy to szczęście go zobaczyć. Najpierw widzieliśmy go z drogi wprost przed nami, a potem dojechaliśmy do jakiegoś mostku nad strumieniem płynącym w poprzek drogi i z tego mostku był przepiękny widok na ten szczyt wyłaniający się ponad palmowy gaj.
Tu Elson zarządził odwrót, bo stwierdził, że droga dalej jest zbyt trudna i kończy nam się paliwo. Jadąc dalej na południe można dojechać do Ponta Baleia skąd łódką za 25€ można dostać się na małą wysepkę Ilheu das Rolas, przez którą przechodzi równik. Jadąc jeszcze dalej na samo południe wyspy Św. Tomasza dojeżdża się do miasta Porto Alegre. Stamtąd ponoć też pływają łodzie na tą wysepkę. Za wejście na wysepkę też się ponoć płaci bilety wstępu. No cóż my decydując się na wycieczkę tuk-tukiem zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że tam już nie dotrzemy, ale to było jedyne miejsce do jakiego nie dotarliśmy w porównaniu do tego co moglibyśmy zobaczyć korzystając z usług tej drogiej agencji turystycznej, o której pisaliśmy na początku. I tak wodospad Casada de Pesqueira i oglądanie Cao Grande udało nam się wynegocjować ponad standardowy tuk-tukowy program wycieczki na południe, który standardowo kończy się w miasteczku Soa Joao dos Angolares.
W drodze powrotnej na północ zatrzymaliśmy się na moment właśnie w tym miasteczku, a potem w małej, dawnej posiadłości Roca Joao dos Angolares, gdzie dzisiaj mieści się mały hotel i restauracja. Jest tam też mała galeria sztuki nowoczesnej.
Następnie zatrzymując się w kilku punktach widokowych dotarliśmy do plaży Micondo. Elson zaparkował tuk-tuka niedaleko głównej drogi i do samej plaży musieliśmy dojść pieszo. Plaża nie zrobiła na nas jakiegoś większego wrażenia. Była piaszczysta z bujną roślinnością tuż za nią, ale jakoś specjalnie piękna czy urocza nie była. Oprócz nas były na niej, na jej drugim końcu, jeszcze trzy osoby, więc na pewno nie można powiedzieć żeby była zatłoczona. My nie kąpaliśmy się, bo moje kąpielówki, nasze ręczniki i maski do snookrlowania były w zaginionym bagażu. Co warto podkreślić plaża była czysta, a w jej sąsiedztwie były zbudowane drewniane pojemniki do segregacji odpadów. Rzecz w Afryce nie często spotykana.
Po krótkim odpoczynku na plaży w drodze do hotelu zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilkę w miejscowości Santana, tuż nad zatoką o tej samej nazwie.
W hotelu byliśmy po 17-tej i po krótkim odpoczynku ruszyliśmy na kolację.
Jestem pod wrażeniem Waszej pięknej wycieczki czytam od dechy do dechy i 3 mam kciuki za bezpieczny dalszy cel.
Dzięki. Mamy nadzieję, że pozostaniesz naszym wiernym czytelnikiem.
Witam podróżników?
Dlaczego nie macie lepszej reklamy.
Przecież powinny Was obserwować tysiące. Coś wspanialego!!!
Pozdrawiam i czekam na dalsze wpisy??????
Dziękujemy za miłe słowa. Będziemy się starli trzymać poziom. Mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej. Najlepszą reklamą są polecenia naszych czytelników :-). Tak więc polecaj jak możesz naszego bloga oraz udostępniaj nasze posty na facebooku. Z góry dziękujemy. Niestety podczas podróży nie starcza czasu na ogarnięcie wszystkich tematów facebookowo-blogowych. Może kiedyś będzie go więcej na takie sprawy. Pozdrawiamy