Kolejnego dnia postanowiliśmy zobaczyć okolice Ngor i ruszyliśmy nad Lac Rose zwane też Lac Retba czyli Różowe Jezioro. Znajduje się ono u nasady Półwyspu Zielonego Przylądka, około 50 km od miejsca gdzie mieszkamy. Musieliśmy więc znaleźć taksówkarza, który nas tam zabierze, a w drodze powrotnej zatrzyma się się jeszcze przy targu rybnym w wiosce rybackiej Yoff, które dzisiaj jest już częścią wielkiego Dakaru. Oczywiście problemy były z dogadaniem się z taksówkarzami ale z pomocą przechodniów, którzy akurat mówili po angielsku i przy drugim podejściu udało nam się znaleźć takowego. Okazało się, że jest on z Nigru ale mieszka w Senegalu już ponad 20 lat. Chcieliśmy zobaczyć przydrożne wioski więc dogadaliśmy się, że pojedziemy nie autostradą, a drogą lokalną. Szybko tego pożałowaliśmy. Korki były niemiłosierne. Utknęliśmy w wielkim korku na drodze, obok której przebiegała autostrada. I stojąc po kilka minut bez żadnego ruchu obserwowaliśmy jak po autostradzie pędzą samochody. Takie kroki są tu codziennością. Oczywiście korzystają z tego przydrożni sprzedawcy, którzy co rusz podchodzili do naszych okiem proponując owoce, orzeszki, buty, koszulki, itd. Po kilkudziesięciu minutach w tych korkach dogadaliśmy się z kierowcą, że przy najbliższej okazji, a było do wjazdu około 500 metrów a i tak zajęło nam to jeszcze z pół godziny, wjeżdżamy na autostradę. Okazało się że taksówkarz kompletnie nie wie jak jechać do tego jeziora i tak naprawdę to sugerował się naszymi wskazówkami na podstawie naszej nawigacji. Niestety nawigacja też zbłądziła i wylądowaliśmy na jakiejś polnej, kamienistej drodze, a jechaliśmy zwykłym osobowym Citroenem.
W końcu kierowca pytając co chwilę miejscowych o drogę jakoś dotarł z nami do drogi asfaltowej, którą już dojechaliśmy do celu. Lac Rose to słone jezioro o powierzchni 3 km kwadratowych. Jest ono 10 razy bardziej słone niż Ocean Atlantycki u wybrzeży Senegalu. Nazwę zawdzięcza kolorowi wody, który zmienia się w zależności od kąta padania promieni słonecznych. Barwa dla nas bardziej pomarańczowa niż różowa to wynik działania sinic i minerałów z brzegu jeziora. Zaraz po zaparkowaniu samochodu dopadło do nas kilku miejscowych oferując swoje usługi jak rejs łódką po jeziorze, przejażdżka wielbłądem lub jeepem 4×4 po wydmach, na których przez wiele lat kończył się słynny Rajd Paryż-Dakar. Po krótkich negocjacjach i zbiciu wyjściowej ceny o ponad 80% zdecydowaliśmy się na rejs łódką, na którą zabraliśmy też kierowcę – niech też coś zobaczy skoro jest tu pierwszy raz w życiu. Jezioro nie jest głębokie i łódka porusza się dzięki odpychaniu długim kijem od dna.
Na środku jeziora pracowało dwóch mężczyzn stojących w wodzie do piersi. Jezioro to jest źródłem pozyskiwania soli. Tych dwóch mężczyzn łopatami przerzucało sól z dna do takich dużych koszy-sit, które stały na dnie pod wodą, a następnie wyciągali taki kosz i przesypywali sól do łódek stojących obok. Jest to ciężka i niewdzięczna praca w upale i bardzo słonej wodzie. Ponoć na taką łódkę ładują do 1 tony soli i wtedy transportują ją do brzegu gdzie sól jest wysuszana i składowana.
Po rejsie łódką poszliśmy na krótką przechadzkę po wydmach.
Z powrotem jechaliśmy na początku przez lokalne wioski i miasteczka i mogliśmy popatrzeć na taki pozamiejski Senegal. Oczywiście jak to w Afryce przy drodze pełno jest sklepików i straganów. Przeraża też ilość śmieci. Ten kontynent naprawdę mógłby być pięknym miejscem na Ziemi ale tonie w śmieciach. Tutejsza ludność nie ma żadnej świadomości ekologicznej i po prostu wszystko wyrzuca tam gdzie popadnie. W większych miastach są pierwsze próby wprowadzenie systemu segregacji i odbioru śmieci ale jest to jeszcze w powijakach i często nawet jak się chce wyrzucić coś na ulicy do kosza to takowego po prostu nie ma w całej okolicy.
Tak jak się umówiliśmy z taksówkarzem w drodze do domu zatrzymaliśmy się w Yoff, wiosce rybackiej przy targu rybnym, który jest na miejscowej plaży. Tu jak zawsze w takim miejscu jest bardzo kolorowo. Kolorytu nadają barwne stroje kobiet oraz słynne długie i równie barwne senegalskie łodzie rybackie. Na plaży co i rusz mężczyźni wyciągali łodzie na brzeg lub ruszali w morze a kobiety sprzedawały ryby. Niestety jak to często w Senegalu nie wszyscy pozwalają się fotografować albo chcą za to kasę i zdjęcia trzeba robić z ukrycia i tylko czasem jak się kogoś zapyta to się zgodzi na fotografię.
Po wizycie na targu wróciliśmy do naszej okolicy i poprosiliśmy taksówkarza aby nas wysadził w okolicy plaży. Chcieliśmy ją zobaczyć aby podjąć decyzję czy zostajemy tu jeszcze jeden dzień dłużej na plażowanie aby trochę odpocząć po ponad trzech tygodniach podróżowania. Plaża nie była jakaś wyjątkowa, ale w odległości około kilometra od brzegu jest mała wyspa Ngor gdzie jest ponoć spokojniej bo nie ma tam grających w piłkę czy chodzących i opalających się owiec.
Zdecydowaliśmy, że przeznaczymy jeden dzień na relaks na tej wyspie.
Najczęściej komentowane