Azerbejdżan

Azerbejdżan środkowy – Gabala, Wodospady Yeddi Gozel, Ivanovka, Lahic i nie tylko.

Po dwóch nocach spędzonych w Shaki ruszyliśmy w drogę powrotną do Baku. Po drodze chcieliśmy jeszcze zobaczyć parę miejsc i zatrzymać się na nocleg w środkowym Azerbejdżanie w okolicach miasta Gabala lub Ismailli. Ponieważ mieliśmy do dyspozycji samochód i parę miejsc do zobaczenie po trasie, a nie wiedzieliśmy ile nam to zajmie czasu, to nie rezerwowaliśmy wcześniej żadnego noclegu z myślą, że zobaczymy dokąd dojedziemy i że będziemy szukać miejsca do spania dopiero na miejscu. Z Kis, z którego startowaliśmy po odwiedzeniu tamtejszego kościoła albańskiego mieliśmy do Gabali około 90 km, a do Ismailli nieco ponad 130 km. Dystans nie był więc długi i mimo że z Kis wyjeżdżaliśmy dopiero koło 11-tej, czyli dość późno, to i tak mieliśmy dużo czasu i nawet biorąc pod uwagę planowane po drodze postoje, mogliśmy sobie spokojnie jechać. Do Gaballi jechaliśmy bez żadnych postojów. Droga wiodła przez azerskie wioski. Po drodze mijaliśmy stragany z kolorowymi, lokalnymi smakołykami, głównie z takimi dużymi, okrągłymi i cienkimi plastrami. Przypominają one wielkie lizaki, ale są miękkie, trochę gumowe, a w smaku są czasami dość cierpkie. My próbowaliśmy o smaku granata, ale są też inne owocowe smaki. Na straganach oferujących te smakołyki przeważnie kupić też można było owoce i jakieś przetwory w słoikach. Czasem też zdarzały się przydrożne piekarnie oferujące świeżo wypieczone chlebki.

Kolorowe stragany z owocami i lokalnymi smakołykami
Zakupy w przydrożnej piekarni

W Gabali, która jest takim dość zwyczajnym miastem, zatrzymaliśmy się tylko na moment aby zobaczyć tamtejszy meczet. Według badaczy miasto powstało już w IV wieku przed naszą erą i do XVIII wieku było jednym z najważniejszych ośrodków handlowych Azerbejdżanu. Nazwę Gabala, nawiązującą do nazwy dawnej stolicy Albanii Kaukaskiej, która w starożytności rozciągała się na tych terenach, nadano miastu dopiero w 1991 roku po odzyskaniu niepodległości przez Azerbejdżan. Wcześniej miasto nazywało się Kutkashen. W zimę przyjeżdża tu dużo arabskich turystów z rejonu Zatoki Perskiej uprawiać na pobliskich stokach narciarstwo i cieszyć się górskimi widokami w zimowej scenerii. W mieście szukaliśmy jeszcze ruin baszty, ale nie udało się nam ich zlokalizować, więc sobie to odpuściliśmy.

Meczet w Gabali
Meczet w Gabali

Niecałe 7 km za miastem w kierunku wschodnim zatrzymaliśmy się ponownie. Tym  razem nad jeziorem Nohur Golu. Jezioro to leży kilkaset metrów od głównej drogi do Baku. Trzeba więc odbić do niego w wąską boczną drogę odbijającą na północ. Uwaga, jadąc z Gabali w kierunku Baku droga ta znajduje się przed jeziorem, czyli od jego zachodniej strony. Jest też druga, która wiedzie po wschodniej stronie jeziora, ale tą nie da się dojechać do samego jeziora, bo kilkaset metrów od głównej drogi stoi zamknięty szlaban, którego pilnuje jakiś strażnik. Co jest za szlabanem nie wiemy, no ale na pewno nie da się tą drogą dojechać do jeziora. Samo jezioro nie jest jakoś specjalne duże, ale położone jest u podnóża gór, więc stojąc na jego południowym brzegu można podziwiać ładny widok górskich zboczy, porośniętych lasem na jego północnych krańcach. Przy jeziorze znajduje się dość spory parking. Jest tu też sporo straganów i małych restauracyjek oraz wiat i miejsc na pikniki. Było tam też dość sporo Azerów, którzy całymi rodzinami spędzają wolny czas na brzegami jeziora. Można tam też wypożyczyć sobie na przykład rower wodny i popływać po jeziorze.

Nad Jeziorem Nohur Golu
Jezioro Nohur Golu

Po krótkim postoju nad jeziorem. Ruszyliśmy dalej. Wróciliśmy do głównej drogi i skręciliśmy na wschód. Dosłownie po niecałych 5 km drogi, znowu skręciliśmy na północ. Tym razem w kierunku wodospadów Yeddi Gozel. Po zjechaniu z głównej drogi za kilkaset metrów, jest duży plac, na którym stało kilka zaparkowanych samochodów. Obok stało też dużo lokalnych taksówek. Jeden z czekających przy nich mężczyzn zatrzymał nas i powiedział, że swoim samochodem nie dojedziemy do wodospadu i zaoferował swoje usługi jako taksówkarza, który dowiezie nas na miejsce oczywiście za, naszym zdaniem, dość wysoką opłatę. My jednak znając już trochę strategię „straszenia na wyrost” turystów aby skłonić ich do przesiadki do taksówki i obserwując, że te taksówki to w większości zwykłe, wysłużone Łady stwierdziliśmy, że nasz samochód nie różni się od nich możliwościami jazdy po szutrowych drogach i nie daliśmy się namówić. Pojechaliśmy więc dalej swoim samochodem.

Jedna z lokalnych taksówek w drodze do wodospadu

Droga była szutrowa czasami, trochę kamienista, ale spokojnie można ją przejechać zwykłym samochodem osobowym i dojechać pod sam parking skąd rusza się do wodospadów. Tuż przed samym parkingiem droga zaczyna być dość stroma, ale nie ma się co poddawać. Tu też da się wjechać zwykłym samochodem, a ten stromy odcinek to ma góra 200 metrów. Być może gdyby było po deszczach, to ta droga do wodospadów miejscami może być błotnista i wtedy ciężka do przejechania, ale akurat w naszym przypadku było dość sucho, więc nie było problemów. Z parkingu do wodospadów jest kilkaset metrów, ale droga wiedzie dość stromo pod górę po specjalnie wybudowanych schodach. Można się tam trochę zmachać.

W drodze do wodospadu

Po drodze co jakiś czas mija się stragany oferujące herbatę. W sezonie pewnie można tu i coś zjeść, bo są przygotowane duże drewniane ławy, ale jak my byliśmy na początku listopada to była tylko herbata i jakieś zimne napoje. Wodę na tę herbatę czerpie się ze strumienia tworzącego wodospad i ponoć to nadaje herbacie specjalny smak. Wodospad, lub jak kto woli kilka kaskad, tworzy strumień biorący swój początek w wysokich partiach Kaukazu. Nazwa wodospadu Yeddi Gozal znaczy „siedem piękności” nawiązuje do siedmiu odcinków górskiej ścieżki, które trzeba pokonać aby dotrzeć pod szczyt wodospadu. W zimę wodospad jest ponoć całkowicie zamarznięty i wtedy trudno się dostać na górę.

Kolejne …
… kaskady …
… Wodospadu …
… Yeddi Gozal
Nad wodospadem
I jeszcze jedna kaskada Wodospadu Yeddi Gozal

Po powrocie do samochodu ruszyliśmy dalej, najpierw do głównej drogi, a potem znów na wschód. Minęliśmy wioskę Vandam, gdzie nawet wcześniej rozważaliśmy czy nie poszukać tam jakiegoś noclegu, ale wciąż było dość wcześnie, więc pojechaliśmy dalej i dojechaliśmy do miasta Ismailli. To niewielkie miasto w centrum kraju, skąd już niedaleko do Lahic, górskiej wioski którą chcieliśmy odwiedzić następnego dnia. Postanowiliśmy poszukać więc tam noclegu. Trafiliśmy na lokalny guest house prowadzony przez sympatyczną Azerkę o imieniu Gunay i jej matkę. Dom, otoczony dużym ogrodem, sam też był pokaźnych rozmiarów. Część parteru zamieszkiwała właścicielka z matką oraz jej siostra z mężem i dziećmi, którzy mieszkali tam czasowo na czas remontu swojego mieszkania. Na piętrze było zaś kilka pokoi dla gości. Jak się okazało pierwszej nocy byliśmy jedynymi gośćmi. Pokój mieliśmy bardzo przestronny, ale pusty. Oprócz łóżka, niewielkiego stołu i jednego krzesła, nic w nim nie było. Było tam też dość zimno, bo ogrzewanie całej góry było wyłączone. Gunay przyniosła nam grzejnik radiacyjny abyśmy choć trochę mogli dogrzać pokój. Jednak po kilku godzinach, gdy okazało się, że ten piecyk nie da rady ogrzać takiego pomieszczenia, zadzwoniła po jakiegoś specjalistę, który przyjechał i uruchomił ogrzewanie całego piętra. Gunay zarekomendowała nam też abyśmy jeszcze tego samego dnia pojechali kilkanaście kilometrów na południe od miasta nad Jezioro Ashigbayramli. Tak też zrobiliśmy. To niezbyt duże jezioro położone w pobliżu wioski Ivanovka. Gunay mówiła, że warto tam być o zachodzie słońca, niestety nam zabrakło dosłownie kilku minut, więc widoki nie były już tak piękne jak ponoć mogłyby być.

Jezioro Ashigbayramli

Po wizycie nad jeziorem pojechaliśmy jeszcze do Ivanovki. To mała wioska, która słynie z tego, że mieszkają tu głównie Rosjanie. Jest ona dość popularna wśród podróżników, choć my nie do końca rozumiemy dlaczego. My jakoś nie poczuliśmy tu jakieś specjalnej atmosfery, o której wszyscy piszą. Może dlatego, że było już pod wieczór i dość zimno. Ulice były więc raczej opustoszałe, wszystko było pozamykane i nawet nie było miejsca gdzie można by zatrzymać się na gorącą herbatę. Pokręciliśmy się więc trochę po wiosce i wróciliśmy do naszego guest house’u. Tam mama Gunay przygotowała dla nas lokalną kolację. Mogliśmy więc popróbować różnych lokalnych potraw.

Następnego dnia rano ruszyliśmy do Lahic. Z Ismailli do Lahic jest około 35 km. Jedzie się najpierw w kierunku Baku, a po około 15 km trzeba skręcić w lewo na północ i dalej jedzie się już coraz wyżej w góry.

Droga w kierunku Lahic

Droga jest bardzo malownicza. Wokół rozciągają się piękne górskie widoki, a i pogoda trafiła nam się przepiękna z dobrą widocznością. Jak to w górach droga im wyżej, tym była bardziej kręta. Czasami mijaliśmy stada owiec i kóz maszerujących drogą. Po kilkudziesięciu minutach dotarliśmy do Lahic.

Po drodze mijaliśmy …
… stada owiec i kóz
Piękne widoki …
… z drogi …
… do Lahic

To niewielka, górska wioska słynąca z wyrobu miedzianych naczyń i ozdób. Spacerując po wąskich uliczkach można tu spotkać niewielkie warsztaty, gdzie miejscowi rzemieślnicy wyrabiają właśnie takie wyroby. Oczywiście jest też dużo miejsc gdzie można je nabyć. Wioska słynie też z wyrobu dywanów, które również można zakupić w tutejszych sklepikach.

Warsztat gdzie powstają wyroby z miedzi …
… i sklep gdzie można je kupić

Mieszkańcy wioski mówią w języku tackim, który jest podobny do perskiego. Wioska posiada też stary system kanalizacji, który według niektórych ekspertów powstał nawet 1000-1500 lat temu. Ponieważ jest to rejon sejsmiczny, to lokalni mieszkańcy wymyślili specjalne techniki, które uodporniały ten system na trzęsienia ziemi. Dzisiaj spacerując po uliczkach wioski cały czas widzi się system rur biegnący wzdłuż budynków. W miejscach gdzie są drzwi wejściowe rury odbijają w górę, a potem znów opadają bliżej ziemi. Tak samo w miejscach gdzie rury przechodzą nad ulicami.

Miejscowy system rur kanalizacyjnych …
… ułożonych w charakterystyczny sposób

W wiosce można też zobaczyć parę lokalnych meczetów oraz odwiedzić miejscowe muzeum historyczne. Niestety my byliśmy tam w poniedziałek i wtedy muzeum okazało się być nieczynne, więc nie udało nam się go zwiedzić.

Meczety Lahic
Meczety Lahic
Meczety Lahic

Warto też pokręcić się bez celu po wąskich kamiennych uliczkach wioski, tym bardziej, że dookoła roztaczają się niesamowite widoki na okoliczne góry. Pewnie w sezonie jest tam bardziej tłoczno, no ale na początku listopada było dość pusto, co wcale nam nie przeszkadzało. Oprócz nas, w całej wiosce było dosłownie kilkoro turystów. A jak dzień wcześniej próbowaliśmy nawet popytać o nocleg w jednym z kilku miejscowych guest house’ów, to okazało się, że zdecydowana większość z nich poza sezonem jest nieczynna.

Podczas spaceru po uliczkach można podziwiać takie budynki, …
… spotkać dzieci wracające ze szkoły, …
… czy miejscowych staruszków rozmawiających na ławce
A wokół piękne, górskie widoki

Pospacerowaliśmy sobie więc po prawie pustych uliczkach w pięknym słońcu, ciesząc się spokojną i wyjątkową atmosferą, a po powrocie do samochodu postanowiliśmy pojechać jeszcze wyżej w góry. Jechaliśmy więc krętą górską drogą, o dziwo o bardzo dobrej nawierzchni , podziwiając widoki naokoło. W końcu dojechaliśmy do miejsca gdzie droga osiągała swój najwyżej położony punkt i za którym zaczynała już opadać w dół po drugiej stronie górskiego pasma. Byliśmy na wysokości 2.070 metrów n.p.m.. Pojechaliśmy jeszcze kawałek dalej gdzie zatrzymaliśmy się na moment, a następnie zawróciliśmy i zaczęliśmy wracać w kierunku Ismailli. Po dotarciu do miasta zatrzymaliśmy się w lokalnej restauracji na obiado-kolację, czyli na niemal obowiązkowe tu szaszłyki. Potem wróciliśmy do naszego guest house’u gdzie trochę podgoniliśmy zaległości blogowe.

Góry w okolicach Lahic
Góry w okolicach Lahic
Dotarliśmy na 2.070 m n.p.m.
Droga powrotna do Ismailli

Kolejnego dnia po śniadaniu ruszyliśmy już w kierunku Baku. Do przejechania mieliśmy niecałe 180 km więc nie musieliśmy się spieszyć. Po drodze chcieliśmy się jeszcze zatrzymać w dwóch miejscach. Pierwsze z nich to niewielkie Jezioro Muradgol, o którym powiedziała nam Gunay. Aby do niego dojechać trzeba odbić na północ dosłownie kilkaset metrów wąską, gruntową drogą z głównej drogi prowadzącej do Baku. Jadąc z Ismailli jest to jakieś 14 km za miastem i jakieś 2 km przed skrętem do Lahic. Jezioro jest naprawdę niewielkie, ale jak mówiła nam Gunay latem przyjeżdżają tu miejscowi na pikniki. Teraz w listopadzie nie było tam nikogo oprócz nas.

Jezioro Muradgol

Po krótkim postoju nad jeziorem ruszyliśmy dalej. Mniej więcej w połowie drogi do Baku w miejscowości Qobustan Maraza odbiliśmy znowu z głównej drogi aby po chwili dojechać do Mauzoleum Diri Baba. To niewielka budowla niejako doklejona do skalistej ściany. Wewnątrz mauzoleum wąskimi schodami można wyjść na wyższy poziom, a potem dalej kolejnymi schodami na szczyt skalnej ściany, przy której ono stoi. Dach mauzoleum jest w kształcie kopuły. Mauzoleum pełni też rolę niewielkiego meczetu. Budowla pochodzi z XV wieku i powstała obok mieszczącego się tu wtedy cmentarza, na którym pochowany był Diri Baba uznawany za świętego. Jest to miejsce przyciągające wielu pielgrzymów i turystów.

Przydrożna herbaciarnia z gorącym samowarem
I znowu mijaliśmy stragany z owocami, przetworami i smakołykami
Mauzoleum Diri Baba
Po schodach można wejść na górę skalnej ściany
Widok na mauzoleum z góry skalnej ściany

Po krótkim postoju przy mauzoleum pojechaliśmy dalej, już prosto do Baku gdzie zatrzymaliśmy się w małym hoteliku niedaleko irańskiego konsulatu, gdzie następnego dnia rano mieliśmy złożyć wnioski o wizy do Iranu. Niestety kolejnego dnia rano okazało się, że konsulat jest zamknięty z powodu żałoby po jakimś zmarłym imamie w Iranie. Sytuacja zrobiła się nieciekawa, bo to była już środa, a my na niedzielę mieliśmy już wykupione bilety lotnicze do Teheranu i aby otrzymać w trybie normalnym wizy najpóźniej w piątek, wnioski trzeba było złożyć właśnie w środę. No ale cóż nic nie mogliśmy zrobić. Na szczęście gdy pojawiliśmy się ponownie w konsulacie w czwartek rano i zacząłem tłumaczyć panu z okienka całą sytuację już z góry zaznaczając, że jak trzeba to dopłacimy do wizy ekspresowej, obsługujący nas pan stwierdził, że nie musimy płacić nic ekstra, a wizy będą gotowe następnego dnia do odbioru. Tak więc mimo nieplanowanych trudności wszystko udało się załatwić na czas i zgodnie z planem, w niedzielę mogliśmy odlecieć do Iranu.

To już ostatni odcinek z Azerbejdżanu, kraju mającego różne oblicza. Z jednej strony bogate, kosmopolityczne i wyglądające na europejskie miasto Baku kontrastuje z o wiele biedniejszą i tradycyjną prowincją. Kraj nie jest może zbyt duży, ale i tak oferuje wiele ciekawych i różnorodnych miejsc do zobaczenia. Miłośnicy gór na pewno będą zachwyceni górami w jego północnej części. Ci co wolą morze znajdą na pewno interesujące miejsca na wybrzeżu Morza Kaspijskiego, a każdy będzie na pewno miło zaskoczony gościnnością i uprzejmością Azerów oraz ich kuchnią, która może nie jest najzdrowsza ale na pewno smakowita. Wizy do Azerbejdżanu można obecnie załatwić przez internet i trwa to dosłownie kilka dni (maksymalnie 3 dni robocze). Taka wiza na 30 dni kosztuje 24 USD od osoby a wniosek jest prosty i procedura nie jest skomplikowana. Tak więc można śmiało aplikować. Nasz następny odcinek będzie już z Iranu, a tymczasem tradycyjnie już jeśli ktoś szuka dodatkowych informacji o Azerbejdżanie lub ma jakieś pytania to prośba o kontakt poprzez komentarze na blogu lub przez Facebooka czy Messengera. Jak tylko będziemy mogli i znali odpowiedzi to na pewno postaramy się pomóc.

Jeden Komentarz

  1. Cəvanşir Vəliyev

    Kolorowe miejscowe „smakołyki”, przypominające wielkie „lizaki”, to przyprawa o nazwie
    lavaşana. Nie służy ona do jedzenia. Przyrządzana jest z wysuszonego i sprasowanego
    gęstego puree owoców, z reguły o kwaskowatym smaku. Lavaşana daleko nie zawsze
    ma formę dużego, okrągłego „lizaka”. Daleko częściej są to duże prostokątne lub
    kwadratowe płachty. Kawałki tych płacht moczy w gorącym bulionie lub gorącej wodzie,
    po czym dodaje do potraw. Najczęściej lavaşana jest robiono ze śliw alça (śliwa wiśniowa
    lub ałycza), ale wykorzystuje się też inne owoce np. dereń, tarninę.

    Dawna stolica Kaukaskiej Albanii, miasto Kabała (Kabala/Kabalaka), znajdowała się
    kilkanaście kilometrów na płd-zach od dzisiejszego miasta Qəbələ, nieopodal wioski
    Çuxur Qəbələ. Ruiny Kabały są udostępnione do zwiedzania. W pobliżu ruin znajduje się
    nieduże muzeum.

    Lahıc nigdy nie słynął z wyrobu dywanów. Na całym Kaukazie zasłynął on z wyrobów
    miedzianych. Jak i wszędzie w Azerbejdżanie kiedyś tkano tam również dywany, ale
    już w latach 80-90. zajmowało się tym zaledwie kilka osób. Przy czym jakościowo
    te dywany były zdecydowanie słabsze od dywanów z innych regionów Azerbejdżanu,
    zwłaszcza z regionu Quba. Znajdujące się w Lahıc sklepiki z dywanami są prowadzone
    głównie przez ludzi z İsmayıllı i stamtąd również pochodzi większość sprzedawanych
    tam dywanów.

    Do tej pory trwają dyskusje jak zaklasyfikować język, którym posługują się mieszkańcy
    Lahıc. Język mieszkańców osady, należący do grupy języków irańskich, jest przez nich
    nazywany Lahıc Zühun (Zuhun). Jest on blisko spokrewniony z językiem, którym
    posługują się Taci (Tatowie), ale są również między nimi różnice.

    Mieszkańcy Lahıc (jak i okolicznych osad), aby zabezpieczyć się przed trzęsieniami
    ziemi w czasie budowy wstawiają w ściany drewniane belki, służące jako swego rodzaju
    amortyzatory w czasie trzęsienia ziemi. W rurach, biegnących wzdłuż budynków, płynie
    gaz.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*